Wehrmacht w kampanii włoskiej 1943/1944
Konrad Nowicki
Droga do Rzymu
Wehrmacht w kampanii włoskiej 1943/1944
Kampania włoska aliantów, toczona w latach 1943-1945, jest oceniana przez wielu historyków i analityków dość krytycznie. Uważa się, że wojska alianckie odniosły na Półwyspie Apenińskim, iście pyrrusowe zwycięstwo. Straty wojsk koalicji antyhitlerowskiej okazały się niewspółmiernie wysokie w stosunku do sukcesów. Wehrmacht bronił się zaś we Włoszech umiejętnie oraz wytrwale i to raczej Brytyjczycy i Amerykanie, a nie Niemcy, zostali tam zmuszeni do przesadnego wysiłku. Paradoksalnie Wehrmacht poniósł strategiczną klęskę na tym kierunku już w 1943 r., ale potrafił na długo paraliżować dalsze postępy aliantów, angażując w to relatywnie niewielkie siły.
Śródziemnomorski Teatr Działań Wojennych odgrywał w czasie II wojny światowej olbrzymią rolę dla obu stron. Wbrew pozorom także dla Niemców, którzy choć wystawili relatywnie niewielki kontyngent wojsk lądowych do walk w Afryce Północnej, okresowo angażowali w tym rejonie znaczne siły lotnictwa oraz wspomagali włoskiego sojusznika nie tylko orężem, ale również materiałowo i surowcowo. Berlin kierował ostrze swej uwagi na Morze Śródziemne parokrotnie, najpierw zimą 1940/1941, następnie wiosną 1941 r., potem zimą 1941/1942, wreszcie jesienią 1942 r., gdy został zmuszony do działań zarówno w Afryce (Tunezja) jak i likwidacji resztek francuskiej armii wiernej rządowi Vichy i okupacji południowej Francji. Za każdym razem były to działania wymuszone, najpierw polityczną nieporadnością i militarną słabością Włochów, potem ofensywnymi działaniami aliantów. Niemcy doceniali znaczenie Śródziemnomorskiego TDW, ale mieli nadzieję, że główny wysiłek związany z jego opanowaniem wezmą na siebie Włosi. Obszar ten pozostawał przecież macierzą i domeną Rzymu. Stąd ich polityka przypominała bardziej „gaszenie pożarów” niż była nastawiona na celowe, długoterminowe działania. Nie mogło być jednak inaczej, zwłaszcza od momentu, gdy 22 czerwca 1941 r. operacja „Barbarossa” pozbawiła ich swobody strategicznego działania. Inwazja na ZSRR związała główne siły Wehrmachtu, a pozostawał jeszcze przecież front zachodni, na którym główne skrzypce w latach 1941-1943 odgrywała morska gałąź Wehrmachtu, czyli Kriegsmarine, może nie tak wielka liczebnie jak pozostałe rodzaje sił zbrojnych, ale wymagająca gigantycznych nakładów materiałowych. Stąd każde „gaszenie pożaru” na Śródziemnomorskim TDW wywoływało w latach 1941-1942 wściekłość sztabowców w OKH (Oberkommando des Heeres – Naczelne Dowództwo Wojsk Lądowych), OKL (Oberkommando der Luftwffe – Naczelne Dowództwo Sił Powietrznych) i OKM (Oberkommando der Kriegsmarine – Naczelne Dowództwo Marynarki Wojennej), odciągało bowiem siły od – w ich przekonaniu – ważniejszych celów na froncie wschodnim lub zachodnim. Włoski sojusznik okazał się ostatecznie tak słaby, że wymagał stałego wsparcia, co odegrało strategicznie olbrzymią rolę, Niemcy bowiem nie mogli zaangażować na froncie wschodnim w pełnym wymiarze swych odwodów. Miało to fundamentalne znaczenie zwłaszcza na przełomie lat 1942/1943, gdy jednoczesne uderzenia Armii Czerwonej pod Stalingradem i nad Donem oraz Brytyjczyków i Amerykanów w Afryce Północnej wymusiło rozdzielenie niemieckich sił, w tym lotnictwa transportowego, na dwa zupełnie rozbieżne kierunki strategiczne. Tym razem jednak Niemcy okazali się już bezradni.
Operacja „Torch” i druga bitwa pod El-Alamein nadały zupełnie nowy wymiar kampanii afrykańskiej. Brytyjczycy oraz debiutujący Amerykanie zaangażowali na tyle duże siły, że sprawdzająca się dotąd metoda „gaszenia pożarów” nie mogła już zadziałać. Przykładowo skierowanie do Tunezji niemieckiej 10. Dywizji Pancernej, wydarzenie które rok wcześniej mogło mieć konsekwencje na poziomie operacyjnym, teraz ledwo przekładało się na lokalne sukcesy taktyczne. Była to zresztą jedyna nowa dywizja pancerna, jaka tam trafiła, choć dzięki uzupełnieniom, odtworzono gotowość bojową również w 15. DPanc i 21. DPanc. Zdolności do walki zachowały także pododdziały z 90. i 164. Lekkich Dywizji Afrykańskich, czyli te siły, które wycofywały się z Libii. Reszta niemieckich związków taktycznych w Tunezji miała już improwizowanych charakter, dotyczyło to nawet 334. DP, nie mówiąc o takich „składakach” jak Dywizja „Hermann Göring” czy Dywizja „von Broich” przemianowana później na „von Manteuffel” czy 999. Brygada Afrykańska. Warto zwrócić przy tym uwagę na znaczne zaangażowanie w walki lądowe jednostek Luftwaffe – obok strzelców spadochronowych czy improwizowanej dywizji „HG”, znalazły się tam aż dwie dywizje artylerii przeciwlotniczej – 19. oraz 20. Generalnie niemieckie zgrupowanie broniące w 1943 r. Tunezji osiągnęło teoretycznie poziom 10 dywizji przeliczeniowych, ale faktycznie można mówić tylko o 6-8 związkach jednorazowo zdolnych do walki.
Kampania tunezyjska była już zupełnie czymś innym niż wcześniejsze operacje w Afryce. Teraz to na barki Niemców, a nie Włochów, spadły główny ciężar wystawienia kontyngentu do walk na lądzie. Łącznie między listopadem 1942 a majem 1943 r. Niemcy rzucili do Tunezji niespełna 150 000 żołnierzy, z czego aż 85 000 dotarło tam drogą lotniczą, 600 czołgów i 1300 dział polowych (z czego jedna czwarta tych dział zatonęła po drodze). Było to śmiesznie mało, skoro tylko jednego 8 listopada 1942 r. w ramach operacji „Torch” przeciwnik wyrzucił na plażach 107 000 własnych ludzi, do maja 1943 r. zaś alianci zgromadzili przeszło milion żołnierzy (w tym 400 000 Amerykanów). I choć duża część z tych sił nie walczyła bezpośrednio na froncie tunezyjskim, bo w Afryce wiosną 1943 r. w ramach 18. Grupy Armii (brytyjskie 1. oraz 8. Armia plus II Korpus US Army) i samodzielnej amerykańskiej 5. Armii znajdowało się „tylko” 20 dywizji, to i tak nie miało to większego znaczenia. Decydująca okazała się przewaga nie tylko liczebna, ale nade wszystko materiałowa wojsk brytyjsko-amerykańsko-francuskich. Drastyczna redukcja dostaw zaopatrzenia dla niemieckich wojsk, od początku mocno niewystarczającego (Niemcy otrzymywali miesięcznie 30 000 t zaopatrzenia, z czego 8000 t stanowiła amunicja), była najważniejszym czynnikiem zakończenia kampanii tunezyjskiej już wiosną 1943 r., choć przecież Wehrmacht podejmował w niej własne działania zaczepne jeszcze w marcu, żołnierze zaś bili się bardzo dobrze. A jednak Niemcy ponieśli w niej druzgocącą klęskę. Tunezja okazała się dla Wehrmachtu niemal drugim Stalingradem, skoro wedle raportów w maju 1943 r. odnotowano tam 94 000 zaginionych, a cała kampania kosztowała blisko 150 000 ludzi, wliczając w to ewakuowanych rannych. Do tego dochodziły bardzo duże straty wojsk włoskich. Dla porównania alianci stracili w kampanii tunezyjskiej 70 000 żołnierzy, (w tym 10 000 zabitych i 21 000 zaginionych, w większości jeńców) czyli dwa razy mniej niż Niemcy, a licząc trwale wyeliminowanych, nawet cztery razy mniej. Ta dysproporcja nie wynikała z przebiegu żadnej z bitew, ale z ogólnego położenia operacyjnego. Broniący się w pewnym momencie nie miał już możliwości odwrotu ani nie miał możliwości dalszego stawiania oporu, bo pole walki zostało odizolowane od jego zaplecza.
Pełna wersja artykułu w magazynie TW Historia 2/2014