Wielka Brytania – cięcie potęgi
Robert Czulda
Wielka Brytania – cięcie potęgi
Wielka Brytania już tylko z nazwy jest wielka. Dawne imperium coraz bardziej ogranicza swoje siły zbrojne wprowadzając w życie kolejne redukcje i bolesne cięcia.
Powojenna historia Wielkiej Brytanii to opowieść o schyłku najpotężniejszego imperium w historii świata. W czasie zimnej wojny państwo to kilkukrotnie ogłaszało (i wdrażało w życie) istotne redukcje w siłach zbrojnych, z dekady na dekadę coraz bardziej odstając od Stanów Zjednoczonych i Związku Sowieckiego. Symbolicznym wydarzeniem było ogłoszenie przez premiera Harolda Wilsona i ministra obrony Denisa Healeya planu wycofania się do 1971 roku z większości baz w Azji Południowo-Wschodniej (Malezja, Singapur, Aden, Malediwy). W tymże roku niepodległość uzyskały państwa Zatoki Perskiej: Katar, Bahrajn, Zjednoczone Emiraty Arabskie – był to faktyczny koniec Imperium. Mimo tego Wielka Brytania nadal widziała i do pewnego stopnia ciągle widzi w sobie państwo wyjątkowe, predestynowane do odgrywania w świecie specjalnej roli. Wielokrotnie angażowano się siłowo starając się dowieść, że imperium ciągle istnieje, jako przykłady można wskazać: udział w kryzysie sueskim (1956), interwencję w Omanie (1957), Adenie (1962–1967) i Borneo (1962–1966), wojnę z Argentyną o de facto niewiele znaczące Falklandy-Malwiny (1982), włączenie się w obie wojny przeciwko Irakowi (1991, 2003), interwencję w Afganistanie (2001) oraz Libii (2011), a także operację zbrojną w Sierra Leone (2000). To również przejęcie odpowiedzialności za bezpieczeństwo Malezji w 1957 roku czy interwencja w Kuwejcie (1961). Wielka Brytania ciągle jest państwem globalnym – to jeden z najważniejszych członków NATO, jedyne europejskie państwo Sojuszu posiadające wydzielone na potrzeby NATO arsenały jądrowe, stały członek Rady Bezpieczeństwa ONZ. Londyn angażuje się w operacje na Bliskim Wschodzie, Azji Środkowej, w Kosowie, ostatnio w Afryce Północnej. Chęci coraz mniej jednak idą w parze ze zdolnościami militarnymi, a te wymagają ogromnych nakładów.
Stare problemy
Oddając sprawiedliwość należy stwierdzić, że problemy finansowe i pytania o kondycję Sił Zbrojnych Jej Królewskiej Mości są tematem dyskusji od dawna. Chociaż w 2007 roku premier Gordon Brown obiecał zwiększenie wydatków na wojsko o 7,7 miliarda funtów w ciągu kolejnych trzech lat, to i tak wielu wysokich dowódców określiło politykę Browna mianem „pogardliwej” dla sił zbrojnych. Wówczas generał Richard Dannatt, ówczesny szef Sztabu Wojsk Lądowych, stwierdził, że jego żołnierze czują się „pozbawieni wartości, są źli oraz zmęczeni kampanią w Iraku”. Chociaż rząd starał się bagatelizować szokujący wydźwięk tej wypowiedzi, to generał powiedział to, co od dawna myślą brytyjscy żołnierze – w wojsku brakuje pieniędzy. Do dymisji podał się podpułkownik Stuart Tootal, przez wielu uważany za kandydata do objęcia najwyższych funkcji w British Army. Doświadczony weteran z Afganistanu zaprotestował tym samym przeciwko ignorowaniu potrzeb żołnierzy, a także krytycznie odniósł się do redukcji etatów. Żołnierze narzekają choćby na standardy zakwaterowania w kraju, niskie zarobki, złe wyszkolenie, przemęczenie z powodu częstego udziału w misjach ekspedycyjnych. Protestowano wobec faktu, że pensje szeregowych są znacząco niższe od zarobków policjantów czy strażaków. Żołnierze narzekają nie tylko na kiepskie płace, ale również na braki w podstawowym wyposażeniu, i to również w kontekście misji w Afganistanie, w tym niedostateczną ilość i jakość środków łączności, kamizelek kuloodpornych, niedostatek wody, żywności oraz amunicji. Komentując zaskakującą decyzję Tootala, inny brytyjski oficer powiedział ze smutkiem i otwarcie wyraził swoją frustrację obecną sytuacją. Nie potrafimy nawet skutecznie trenować żołnierzy. Cały nasz sprzęt został wywieziony na wojnę, przez co w krajowych bazach nic nie zostało.
Z wyszkoleniem też nie jest najlepiej – specjaliści ostrzegają, że działania władz, które polegają na łataniu dziur kadrowych rezerwistami mogą w pewnym momencie zakończyć się fatalnie. Grupa oficerów – w tym pułkownik Tim Collins (były dowódca SAS) i pułkownik Richard Kemp (były dowódca z Afganistanu) – ostrzegła w liście otwartym, że Armia Terytorialna to struktura pomyślana jako wsparcie sił regularnych, a nie ich substytut Rezerwistom brakuje odpowiedniego doświadczenia, umiejętności, a nawet kondycji. Ich zdaniem tylko jeden na dwudziestu żołnierzy Armii Terytorialnej mógłby sobie poradzić w Afganistanie. Skrytykowano plan rządu, który zakłada posiadanie do 2015 roku 15 000 rezerwistów, którzy mogliby uczestniczyć w operacjach ekspedycyjnych. Nie ma mowy o szybkim ich przeszkoleniu w warunkach frontowych, bowiem rezerwiści mają trafiać nie do jednostek sił wysokiej gotowości, lecz przechodzić szkolenie w ramach własnych oddziałów. Jeżeli plan taki ma zostać zrealizowany, to konieczne będzie zwiększenie liczby ćwiczeń i ich intensywności. Obecnie rezerwiści odbywają ćwiczenia w każde środowe popołudnie i przez około 20 weekendów rocznie. Latem mają też dwa tygodnie obozu.
Brytyjskie bolączki to nie tylko ludzie, ale również sprzęt. Program wprowadzania nowych pojazdów opancerzonych realizowano wolniej niż zakładano, zabrakło pieniędzy na modernizację samolotów rozpoznawczych Nimrod R1/MRA4. Szczególnie ta druga kwestia stała się istotna pod względem politycznym – w katastrofie takiego samolotu w Afganistanie (2006) zginęło 14 osób, co od razu zostało wykorzystane przez opozycję, dla której był to oczywisty dowód, że „tempo działań jest nieporównywalnie większe od dostępnych środków”. Zdaniem krytyków wielu przypadków śmierci brytyjskich żołnierzy udałoby się uniknąć, gdyby nie zła organizacja, chaotycznie działający system logistyczny i braki sprzętowe.
Wydarzenia i wypowiedzi na przestrzeni kolejnych miesięcy i lat zdają się potwierdzać tę analizę. Gdyby Brytyjczycy mieli w Afganistanie więcej lepiej opancerzonych pojazdów i śmigłowców, udałoby się uniknąć części ofiar – stwierdził w 2009 roku, cytowany już, generał Richard Dannatt. Jego ostry ton poparł marszałek Jock Stirrup, wówczas szef Sztabu Obronnego Sił Zbrojnych Jej Królewskiej Mości, które w Afganistanie w tym czasie miały raptem dziesięć śmigłowców Chinook, pięć Sea Kingów i osiem bojowych Apache. Dla porównania, Amerykanie mieli w Afganistanie ponad 100 śmigłowców. Zaczęto głośno zwracać uwagę na brak odpowiednich pojazdów kategorii MRAP. Przez długi czas Brytyjczycy musieli wykorzystywać praktycznie nieodporne na wybuchy samochody Land Rover Snatch, które żołnierze nazwali „jeżdżącymi trumnami”. Zastąpiły je pojazdy Jackal, które również nie w pełni sprawdzają się w boju. Dopiero po wielu miesiącach rozpoczęto wycofywanie gąsienicowych transporterów BvS10 Viking i lekko opancerzonych ciężarówek Vector.
Pełna wersja artykułu w magazynie NTW 2/2012