Scapa Flow – złomowanie wraków Hochseeflotte

 


Krzysztof Kubiak


 

 

 

Scapa Flow – złomowanie wraków

 

Hochseeflotte

 

 

 

Po zakończeniu I wojny światowej najwartościowsze okręty Kaiserliche Marine zostały wydane Sprzymierzonym i kotwiczyły na Scapa Flow. Były obsadzone szkieletowymi niemieckimi załogami, które je samozatopiły 21 czerwca 1919 roku na rozkaz kadm. Ludwiga Reutera. Leżące na dnie Gutter Sound wraki miały olbrzymią wartość handlową. Były potencjalnym źródłem wysokiej jakości stali, miedzi, mosiądzu i innych metali kolorowych. Wartość wraków podnosił fakt, że były one wolne od materiałów wybuchowych, pocisków i torped utrudniających w znaczącym stopniu eksplorację i rozbiórkę okrętów tonących w innych okolicznościach.



 

 



Admiralicja nie zamierzała jednak organizować operacji wydobywczej na wielką skalę, a jedynie poprzestać na odzyskaniu jednostek, które osiadły na brzegu i płyciznach. Zgodnie z powyższym planem, w lutym 1920 roku do Scapa Flow przybyły brytyjskie niszczyciele, aby odholować na południe uratowane od zagłady jednostki niemieckie. Całe przedsięwzięcie było realizowane pospiesznie i wydaje się, że w sposób nie do końca przemyślany. Na holowanie wybrano fatalną porę roku, a do jego wykonania wydzielono jednostki o ograniczonej przydatności. Trudno obecnie jednoznacznie stwierdzić czy zadecydował o tym pośpiech, czy też chęć zaoszczędzenia pieniędzy, które pochłonęłoby wynajęcie holowników cywilnych. Pierwsza grupa ośmiu okrętów polujących analogiczną liczbę jednostek niemieckich dotarła do Rosyth nad zatoką Firth of Forth bez większych problemów. Kolejny zespół, tym razem złożony z siedmiu zespołów holowniczych, dostał się w sztorm na wodach cieśniny Pentland Firth i zmuszony był zawrócić do Scapa. W następstwie zerwania holi jeden z niemieckich okrętów zatonął w rejonie wyspy Flotta (ponad powierzchnię wystawały tylko jego maszty), a drugi zdryfował i osiad na brzegu Sanday w rejonie Lopness  Bay. W późniejszych miesiącach do Rosyth odholowano kolejne jednostki, które strona brytyjska zobowiązała się przekazać państwom sojuszniczym. Potem, Admiralicja straciła dalsze zainteresowanie okrętami w Scapa Flow. Otworzyło się więc pole do działania dla inicjatywy prywatnej.

Pierwsze próby
Już w 1922 roku lokalni przedsiębiorcy ze Stromness na Orkadach powołali do życia Stromness Salvage Syndicate, który nabył od Admiralicji wrak niszczyciela G 89. W grudniu tego samego roku przy asyście trzech jednostek ratowniczych wrak został podniesiony i przeholowany do Stromness, gdzie rozpoczęło się jego złomowanie. Część pozyskanego materiału sprzedano przy tym, ku pewnemu zaskoczeniu udziałowców, na rynku lokalnym (na przykład wypolerowane płomieniówki stały się na Orkadach szykownymi karniszami). Przedsięwzięcie zakończyło się sukcesem kasowym, ale miejscowy kapitał nie był w stanie sfinansować operacji zakrojonej na większą skalę, zwłaszcza zaś pokusić się o podniesienie największych wraków. Podkreślenia wymaga fakt, że marynarka sprzedawała wraki za symboliczną cenę – za niszczyciel należało zapłacić 250 funtów szterlingów, a za okręt liniowy 1000. W roku 1923 cztery niszczyciele sprzedano firmie Scapa Flow Salvage & Shipbreaking Co. Ltd. Jej właściciel, J. W. Robertson, zamierzał podnieść wraki przy zastosowaniu nowej, opracowanej przez siebie metody. Nabył on mianowicie od Admiralicji dwie betonowe barki o nośności około 1000 t każda (28,4 × 8,53 m). Jednostki oddalone od siebie o około 10 m połączono ośmioma stalowymi dźwigarami. Stworzono w ten sposób ponton ratowniczy o udźwigu około 2000 t. Po wypełnieniu kadłubów barek wodą zamierzano całą instalację przeholować nad wybrany wrak i przeciągnąć pod jego kadłubem 16 stalowych lin. Po wypompowaniu wody z barek wrak miał oderwać się od dna, co umożliwiłoby jego przeholowanie na płytszą wodę. Tam całą operację powtórzono, by wrak znalazł się jeszcze bliżej powierzchni. Robertson planował ponadto w kolejnych fazach wykorzystywać zespoły wielobloków i pneumatycznych pontonów ratowniczych opatentowanych przez niego i jego wspólnika Thomasa. Firma posiadała wówczas dwa pontony pneumatyczne o udźwigu po 100 t i dwa o udźwigu po 150 t. Wykonane one były z impregnowanego gumą brezentu. Większe z nich miały ponad 14 m długości. Zamierzenia i plany Robertsona okazały się w pełni realne i jego firma podniosła w założonym czasie wszystkie cztery zakupione niszczyciele.

 
Pełna wersja artykułu w magazynie MSiO 12/2009

Wróć

Koszyk
Facebook
Twitter