Zagłada konwoju kontradmirała Tanaki (cz. II)
Michał Kopacz
Zagłada konwoju
kontradmirałaTanaki (cz. II)
Kontynuujemy historię konwoju transportowców dowodzonego przez kadm. Tanakę. Po pierwszych starciach i stratach, statki dalej płyną do celu. Tymczasem, nadciągają kolejne fale amerykańskiego ataku.
Atakuje Enterprise
Piętnaście minut później nad konwój dotarły samoloty z lotniskowca Enterprise. Bombowce leciały na wysokości 5500 m, a 1200 m wyżej poruszały się Wildcaty eskorty. Każdy z ośmiu SBD uzbrojony był w jedną bombę 1000-funtową. Flatley jako dowódca całej grupy sam wybierał cele poszczególnym bombowcom – tak by unieruchomić jak największą liczbę transportowców. Na dużej wysokości zauważono cztery Zera, które nie przejawiały większej ochoty do walki (była to czwórka ścigająca B-17 Sewarta). Flatley nie zdołał jednak dostrzec szybko wznoszącej się czwórki Tsunody, który zawzięcie starał się wspiąć na odpowiednią wysokość. W finałowym podejściu SBD zeszły na wysokość 4700 m, skąd rozpoczęły wchodzić w nurkowanie. Myśliwce ciągle utrzymywały się za bombowcami. Pięć pierwszych maszyn z dywizjonu bombowego VB-10 obrało za cel trzy transportowce w prawej kolumnie. Zgłoszono po jednym trafieniu, ale w rzeczywistości żaden nie odniósł uszkodzeń. Trzy bombowce z dywizjonu rozpoznawczo-bombowego VS-10 (pod dowództwem ppor. Williama C. Edwardsa) zostały przechwycone przez cztery Zera. Celny ogień prowadzony przez strzelców pokładowych (weterani z bitwy na Morzu Koralowym) nie pozwolił myśliwcom przeszkodzić w podejściu i nurkowaniu (wspólnie zgłosili trzy zestrzelenia). O 15.32 trzy SBD zaatakowały lewą flankę konwoju (Butai 2). Wszyscy piloci (Carmody, Edmondson i Edwards) zgłosili po jednym trafieniu. Tym razem faktycznie dwie bomby trafiły w cel i był to jeden z najskuteczniejszych ataków w ciągu dnia. Bombowcom udało się uszkodzić dwa transportowce – Shinanogawa Maru i Arizona Maru. Oba zostały opuszczone przez załogę i transportowanych żołnierzy. Niszczyciele Naganami i Makinami zaczęły podejmować z wody rozbitków (w sumie 1592 ludzi). Podczas ataku bombowców eskorta Wildcatów Flatleya rozpoczęła schodzić w dół by osłaniać wychodzące z nurkowania SBD oraz ostrzelać transportowce z broni pokładowej. Myśliwce podzieliły się na trzy czterosamolotowe sekcje. Tsunoda myśląc, że do ataku szykują się samoloty myśliwsko-bombowe, skierował się do czołowego pojedynku z ostatnią sekcją por. Fredericka L. Faulknera. W wyniku wzajemnego ostrzału por. Lynn Slega mocno poszatkował Zero Tsunody. Jego maszyna silnie wibrowała, a z podziurawionych zbiorników wyciekało paliwo. Obawiając się eksplozji Tsunada zdecydował się na skok ze spadochronem. Jednak silnik zgasł i pilot postanowił wodować w pobliżu konwoju. Uratował go niszczyciel Amagari. Pozostałe dwie sekcje dywizjonu VF-10 ostrzelały transportowce i niszczyciele nurkując z wysokości 3000 m. Porucznik Ed Coalson po wykonaniu ataku wpadł niespodziewanie pomiędzy cztery japońskie Zera. Dzięki skumulowanej w nurkowaniu energii wykonał pełną pętlę, odzyskał wysokość i łatwo wyszedł na tyły japońskiej formacji. Wystarczyło kilka serii by zapalić jeden z nieprzyjacielskich myśliwców. Jego przeciwnikiem okazał się st. mat Hidemasa Hondo, który musiał wodować swoim uszkodzonym samolotem. Później został uratowany przez jednostki eskorty konwoju.
Po koniec ataku Flatleya na wysokości 6100 m pojawiło się osiem B-17 mjr. Donalda Ridingsa, dowódcy 72. Dywizjonu Bombowego. Zrzucono 32 bomby 500-funtowe uzyskując zaledwie kilka tzw. bliskich wybuchów. Raport o bombardowaniu, wysokości zrzutu i wynikach, doprowadził wadm. Halseya do wściekłości. W późniejszej depeszy do adm. Nimitza opisał skuteczność bombowców B-17: „gorsza niż rozczarowanie”. Odchodzące bombowce były jeszcze nieskutecznie ścigane przez kilka Zer chor. mar. Takeshi Yokoyamy (zastępcy Tsunody). Sześć Zer pozostało nad konwojem do 16.00, później zgodnie z planem ruszyło w kierunku własnych lotnisk. Na Guadalcanalu doskonale zdawano sobie sprawę, że od skuteczności i intensywności ataków na konwój bezpośrednio zależą losy lotniska. Ze względu na słabe przeciwdziałania nieprzyjacielskiego lotnictwa zrezygnowano już z wysyłania zorganizowanych formacji. Lądujące maszyny natychmiast przejmowane były przez mechaników, którzy w ekspresowym tempie przygotowywali je do kolejnych lotów. Każdy pilot dobierał sobie przypadkowych skrzydłowych z innych dywizjonów, czy nawet służb.
Piętnaście minut później nad konwój dotarły samoloty z lotniskowca Enterprise. Bombowce leciały na wysokości 5500 m, a 1200 m wyżej poruszały się Wildcaty eskorty. Każdy z ośmiu SBD uzbrojony był w jedną bombę 1000-funtową. Flatley jako dowódca całej grupy sam wybierał cele poszczególnym bombowcom – tak by unieruchomić jak największą liczbę transportowców. Na dużej wysokości zauważono cztery Zera, które nie przejawiały większej ochoty do walki (była to czwórka ścigająca B-17 Sewarta). Flatley nie zdołał jednak dostrzec szybko wznoszącej się czwórki Tsunody, który zawzięcie starał się wspiąć na odpowiednią wysokość. W finałowym podejściu SBD zeszły na wysokość 4700 m, skąd rozpoczęły wchodzić w nurkowanie. Myśliwce ciągle utrzymywały się za bombowcami. Pięć pierwszych maszyn z dywizjonu bombowego VB-10 obrało za cel trzy transportowce w prawej kolumnie. Zgłoszono po jednym trafieniu, ale w rzeczywistości żaden nie odniósł uszkodzeń. Trzy bombowce z dywizjonu rozpoznawczo-bombowego VS-10 (pod dowództwem ppor. Williama C. Edwardsa) zostały przechwycone przez cztery Zera. Celny ogień prowadzony przez strzelców pokładowych (weterani z bitwy na Morzu Koralowym) nie pozwolił myśliwcom przeszkodzić w podejściu i nurkowaniu (wspólnie zgłosili trzy zestrzelenia). O 15.32 trzy SBD zaatakowały lewą flankę konwoju (Butai 2). Wszyscy piloci (Carmody, Edmondson i Edwards) zgłosili po jednym trafieniu. Tym razem faktycznie dwie bomby trafiły w cel i był to jeden z najskuteczniejszych ataków w ciągu dnia. Bombowcom udało się uszkodzić dwa transportowce – Shinanogawa Maru i Arizona Maru. Oba zostały opuszczone przez załogę i transportowanych żołnierzy. Niszczyciele Naganami i Makinami zaczęły podejmować z wody rozbitków (w sumie 1592 ludzi). Podczas ataku bombowców eskorta Wildcatów Flatleya rozpoczęła schodzić w dół by osłaniać wychodzące z nurkowania SBD oraz ostrzelać transportowce z broni pokładowej. Myśliwce podzieliły się na trzy czterosamolotowe sekcje. Tsunoda myśląc, że do ataku szykują się samoloty myśliwsko-bombowe, skierował się do czołowego pojedynku z ostatnią sekcją por. Fredericka L. Faulknera. W wyniku wzajemnego ostrzału por. Lynn Slega mocno poszatkował Zero Tsunody. Jego maszyna silnie wibrowała, a z podziurawionych zbiorników wyciekało paliwo. Obawiając się eksplozji Tsunada zdecydował się na skok ze spadochronem. Jednak silnik zgasł i pilot postanowił wodować w pobliżu konwoju. Uratował go niszczyciel Amagari. Pozostałe dwie sekcje dywizjonu VF-10 ostrzelały transportowce i niszczyciele nurkując z wysokości 3000 m. Porucznik Ed Coalson po wykonaniu ataku wpadł niespodziewanie pomiędzy cztery japońskie Zera. Dzięki skumulowanej w nurkowaniu energii wykonał pełną pętlę, odzyskał wysokość i łatwo wyszedł na tyły japońskiej formacji. Wystarczyło kilka serii by zapalić jeden z nieprzyjacielskich myśliwców. Jego przeciwnikiem okazał się st. mat Hidemasa Hondo, który musiał wodować swoim uszkodzonym samolotem. Później został uratowany przez jednostki eskorty konwoju.
Po koniec ataku Flatleya na wysokości 6100 m pojawiło się osiem B-17 mjr. Donalda Ridingsa, dowódcy 72. Dywizjonu Bombowego. Zrzucono 32 bomby 500-funtowe uzyskując zaledwie kilka tzw. bliskich wybuchów. Raport o bombardowaniu, wysokości zrzutu i wynikach, doprowadził wadm. Halseya do wściekłości. W późniejszej depeszy do adm. Nimitza opisał skuteczność bombowców B-17: „gorsza niż rozczarowanie”. Odchodzące bombowce były jeszcze nieskutecznie ścigane przez kilka Zer chor. mar. Takeshi Yokoyamy (zastępcy Tsunody). Sześć Zer pozostało nad konwojem do 16.00, później zgodnie z planem ruszyło w kierunku własnych lotnisk. Na Guadalcanalu doskonale zdawano sobie sprawę, że od skuteczności i intensywności ataków na konwój bezpośrednio zależą losy lotniska. Ze względu na słabe przeciwdziałania nieprzyjacielskiego lotnictwa zrezygnowano już z wysyłania zorganizowanych formacji. Lądujące maszyny natychmiast przejmowane były przez mechaników, którzy w ekspresowym tempie przygotowywali je do kolejnych lotów. Każdy pilot dobierał sobie przypadkowych skrzydłowych z innych dywizjonów, czy nawet służb.
Pełna wersja artykułu w magazynie MSiO 7-8/2009