TOPR
Piotr Piekut
TOPR
Wykorzystanie śmigłowców w ratownictwie górskim
Ratownicy Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego już od ponad stu lat niosą pomoc i ratują życie turystom w Tatrach. Założone w 1909 roku dzięki olbrzymim staraniom generała Mariusza Zaruskiego, było czwartą tego typu organizacją na świecie. Po ponad pięćdziesięciu latach od powstania TOPR, pierwszy raz wykorzystano śmigłowiec do akcji ratowniczej. Ale nie doszłoby do tego, gdyby nie współpraca z krakowskim Zespołem Lotnictwa Sanitarnego, który w 1962 roku otrzymał śmigłowiec SM-1 o numerach rejestracyjnych SP-SAE. Inicjatorami i prekursorami jego użycia w ratownictwie górskim byli: doktor Adam Janik i pilot Tadeusz Augustyniak.
Na każde wezwanie…
Pierwsza próba lotu ratowniczego w Tatry odbyła się 23 lutego 1962 roku. Cztery dni wcześniej w Dolinie Pięciu Stawów Polskich w Tatrach Wysokich, 20-letnia studentka podczas jazdy na nartach złamała nogę. Wysokie zagrożenie lawinowe uniemożliwiało ratownikom dostanie się do schroniska, w którym udzielono poszkodowanej pierwszej pomocy. Śmigłowiec wystartował z Krakowa i wylądował na Równi Krupowej w samym centrum Zakopanego. Stamtąd z załogą w składzie: Tadeusz Augustyniak (pilot), Jerzy Szymankiewicz (drugi pilot) i Eugeniusz Strzeboński (ówczesny naczelnik Grupy Tatrzańskiej GOPR) śmigłowiec poleciał bezpośrednio po pechową turystkę. Niestety, niska podstawa chmur i brak widoczności w górach, zmusił pilotów do powrotu do Zakopanego. Po kilku godzinach podjęto jeszcze jedną próbę, ale warunki nie poprawiły się na tyle, by było można wylądować w Dolinie Pięciu Stawów Polskich. Śmigłowiec wrócił do swojej krakowskiej bazy na Balicach, a turystkę dopiero następnego dnia po dziesięciogodzinnej akcji, zwieziono na specjalnie przygotowanych saniach do Zakopanego.
Pierwsze udane lądowanie śmigłowca ratowniczego w Tatrach nastąpiło dopiero rok później – 16 kwietnia 1963 roku i także miało miejsce w Dolinie Pięciu Stawów Polskich. Za sterami SM-1 zasiadł Tadeusz Augustyniak. Po półtoragodzinnym locie z Krakowa (z międzylądowaniem w Zakopanem, gdzie na pokład wszedł jeden z ratowników), śmigłowiec wylądował w Tatrach Wysokich. Turysta ze skomplikowanym złamaniem nogi został szybko przetransportowany do śmigłowca, ale wtedy pojawił się problem. SM-1 nie był wyposażony w narty i pod swoim ciężarem zaczął się zapadać w śniegu. Maszyna ugrzęzła dość głęboko. Co gorsza, na spodzie kadłuba znajdował się wlot powietrza do gaźnika. Dyżurujący w schronisku ratownicy pomogli odgarnąć śnieg. Śmigłowiec udało się odkopać i po około dziesięciominutowym locie poszkodowany znalazł się w zakopiańskim szpitalu.
Oba przypadki jasno pokazują, że pomimo braku przygotowania, doświadczenia i nieprzystosowanego do tego typu lotów śmigłowca, akcje ratownicze w Tatrach są możliwe, a czas transportu ofiary wypadku do szpitala jest błyskawiczny. W tym celu wyznaczono miejsca, w których śmigłowiec mógłby bezpiecznie wylądować w czasie akcji ratunkowych. Tadeusz Augustyniak wraz z ratownikiem Józefem Uznańskim obeszli polską część Tatr w wyznaczeniu takich „lądowisk”. Przy ich wyznaczaniu brano pod uwagę bezpieczeństwo załogi, ale także miejsca, w których najczęściej dochodziło do wypadków.
W wyznaczaniu lądowisk brało udział wielu ratowników. Myśmy z Januszem Siemiątkowskim też chodzili po Tatrach, wybierając miejsca na lądowiska. Janusz był szybownikiem i zawsze obserwował wszystkie kępki traw, dzięki którym mógł ustalić kierunek i siłę wiatru. Wszystkie te informacje skrupulatnie notował… Były one bardzo przydatne w przyszłych lotach w Tatrach. Lądowisko o wielkości 3,40 x 3,40 m zaznaczaliśmy farbą i było to minimum pozwalające na lądowanie. Dla pilota najlepszym rozwiązaniem była możliwość lądowania z trzech stron. Na Buli pod Rysami początkowo można było to zrobić tylko z jednej strony, ale później przebudowaliśmy to miejsce tak, że obecnie można podchodzić do lądowania z trzech. Samo miejsce do lądowania zostało powiększone do takich rozmiarów, że mogą tam wylądować nawet dwa śmigłowce – wspomina Józef Gąsienica Józkowy.
W tamtym okresie zaczęto również budowę lądowiska przy zakopiańskim szpitalu. W 1973 roku w krakowskim Zespole Lotnictwa Sanitarnego pojawił się świeżo wyprodukowany w świdnickich zakładach (na radzieckiej licencji) śmigłowiec Mi-2 o numerach rejestracyjnych SP-WXC, a niedługo po nim kolejny – o numerach SP-WXE. Nowy śmigłowiec przyniósł nowe możliwości w ratownictwie górskim. SM-1 był wykorzystywany jedynie jako środek transportu, Mi-2 mógł pozostawać w zawisie kilka minut, co pozwalało na desant ratowników przy użyciu liny czy wciągnięcie rannego turysty na pokład.
Jednak czas akcji z użyciem śmigłowca wciąż był długi, a o życiu turystów nierzadko decydowały minuty. W tamtym okresie śmigłowiec do akcji ratunkowych startował z krakowskich Balic. Dla skrócenia czasu oczekiwania na przylot śmigłowca, a także optymalizacji kosztów, 1 marca 1975 roku przebazowano Mi-2 na pierwszy miesięczny dyżur w Zakopanem.
Pierwszymi pilotami, którzy uczestniczyli w tym przedsięwzięciu byli: Tadeusz Augustyniak, Janusz Siemiątkowski, Zbigniew Łukasik i Wiesław Wolański. W ciągu tego miesiąca wykonano 56 akcji ratunkowych w Tatrach z użyciem śmigłowca, skracając czas interwencji nawet do kilkunastu minut. Większość z nich to transport kontuzjowanych narciarzy do zakopiańskiego szpitala. 22 marca podczas poszukiwań turystów, którzy nie wrócili do schroniska w Morskim Oku, piloci pozostawali w zawisie nad wierzchołkami Mnicha, Mięguszowieckich Szczytów, Kazalnicy i Rysów. Ta akcja dała możliwość sprawdzenia i opracowania technik desantu ratowników na linach ze śmigłowca w trudnych rejonach Tatr Wysokich.
Przez miesiąc stacjonowania śmigłowca Mi-2 pod Tatrami, każdy z zawodowych ratowników poznał zasady lotów ratunkowych, a w szczególności wiedział jak bezpiecznie poruszać się przy śmigłowcu (z obracającym się wirnikiem), przygotować lądowisko i desantować się na linie za pomocą wciągarki ŁPG ze znajdującego się w zawisie śmigłowca. Ale końcowa ocena przydatności śmigłowca Mi-2 odbyła się 13 kwietnia 1975 roku. Tego dnia w hotelu na Polanie Kalatówki przedstawiciele Ministerstwa Zdrowia spotkali się z pracownikami krakowskiego Zespołu Lotnictwa Sanitarnego i ratownikami Grupy Tatrzańskiej Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego (od 1952 roku Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe zostało włączone w struktury GOPR, w których funkcjonowało do 1991 roku). Wyciągnięte wnioski były bardzo optymistyczne. Uznano, że śmigłowiec w Zakopanem powinien stacjonować w okresie sezonu turystycznego cały czas (jeżeli tylko pozwolą na to środki finansowe). Ministerstwo zadeklarowało utworzenie w Zakopanem filii Lotnictwa Sanitarnego w ciągu kilku miesięcy.
Już 27 grudnia śmigłowiec Mi-2, należący do krakowskiego Zespołu Lotnictwa Sanitarnego został ponownie przebazowany do Zakopanego. Pełnił swój dyżur do końca sezonu narciarskiego, by ponownie pojawić się pod Giewontem w sezonie letnim od 1 lipca do 30 września. W tym czasie piloci i ratownicy zdobywali coraz większe doświadczenie, opracowując różne warianty akcji ratunkowych z udziałem śmigłowca i pokonując kolejne, wydawać by się mogło, nieprzekraczalne granice. Takim dniem był 11 lutego 1976 roku, w którym Janusz Siemiątkowski po raz pierwszy wylądował na Buli pod Rysami, zabierając na pokład rannego taternika. Trzeba tutaj pamiętać o bardzo trudnych zimowych warunkach. Na szczęście jeden z ratowników wzorowo wybrał i przygotował odpowiednie miejsce do lądowania, a następnie „przyjął” śmigłowiec. W tamtym okresie z inicjatywy Tadeusza Augustyniaka, wszyscy piloci rozpoczęli staż kandydacki na ratowników GOPR. Ta tradycja jest praktykowana do dnia dzisiejszego. Z końcem sezonu narciarskiego w Tatrach (koniec kwietnia) śmigłowiec zakończył swój dyżur w Zakopanem i wrócił do Krakowa. Na wypadek nagłego wezwania na lądowisku pozostawiono cysternę z paliwem oraz wszystkie niezbędne oprzyrządowanie, które pozwalało zachować śmigłowiec do długotrwałej akcji ratunkowej.
Pełna wersja artykułu w magazynie Lotnictwo 12/2012