Skandynawia 1939–1945
Tymoteusz Pawłowski
Skandynawia 1939–1945
Skandynawia to pojęcie nieco szersze niż tylko geograficzne. Państwami skandynawskimi są oczywiście Szwecja, Norwegia oraz Dania, mające wspólną kulturę, historię, a nawet – w pewnych momentach historii – państwowość. Za Skandynawów uważają się także Finowie i Estończycy, którzy byli przez wieki pod dużym wpływem Szwedów i Duńczyków. Wreszcie państwami skandynawskimi są niegdysiejsze duńskie i norweskie kolonie: Islandia, Grenlandia, Wyspy Owcze oraz Spitsbergen i Jan Mayen. Wszystkie wymienione kraje były przedmiotem zainteresowania wojujących w czasie drugiej wojny światowej stron, wszystkie też – oprócz Szwecji – były okupowane: albo przez aliantów, albo przez państwa Osi.
Żadne z państw skandynawskich nie brało czynnego udziału w pierwszej wojnie światowej. Finlandia i Estonia narodziły się na gruzach carskiego imperium, następnie przez kilkanaście miesięcy brały udział w walkach przeciwko bolszewikom. Wielka Brytania gorąco zachęcała także do interwencji w Rosji rząd szwedzki, jednak pomimo wielu dawnych wojen rosyjsko-szwedzkich rząd w Sztokholmie pozostał wierny – wprowadzonej w początkach XIX wieku – kapitulanckiej polityce wobec Moskwy i po raz kolejny zrezygnował z walki przeciwko Rosji. Wojska szwedzkie wzięły jednak udział w walce Finlandii przeciwko bolszewikom – niezbyt jednak chlubny. Pod pozorem dbania o neutralność Wysp Alandzkich – należącego do Finlandii archipelagu zamieszkałego przez ludność szwedzkojęzyczną – okupowały je w 1918 r. Dopiero w 1921 r. decyzja Ligi Narodów przesądziła o definitywnej przynależności Wysp Alandzkich do Finlandii.
Brak większych konfliktów pomiędzy państwami skandynawskimi, brak zagrożenia z zewnątrz i brak środków finansowych sprawił, że państwa skandynawskie dysponowały bardzo nielicznymi i słabymi siłami zbrojnymi. Nawet sprawna i rozbudowana ponad miarę armia estońska – która w 1919 r. była bliska zdobycia Piotrogrodu (Petersburga) – została w początku lat 30. XX wieku zredukowana do poziomu właściwego niespełna milionowemu narodowi. Symptomatyczny jest też przykład Finlandii, która postanowiła opóźnić zakupy uzbrojenia dla armii – m.in. artylerii przeciwpancernej – na korzyść lepszego przygotowania się do letnich Igrzysk Olimpijskich, które planowano przeprowadzić w Helsinkach w 1940 r.
Operacja „Katarzyna”
Tymczasem w Londynie, admirał Reginald Aylmer Ranfurly Plunkett-Ernle-Erle-Drax – znany nie tylko z najbardziej skomplikowanego nazwiska w Royal Navy, ale także z tego, że był przewodniczącym brytyjskiej misji w Moskwie latem 1939 r. – wskazał na konieczność przerwania handlu bałtyckiego. 21 września 1939 r. ówczesny pierwszy lord admiralicji Winston Churchill wezwał do siebie lorda Corka, który – jako William Boyle – był świeżo emerytowanym admirałem floty. Lord Cork miał przygotować plany wprowadzenia na Bałtyk zespołu Royal Navy i utrzymania go tam przez trzy miesiące. Celem operacji było przerwanie handlu bałtyckiego (szczególnie dostaw szwedzkiej rudy do III Rzeszy), zagwarantowanie neutralności państw bałtyckich oraz zniechęcenie Moskwy do dalszego zaangażowania się w wojnie po stronie niemieckiej. Jako że w tych czasach zamierzeniom przyznawano kryptonimy wskazujące na cele akcji, plan ten ochrzczono „Operation Catherine”, odwołując się do imienia carycy Katarzyny.
Jądrem zespołu operacyjnego Royal Navy miały być trzy okręty liniowe typu Revenge. Nie był to zbyt wysoki koszt – pancerniki te były bowiem przeznaczone do złomowania w najbliższym czasie. Zanim jednak miały wpłynąć na Bałtyk, musiały przejść szeroko zakrojoną przebudowę adaptacyjną, aby sprostać oczekiwanym niebezpieczeństwom. Dla umożliwienia działania na płytkich wodach należało zmniejszyć zanurzenie okrętów przynajmniej o 3 m, konieczne było też zwiększenie ochrony przeciwminowej i przeciwtorpedowej. Zamierzano osiągnąć to poprzez zredukowanie artylerii głównej o połowę oraz poszerzenie okrętów z 27 do 42 m, obudowując ich kadłuby kesonami – tzw. bąblami przeciwtorpedowymi. Niebezpieczeństwem były również samoloty, planowano zatem zwiększyć liczbę armat przeciwlotniczych oraz dodać na pokładzie 4 lub 5 cali pancerza (o masie około 2000 t). Otrzymano by dość dziwne okręty, przypominające raczej monitory niż pancerniki – uzbrojone w 4 armaty 381 mm i rozwijające prędkość 13 w.
W wyprawie miały wziąć również udział inne okręty: lotniskowiec, pięć krążowników oraz dwie flotylle niszczycieli. Eskadra miała być wspierana okrętami podwodnymi oraz jednostkami pomocniczymi – najważniejszymi z nich były trałowce. Ostatecznie akcja nie doszła do skutku. Najpierw okazało się, że przygotowania zajmą zbyt wiele czasu i przeprowadzenie jej będzie możliwe dopiero wiosną 1940 r. Następnie pierwszy lord morski – głównodowodzący Royal Navy – admirał Dudley Pound wskazał, że tak znaczne osłabienie Królewskiej Marynarki Wojennej może sprowokować do wojny Włochów i Japończyków. Okazało się też, że nie ma co liczyć na korzystanie z morskich baz państw skandynawskich. Problemem było też i to, że Wielka Brytania nie dysponowała ani wystarczająca ilością płyt pancernych, ani mocami stoczniowymi potrzebnymi do przygotowania okrętów. 20 stycznia 1940 r. operacja została zatem odwołana.
Czy „Operation Catherine” powiodłaby się? Jednym z argumentów jej przeciwników była niemiecka i sowiecka przewaga powietrzna nad Bałtykiem – obawiano się, że brytyjskie okręty zostaną zniszczone nalotami bombowców. Gdyby operację morską połączono z działaniami lądowymi – na przykład z wielką ofensywą na froncie lądowym – niemieckie bombowce byłyby zaangażowane w zupełnie innym miejscu. Jeszcze lepszym rozwiązaniem byłoby rozpoczęcie przygotowań do takiej akcji w czasach pokoju i wprowadzenie jej w życie natychmiast po wybuchu wojny – we wrześniu 1939 r. Wówczas obecność zespołu Royal Navy na Bałtyku byłaby znacznym odciążeniem dla Wojska Polskiego, poskromiłaby agresywne sowieckie zamiary i odizolowałaby Niemcy od Europy Północnej. Być może byłby to bardzo dobry krok prowadzący do błyskawicznego zakończenia wojny – nawet kosztem strat własnych. Jednak w 1940 r. sytuacja polityczna była zupełnie inna – podobnie jak i sytuacja sprzętowa Royal Navy – osiągnięto by dużo gorsze rezultaty za o wiele wyższą cenę.
Pełna wersja artykułu w magazynie TW Historia 1/2014