Rozwój flot podwodnych na Bałtyku. Bezpieczeństwo narodowe, a panowanie w głębinach. Cz. 1
Sławomir J. Lipiecki
Maciej Matuszewski
Morze Bałtyckie jest akwenem – wbrew powszechnej opinii – sprzyjającym prowadzeniu działań przez okręty podwodne. Na ogół kiepskie warunki propagacji fal akustycznych oraz liczne wraki i anomalie magnetyczne znacznie utrudniają pracę sonarów czy magnetometrów, które stanowią główne narzędzia wykrywania tej klasy jednostek. Dodatkowo intensywny ruch komercyjny stanowi atrakcyjny cel dla każdej ze stron potencjalnego konfliktu. Średnia głębokość tego akwenu szacowana na około 50 m nie jest może imponująca, ale w zupełności wystarczająca do operowania małych i średnich okrętów podwodnych.
Atak z głębin
Jednostki operujące pod wodą na początku swojej historii (przyjmijmy że był to rok 1775, w którym zbudowano słynnego Turtle –dzieło kpt. mar. inż. Davida Bushnella – pierwszy użyty bojowo okręt podwodny) uważane były za środek walki strony słabszej. Możliwość skrytego uderzenia w tzw. miękkie podbrzusze (czy też raczej newralgiczną, na ogół nieopancerzoną część podwodną) opancerzonych i uzbrojonych po zęby sił przeciwnika stanowiła kuszącą perspektywę dla państw o niskim budżecie i dużym odsetku ludzi odważnych, zmotywowanych i przy tym pomysłowych. Początkowo skuteczność okrętów podwodnych była ograniczana przez brak adekwatnego napędu, uzbrojenia i systemów obserwacji technicznej. Mina wytykowa (zwana wówczas torpedą) zastosowana na CSS Hunley była bronią tak dalece niedoskonałą, że w praktyce okazała się równie zabójcza dla celu, jak i nosiciela. Także napęd oparty wyłącznie na pracy ludzkich mięśni drastycznie ograniczał parametry taktyczne tej legendarnej jednostki z czasów amerykańskiej wojny domowej (wykorzystywanej w latach 1863–1864), powszechnie uznawanej za pierwszy okręt podwodny, który zatopił wrogą jednostkę nawodną. Problemy te zostały jednak dość szybko rozwiązane i już pod koniec wieku XIX irlandzki inżynier John Holland opracował prototyp czegoś, co dziś nazywamy napędem klasycznym (silnik wysokoprężny ładujący w położeniu nawodnym akumulatory silnika elektrycznego, używanego pod wodą). Ten rewolucyjny pomysł ostatecznie w 1900 roku przybrał postać USS Holland (wprowadzony do służby 12 października 1900 roku). Jednostka ta uzbrojona była także w wyrzutnię kal. 450 mm do torped samobieżnych oraz tzw. działo dynamitowe (zapewne na znak, że era szalonych wynalazców jeszcze nie przeminęła).
Od tamtego czasu rozwój okrętów podwodnych nabrał wyraźnego rozpędu, niemniej napęd klasyczny i zasadnicze uzbrojenie oparte na wyrzutniach torped pozostały stałym motywem kolejnych konstrukcji. Mimo tego, że obecnie okręt podwodny uważany jest za narzędzie ściśle ofensywne, początkowo postrzegany był jako jednostka obrony wybrzeża i dopiero niemoc niemieckiej floty liniowej (tworzącej trzon Kaiserliche Marine), niemogącej przełamać brytyjskiej blokady sprowokowała ich użycie ofensywne przeciwko morskim liniom komunikacyjnym przeciwnika. To właśnie te, w dużej mierze zapomniane dziś działania okrętów podwodnych czasów Wielkiej Wojny (zwłaszcza wspomniane kampanie podwodne lat 1915–1917) wykreowały ten element sił morskich jako pełnoprawny środek walki. Warto w tym miejscu podkreślić, że podczas kampanii podwodnej w 1915 roku pierwszy raz w historii wojen taktyczne działanie pojedynczego okrętu podwodnego wpłynęło na ogólną sytuację strategiczną. Mowa tu oczywiście o zatopieniu liniowca pasażerskiego RMS Lusitania (44 060 ts) przez U-20. Zdarzenie to wstrząsnęło amerykańską opinią publiczną i wywołało silne nastawienie antyniemieckie. Co prawda – wbrew powszechnej opinii – incydent ten nie doprowadził bezpośrednio do wypowiedzenia wojny Cesarstwu Niemieckiemu przez Stany Zjednoczone, ale wywołane przez niego niepokoje społeczne na pewno zbudowały podatny grunt (bezpośrednią przyczyną było natomiast przechwycenie tajnej korespondencji, w której rząd niemiecki w styczniu 1917 roku zachęcał Meksyk do ataku na USA).
Druga wojna światowa walnie przyczyniła się do dalszego rozwoju technologicznego sił podwodnych. Zwłaszcza w sferze rozwoju systemów obserwacji technicznej oraz udoskonalenia broni torpedowej (np. pierwsze torpedy samonaprowadzające). Kampania na Pacyfiku stanowi z kolei pierwszy w historii przykład skutecznego wykorzystania sił podwodnych do przerwania morskich linii komunikacyjnych przeciwnika, w tym przypadku Cesarstwa Japonii. Mało tego! Podczas tej kampanii po raz pierwszy w historii okręty podwodne wystąpiły również w roli broni państwa silniejszego i po raz pierwszy ich działania miały decydujący wpływ na przebieg wojny (a nie tak często eksponowane w literaturze popularnej pancerniki czy lotniskowce).
Także Marynarka Wojenna II Rzeczypospolitej doceniała znaczenie okrętów podwodnych. Legendarny admirał Józef Unrug (dowódca floty w latach 1925–1939), sam będąc kaiserowskim podwodnikiem, zdawał sobie sprawę z ich potencjału zarówno ofensywnego, jak i defensywnego. Przygotowując się do prognozowanego starcia z Rosją Radziecką (ZSRR), ówczesna polska MW pozyskała z Francji w latach 1931–1932 trzy podwodne stawiacze min OORP Wilk, Ryś i Żbik (niezbyt udane i przy tym hałaśliwe), a następnie w 1939 roku dwa o niebo lepsze uderzeniowe okręty podwodne OORP Orzeł i Sęp (wybudowane w Damen Schelde Naval Shipbuilding w Holandii). Mimo tego, że ich załogom przyszło zmierzyć się z Niemcami, a więc przeciwnikiem dużo potężniejszym i bardziej zaawansowanym technologicznie, to ORP Orzeł i nieco mniej znany, lecz również zasłużony ORP Wilk zapisały piękną kartę w historii oręża polskiego na morzu. Także po 1939 roku polscy podwodnicy przynieśli zaszczyt swojemu krajowi. W powojennej historii okręty podwodne nadal zajmowały i do dziś zajmują poczesne miejsce w siłach morskich RP, a Dywizjon Okrętów Podwodnych jest najstarszym, funkcjonującym nieprzerwanie dywizjonem polskiej Marynarki Wojennej.
Pełna wersja artykułu w magazynie NTW 10/2024