Tajwańskie U-2 w działaniach rozpoznawczych nad ChRL
Marcin Strembski
W latach 60. XX wieku samoloty rozpoznawcze U-2 z tajwańskimi pilotami za sterami dokonywały ryzykownych lotów szpiegowskich nad terytorium Chińskiej Republiki Ludowej. Działania te nie pozostały bez reakcji chińskiego systemu obrony przeciwlotniczej, którego ofiarą padło pięć tajwańskich maszyn.
Z uwagi wyparcie od 1949 r. w wyniku wojny domowej siły chińskich nacjonalistów z kontynentalnej części kraju na wyspę Tajwan i całkowite zamknięcie się komunistycznych Chin na wpływy państw Zachodu, te ostatnie utraciły wgląd w sytuację na kontynencie poprzez wywiad agenturalny. Od tej pory zwiad lotniczy okazał się najlepszą, a często jedyną drogą na pozyskanie wartościowych informacji. Sprzyjający nacjonalistom Amerykanie dostarczyli na Tajwan pewną liczbę samolotów RB-57D Canberra, które od początku 1959 r. pilotowane przez Chińczyków docierały w głąb chińskiego terytorium, nierzadko dolatując aż nad Pekin. Z uwagi na stosunkowo wysokie osiągi Canberry, która operowała na niedostępnym dla artylerii lufowej pułapie oraz dorównywanie prędkością najnowszym myśliwcom poddźwiękowym i okołodźwiękowym komunistów do pewnego czasu samoloty tego typu były trudne do zestrzelenia klasycznymi metodami. Z powyższych względów pekiński rząd poprosił Moskwę o przekazanie kilku baterii rakiet przeciwlotniczych. Radzieccy towarzysze odpowiedzieli szybko i pozytywnie, oddając do dyspozycji Chin pięć baterii rakiet systemu S-75 Dźwina, pojedynczy zestaw szkoleniowy oraz 62 pociski rakietowe w odmianie W-760 i W-760W. Pierwsze treningowe strzelania pod okiem radzieckich instruktorów na pustyni Gobi odbyły się w połowie czerwca 1959 r. 20 września rakietowy system obrony wokół Pekinu uzyskał gotowość operacyjną. Pierwsza szansa na zestrzelenie nadarzyła się 5 października, kiedy tajwański RB-57D przez godzinę był śledzony na radarze, ale do odpalenia nie doszło, ponieważ samolot nie wszedł w zasięg rakiet. Drugiej jednak okazji, 7 października 1959 r., nie zmarnowano. Tego dnia w kierunku przelatującego w okolicach Pekinu na wysokości 20 km samolotu RB-57D (reg. 53-3978, n/b 5643) ze stanowiska 2. Batalionu Rakietowego Obrony Przeciwlotniczej pod dowództwem mjr. Yue Zhenhua odpalono najpierw pojedynczy pocisk W-760, a potem jeszcze salwę dwóch rakiet. Te ostatnie okazały się zbędne, bo już pierwsza zniszczyła tajwańską maszynę, za której sterami zginął kpt. Ying Chin Wonga. Był to jednocześnie pierwszy w historii lotnictwa przypadek bojowego zestrzelenia samolotu przez kierowany pocisk przeciwlotniczy. Pekin nie omieszkał się pochwalić sukcesem propagandowym, jednak sposób, w jaki doszło do strącenia wysokościowego samolotu, pozostał dla Tajpej tajemnicą. Z braku wiarygodnych informacji (kpt. Wong nie zdążył nadać żadnego komunikatu o zagrożeniu) brano poważnie pod uwagę możliwość awarii technicznej, która na bardzo delikatnych w eksploatacji RB-57D nie była niczym szczególnym. Skrzydła tego samolotu miały wyjątkowo cienkie pokrycie, które można było uszkodzić np. upuszczając śrubokręt. Aby oszczędzić na masie nitów, blacha skrzydeł była klejona do konstrukcji, lecz solidność takiego łączenia mogła zostać naruszona, choćby przez płyn używany w zimie do odladzania samolotu. Operacje tajwańskich RB-57D nad kontynentalnymi Chinami zostały czasowo zawieszone i zaczęto gorączkowo szukać innego samolotu, który mógłby zastąpić Canberry.
U-2
Szczęśliwie właściwe rozwiązanie było już w drodze. Na mocy zawartej w 1958 r. umowy Amerykanie zgodzili się na dostarczenie (wypożyczenie) najnowszych samolotów rozpoznania strategicznego U-2, przeszkolenie tajwańskiego personelu oraz zapewnienie logistyki zawiązanej z całym przedsięwzięciem, w tym również zaplecza analitycznego z laboratoriami do odczytu danych i wywoływania filmów. Wypada przy tym zaznaczyć, że obróbka pozyskanych informacji w całości wykonywana była przez personel CIA, bez udziału Tajwańczyków. Gospodarze zazwyczaj nie mieli okazji zapoznać się z zebranym materiałem, chyba, że w drodze wyjątku Amerykanie postanowili inaczej. Wtedy jednak przekazywano już opracowane raporty. Sojusznik nie mógł się dowiedzieć, jaką technologią zapisu i obróbki danych dysponowały USA. Piloci byli szkoleni jedynie w zakresie techniki pilotażu samolotów, obsługi wyposażenia zadaniowego i nawigacji, czyli elementów niezbędnych do poprawnego wykonania zadania. W praktyce tajwańska jednostka samolotów U-2 pod względem operacyjnym całkowicie podlegała wyspecjalizowanej komórce CIA zwanej Detachment H. Agencja opracowywała plany lotów, wyznaczała cele, a po zakończonym locie pobierała z samolotów materiał do analizy. Uczciwie trzeba przyznać, że wraz z rozwojem współpracy początkowe podejście znacznie się zmieniło i pod koniec lat 60. Amerykanie zaczęli udostępniać wybrane materiały fotograficzne, a nawet pomogli w stworzeniu komórki wywiadu do interpretacji zdjęć lotniczych.
Szkolenie pilotów wybranych spośród personelu 35. Eskadry odbywało się na terenie USA, w teksańskiej bazie Laughlin. W sumie w latach 1958–1973 na szkolenie wysłano 30 tajwańskich pilotów, spośród których kurs ukończyło 28. W pierwszym turnusie wzięło udział pięciu pilotów, co przez pewien czas było liczbą wystarczającą, albowiem 35. Eskadra posiadała początkowo dwa samoloty U-2 i nigdy jej stan nie przekroczył kilku maszyn. Jednym ze znaczniejszych zdarzeń tego okresu był tzw. cud w Cortez. W nocy z 3 na 4 sierpnia 1959 r. podczas lotu szkoleniowego jeden z samolotów U-2 doznał awarii silnika. Zasiadający za jego sterami mjr Hsichun „Mike” Hua zdołał jednak wylądować lotem szybowym w cywilnym porcie lotniczym Cortez przy całkowitych ciemnościach i bez asysty służb naziemnych (z uwagi na charakterystyki lotne U-2 procedura bezpieczeństwa wymagała podczas lądowania obecności na pasie samochodu monitorującego wysokość schodzenia na ostatnich metrach przed przyziemieniem).
Pełna wersja artykułu w magazynie Lotnictwo 6/2018