Westerplatte – bohaterstwo ze skazą?
Robert Michulec
Westerplatte – bohaterstwo ze skazą?
Westerplatte – miejsce symboliczne. Przez kilkanaście lat stacjonował tu niewielki polski garnizon w ówcześnie niemieckim Gdańsku, uczynionym przez Ligę Narodów wolnym miastem. W ostatnich dniach sierpnia 1939 roku, gdy nieopodal tego cypla zacumował szkolny okręt liniowy „Schleswig-Holstein”, przeznaczenie wołało bardzo donośnym głosem, z wyraźnym niemieckim akcentem, o nową garstkę Spartan, o nowe Termopile, gdyż stara legenda utraciła już swój blask. Polacy szybko dali odzew na to wyzwanie i wyznaczyli prawie 300 ochotników. Wszystko zostało przygotowane na czas do – jak to ujęła prawie 20 lat po wojnie artystka Janina Skowrońska-Feldmanowa – bohaterskiego spektaklu w pięciu aktach z prologiem i epilogiem. Nikt wtedy na pewno nie przypuszczał, że posłowie do spektaklu, a szczególnie do epilogu, będzie się ciągnęło przez całe dziesięciolecia, a po 74 latach nadal nie będzie widać jego końca... zaś polski dowódca samotnej placówki, major Henryk Sucharski, zostanie uczyniony bohaterem ze skazą.
Prolog
II wojna światowa, rozpoczęta dla niemal wszystkich polskich historyków na Westerplatte 1 września 1939 roku o godz. 4:45, zakończyła się po sześciu latach w Tokio. Sądząc po polskiej historiografii, zwłaszcza tej mającej już swoje lata, podpisanie aktu kapitulacji w Zatoce Tokijskiej – mające doniosłe konsekwencje dla historii całego świata – miało rangę nieporównywalnie mniejszą od strzelaniny na obrzeżach Gdańska. Nic w tym jednak dziwnego. Kapitulacja Japonii ciągnęła się przez niecały dzień. Wielka bitwa o Westerplatte trwała natomiast aż siedem dni. Przeciw ponad 200 polskim żołnierzom Niemcy zaangażowali najcięższe środki walki i kilka tysięcy ludzi, spośród których stracili z pół tysiąca. Niezwykle ciężka obrona Westerplatte, znaczona dziesiątkami szturmów i tysiącami wystrzelonych pocisków z dział pancernika, według weteranów i polskich historyków miała pierwszorzędny wpływ na bieg wojny wrześniowej: pozwoliła okrzepnąć polskiej obronie, związać wojska niemieckie na Pomorzu i zmobilizować naród do heroicznej walki. Westerplatte już w czasie wojny stało się więc nie tylko symbolem, ale i mitem, częstokroć oderwanym od faktów. Wielu spodziewało się tylko hekatomby; obrońcy, skoro wytrwali tak długo, musieli niechybnie wszyscy paść na polu walki.
Jeśli przeżyli, to i tak tylko cudem. Wraz z wyzwoleniem Gdańska w 1945 roku, także przez oddziały Wojska Polskiego już wtedy noszące imię bohaterów Westerplatte, wojenna epopeja tej placówki zakończyła się. Wkroczenie Sowietów na cypel stało się epilogiem wojennej historii Wojskowej Składnicy Tranzytowej. Ale ledwie wojna się skończyła, a Westerplatte już ożyło. Stanęło do nowych wyzwań. Rozpoczęły się niezwykle długie i zacięte zmagania o bohaterski wizerunek bitwy – takoż na papierze, jak i na deskach scenicznych. Rozpoczął się spór, najpierw jakby ukryty, ale po latach wywleczony na światło dzienne, o bohaterów mniej lub bardziej zasługujących na zaszczyty i tytuły.
Epilog
Mając na względzie wagę Westerplatte dla polskiego systemu edukacyjnego, dla polskiej percepcji Września, można postawić wniosek, że jednym z autentycznie najważniejszych polskich opracowań na temat II wojny światowej, jakie do tej pory napisano, jest skromnie wyglądająca praca drobiazgowo przedstawiająca walki na Westerplatte, opublikowana zaraz po zakończeniu wojny w Europie. Na niezwykłą wagę tej broszury wskazuje już choćby fakt, że nadal jest wykorzystywana – pośrednio czy bezpośrednio – przez niemal wszystkich autorów parających się tematem Westerplatte. Autorami broszurki była grupa weteranów Wojskowej Składnicy Tranzytowej, która w skromnej Gdyni zawiązała związek kombatancki. Na jego czele stanął były zastępca dowódcy Westerplatte kpt. Franciszek Dąbrowski. Jego zastępcą i szefem propagandy został natomiast por. Stanisław Grodecki, jego podwładny i bliski kompan z czasu walk na Westerplatte.
Po ukonstytuowaniu się grupa rozpoczęła błyskawiczne prace nad wyżej przywołanym opracowaniem. Popełniono je w formie bez mała scenariusza filmu sensacyjnego. Zatytułowane jako „Dziennik bojowy załogi Westerplatte”, w rzeczywistości jest bardziej przykładem autokreacji autorów, głównie obu powyżej wspomnianych oficerów. Oficjalne przesłanie broszury było zupełnie jasne. Chodziło o danie świadectwa pełnej poświęcenia i koniecznie bohaterskiej walce załogi Wojskowej Składnicy Tranzytowej o polskość Gdańska i Morza Bałtyckiego. Nie ma w tym nic zdrożnego, ale nie wolno mylić takich wydawnictw z pracami naukowymi. Broszura została opublikowana szybciutko, bo jeszcze jesienią 1945 roku. Wydawca nie był przypadkowy; raczej na odwrót – starannie dobrany. Okazał się nim organ wojskowej indoktrynacji. W połączeniu z treścią daje to asumpt do wyrażenia przypuszczenia, że dzieło to jest ukoronowaniem tworzonego już w czasie wojny mitu wielkiej bitwy o Westerplatte przez wydział propagandowy – niedługo już ludowego – Wojska Polskiego. Przypuszczenie to nie jest jednak w pełni trafne. Okazało się bowiem, że po ciemnej nocy stalinizmu broszura, zamiast jedynie ukoronować bardzo skuteczną wojenną kampanię propagandową, stała się zarzewiem dla niezwykle rozległej i bardzo dokuczliwej propagandy powojennej, ciągnącej się przez całe dziesięciolecia i żyjącej już właściwie swoim własnym życiem. Mit Westerplatte kompletnie oderwał się od wojennych wydarzeń i w konsekwencji kolejne opisy bitwy o ten cypel były często dalekie od poszukiwania prawdy.
Efekty oddziaływania propagandy zawartej w „Dzienniku bojowym załogi Westerplatte” autorstwa kpt. Franciszka Dąbrowskiego można było zaobserwować już w latach 1957-59, kiedy na rynku księgarskim pojawiły się pierwsze książki poświęcone walkom o Westerplatte. Były to dwie prace autorstwa prof. Mariana Pelczara i red. Zbigniewa Flisowskiego. Obie w większym czy mniejszym stopniu opierały się na broszurze kpt. Dąbrowskiego, traktując ją bez mała jako matrycę. Dlatego kreowano w nich całkowicie przekłamany obraz straszliwie ciężkiego i niezwykle heroicznego boju polskiej placówki przez wszystkie siedem dni września 1939 roku, tak jak przedstawił to właśnie Dąbrowski ze swymi kompanami. Widać to nawet w bardzo wielu relacjach żołnierzy Westerplatte opublikowanych przez red. Flisowskiego. W licznych miejscach są one wzorowane na „Dzienniku...” lub podciągane pod jego treść.
Ten sam problem, w takiej samej formie, objawiał się regularnie później w związku z publikowaniem wszystkich kolejnych prac poświęconych walkom na Westerplatte. Każdy autor, przedstawiając tę batalię, pośrednio lub bezpośrednio opierał się na propagandowej kreacji przelanej na papier już w 1945 roku. Sytuacja nie zmieniła się w latach 90. XX wieku; pojawił się wówczas jednak nowy filar tegoż mitu. Wraz z pokoleniową zmianą wśród historyków i pasjonatów tej tematyki wymieniono głównych bohaterów dramatu. Tak jak wymagały tego nowe czasy, w miejsce „nijakiego”, nie kontrowersyjnego mjr. Henryka Sucharskiego bezceremonialnie i absurdalnie pogrążonego w łyżce wody, wypromowano bardzo kontrowersyjnego, nieobliczalnego kpt. Franciszka Dąbrowskiego. Mimo że zabieg ten teoretycznie wpłynął na zmianę całej wizji bitwy, a więc i jej ocenę, ta pozostała faktycznie bez zmian. Wynikało to z ciągłego powielania propagandy zawartej w „Dzienniku...” z 1945 roku. „Nowe” dotyczyło bowiem tylko jednego zagadnienia: zajścia, jakie miało rzekomo miejsce wieczorem 2 września 1939 roku.
Pełna wersja artykułu w magazynie Poligon 1/2014