V.B.S.S. czyli weekend pod znakiem Paskudy

Paweł Żuchowski & mr_cultro
Jednostajne uderzenia dna RIB-a w powierzchnię Bałtyku przerywa zsynchronizowany pomruk silników o mocy 350 KM każdy. Nie wiem, czy moje okulary zalewa deszcz czy morska bryza. A może to fale? W sumie to bez znaczenia. Myślę tylko o tym, żeby nie wylecieć za burtę w czasie kolejnego metrowego wyskoku „łódki” na fali. Gdy prędkość rośnie, RIB wydłuża swoje skoki przez kilwater pozostawiany przez statek wycieczkowy, do którego się zbliżamy. Mały stateczek staje się coraz większy. Sekundy dzielą mnie i resztę 8-osobowego zespołu od chwili prawdy. Ile nauczyliśmy się w czasie ostatnich dwóch dni kursu VBSS?
28 godzin wcześniej.
Idę przez puste uliczki w Helu po sezonie. Jest jeszcze przed 9 rano, nie ma turystów i chińskich pamiątek na straganach znad polskiego morza. Hel wygląda tak, jak przez zdecydowaną większość roku.
Kieruję się w boczną uliczkę, gdzie styl nadmorskiego kurortu jeszcze nie dotarł. Mijam zaniedbane portowe magazyny, które zapewne niedługo ktoś zamieni w drogie lofty z widokiem na Małe Morze, jak mawiają tutejsi wind/kite surferzy. W górze krzyczą mewy. Hel oczywiście nie jest duży, więc spacer do umówionego miejsca zajmuje mi parę minut, po których zatrzymuję się przed stylową, lokalną restauracją. Naciskam klamkę, zwracając tylko przez chwilę uwagę na kartkę „Zamknięte”. W ciemnym wnętrzu w moją stronę odwraca się kilkunastu mężczyzn, w większości ubranych w popularny multicam. Czyli dobrze trafiłem.
Tak zacząłem moją* (m_c) przygodę z kursem VBSS, organizowanym przez byłych operatorów i sterników najstarszej polskiej jednostki specjalnej, czyli Formozy.
Szkolenia oraz inne imprezy organizowane przez specjalsów dla cywili mają w sobie smak przygody. Miałem okazję* (P.Ż.) w swoim życiu przejść, czasami dosłownie i to z ciężkim plecakiem, przez wiele tego typu imprez… Wywiało mnie i na legendarny Fan Dance do Walii i do dziczy na północy Szwecji. Jednak jest jedna impreza, na którą wracam regularnie, którą uważam za największą przygodę… To kurs VBSS (Visit, Board, Search and Seizure) czyli w wolnym tłumaczeniu: Podejście do statku, Wejście na pokład, Przeszukanie i Zabezpieczenie/przejęcie – w skrócie abordaż! Świst powietrza, ryk silników, smak morza w ustach… i oczywiście polska Navy SEALs, czyli Formoza. Chyba nic tak nie tłoczy adrenaliny w żyły, jak RIB pędzący w stronę statku, kiedy cała Twoja grupa szykuje się do wejścia na pokład…. Potem, kiedy łódź przykleja się do burty, pada komenda sternika „tyczka góra!”. Wtedy zaczyna się walka z żywiołem – ciężki statek podskakuje na falach… ktoś klęczy na pokładzie RIBa i napina drabinkę speleo, po której po kolei wchodzi ekipa do przeszukania. Potem zaczyna się CQB – w warunkach morskich na statku, szalenie trudne: wąskie korytarze, wiele pomieszczeń, wiele drzwi, statek kołysze się na fali, z maszynowni słychać pracujące silniki… ciężko jest zapanować nad chaosem. Co chwilę trzeba podejmować decyzję, jak wejść, którędy wyjś, czy wezwać kogoś do pomocy… a potem zaczynają się schody. Dosłownie i w przenośni. Schody na statku to najtrudniejsza część – tutaj zwykle ktoś oberwie – tu trzeba przede wszystkim myśleć.
Bo VBSS wymaga myślenia, dużo myślenia, a instruktorzy dbają o to, żeby skarcić jego brak – to nie jest radosna strzelanina rodem zwesternów. Byłem na bodajże sześciu szkoleniach VBSS organizowanych przez Barracuda Elite i Formozę RIB i wciąż mi mało.
Każda edycja tego jedynego w Europie kursu taktyki niebieskiej, zaczyna się tak samo – na początek grupa kursantów trafia w ręce Andrzeja – taki miły facet, niepozorny… dopóki nie rozpocznie treningu i nie pokaże, co potrafi, wszystko z uśmiecham na twarzy, a z kursantów już leje się pot. Tak, jesteśmy na etapie rozgrzewki, czyli zajęć z walki wręcz i bronią w pomieszczeniach.
W tym czasie dwóch największych mruków: Eddie – człowiek legenda, który wygląda jak krzyżówka wilka morskiego z nejwi silsem starej daty i HerrFlik – jeszcze większy mruk (do dziś nie wiem, co robił w młodości… teraz strzela z karabinów snajperskich, na dystansach, których większość ludzi nie potrafi przebiec bez zadyszki; albo w ogóle przebiec) rozkładają drabinkę speleo. Od razu zaznaczę, że robią to powoli… tak, żeby Andrzej miał czas wszystkich wymęczyć.
I tak płynie przechodzimy do treningu na speleo – z jednej strony najnudniejsza część kursu, a z drugiej – bez tego nie będzie dalej zabawy (sama myśl o wchodzeniu po niej odsiewa połowę chętnych – ci, których ona nie przeraża, mają okazję sprawdzić, czego bali się ci pierwsi). Wchodzenie po speleo, obsługa tyczki (taka „wędka” do zaczepienia drabinki) – na razie przerabiamy praktykę na lądzie, przyciągając ciekawskie spojrzenia.
Tak mija pierwsza połowa dnia, potem obiad i powrót do zajęć. Jest tempo. I tu zwykle kurs się różni od swoich wcześniejszych edycji – w zależności od kursantów nacisk jest położony na inne elementy VBSS i CQB. Z mojej perspektywy (P.Ż.) ta zmienność to super sprawa – dzięki temu na każdym z sześciu kursów uczyłem się czegoś innego. Tu znowu wyskakuje Andrzej ze swoim bogactwem sprzętu treningowego i pomysłami, a HerrFlik zwykle gdzieś stoi i patrzy w siną dal i czasem coś mruknie pod nosem. Eddie zaczyna przekazywać swoją wiedzę i na swój niepowtarzalny sposób uczy, że najważniejsze w całej tej robocie jest myślenie – do każdej sytuacji znajdzie historię ze swojej służby. I tu uwaga, o ile HerrFlik trzyma fason i milczy, o tyle Eddie umie się podjarać, gdy kursanci dobrze sobie radzą i wtedy staje się bardziej rozmowny, jednak na koniec dnia wraca do starej zasady, że na piątką to umie Bóg, on na czwórkę, a kursanci co najwyżej na tróję.
Wieczór, kolacja – nadmorski chill? Nic z tego. W grupie krąży lista chętnych na dodatkowe nocne działania OTB (over-the-beach, OTB oznacza także out-the-boat, czyli wyjście ze strefy komfortu – w takie momenty obfituje ten weekend). Okrojony skład przećwiczy w praktyce desant z RIB-a na plażę, oczywiście pokonując ten odcinek wpław. Czy pianka wystarczająco grzeje w Bałtyku nocą? Jak się pływa z bronią (i kapoku, easy)? Jest tylko jeden sposób, żeby to sprawdzić.
Pełna wersja artykułu w magazynie Strzał 3-4/2025