Tragedia pancernika Iéna
Tadeusz Klimczyk
Tragedia pancernika Iéna
czyli dlaczego Francja budować drednotów nie chciała
12 marca 1907 roku w bazie marynarki wojennej w Tulonie wyleciał w powietrze nowy pancernik Iéna. Francja była ostatnim mocarstwem morskim, które przystępowało do budowania drednotów. Te dwa, pozornie pozbawione związku przyczynowego, zdania można jednak połączyć w jedną historię.
4 marca 1907 roku Iéna weszła do suchego doku nr 2 w basenie Missiessy w Tulonie. Celem był przegląd dna oraz inspekcja trzonu steru, w okolicach którego nieustannie występowały przecieki. Dok nr 2 miał po obu swoich stronach dwa inne, o nrach 1 i 3, w których stały pancerniki Masséna i Suffren. 12 marca rano ten pierwszy okręt zwolnił jednak znajdujący się po prawej stronie Iény dok nr 1. Na pancerniku Iéna przebywali kadm. Henri-Louis Manceron i dowódca okrętu, kmdr Paul Adigard. O godzinie 13.00 cała załoga oraz robotnicy stoczniowi udali się do mes na obiad. Tuż po posiłku – o 13.35 wracający na stanowiska robotnicy i marynarze zauważyli wydobywające się z drugiego komina żółte płomienie, szybko ogarniające nadbudówkę aż do rufowej wieży armat kal. 305 mm. Przed podjęciem jakiejkolwiek akcji ratowniczej doszło do serii głuchych, lecz gwałtownych wybuchów, które wyrzuciły w powietrze masę szczątków i blach. Podmuch zmiótł dachy trzech warsztatów znajdujących się przy doku. Manceron był w swych pomieszczeniach na rufie, w bezpośredniej bliskości palących się rufowych komór amunicyjnych. Po pierwszej serii wybuchów wydostał się prędko na pokład rufowy a stamtąd zdołał przeskoczyć na bramę doku. Tuż za nim rufową część okrętu ogarnęło piekło pożarów. Kadłubem aż do 14.25 wstrząsały kolejne eksplozje. Ze stojącego w basenie Missiessy pod 160-tonowym dźwigiem pancernika Patrie oddano strzał z armaty kal. 164 mm do bramy dokowej, licząc że przez powstałą dziurę zostanie on zatopiony, co pomoże opanować pożar w kadłubie. Niestety pocisk zrykoszetował nie dziurawiąc furty. Dok zalano tylko dzięki akcji ppor. Victora Rouxa1, który mimo kolejnych eksplozji zdołał otworzyć śluzy doku, sam ginąc przy tym od uderzenia metalowym odłamkiem. Wypełnienie się doku wodą umożliwiło zatopienie komór amunicyjnych poprzez otwarcie głównego rurociągu zęzowego. Niestety, główna magistrala przeciwpożarowa okrętu nie została na czas dokowania połączona z wodą morską z basenu Missiessy, dlatego cała akcja gaśnicza opierała się jedynie na instalacji, w którą był wyposażony dok. Walka z trawiącymi okręt pożarami trwała do 16.00, przez kolejną godzinę dogaszano pojedyncze ich ogniska. Bilans eksplozji wyniósł 111 zabitych, w tym dowódcę Iény oraz niemowlę trafione w mieście odłamkiem metalu. 33 osoby były ranne.
Pełna wersja artykułu w magazynie MSiO 2/2009