Reforma niemieckiej piechoty w 1939 roku – niekończąca się opowieść
Robert Michulec
W latach 20. XX wieku na świecie wypracowano wiele założeń doktrynalnych dotyczących nowoczesnej piechoty, z których jednak części nie zdołano wprowadzić w życie, czy choćby przetestować w praktyce z powodu ograniczeń ekonomicznych. Niemcy przystępując do odtwarzania swych wojsk lądowych (Heer) po 1932 roku poszli wytyczonym już wcześniej szlakiem, zarówno jeśli chodzi o organizację całej dywizji piechoty, jak i pododdziałów piechoty w jej ramach. Stąd pułk piechoty w dywizji Wehrmachtu wciąż składał się z 14 kompanii, jak w Reichswehrze, w tym dziewięciu strzeleckich (po trzy na batalion) i trzech kompanii kaemów (po jednej na batalion), jak również dwóch kompanii ciężkich na szczeblu pułkowym, do wsparcia poszczególnych batalionów: 13. kompanii moździerzy (dział piechoty) i 14. kompanii przeciwpancernej.
Początki nowej ery należało wykorzystać do rozpowszechnienia w wojskach posiadanych rozwiązań, a także na ich techniczne wypełnienie. Następnie musiano podnosić całą formację przez najbliższą dekadę, rozbudowując i ujednolicając ją. Wydawać się mogło, że było to zadanie proste. W praktyce szybko wyszło na jaw, że pochłaniało ono dużo energii i ogrom środków, które ulegały ciągłemu rozmnażaniu z powodu przyjęcia polityki gwałtownych zbrojeń i rozbudowy wojska. Szybkie unowocześnianie wojska w całości, a piechoty w szczególności, wymagało sporej improwizacji, wyrażającej się m.in. we wprowadzaniu szeregu zmian organizacyjnych w już przemyślane i częściowo utworzone struktury, zgodnie ze standardami lat 20. Wedle ocen własnych Niemców, główny problem stanowiła powolność i ociężałość oddziałów i jednostek piechoty na współczesnym im polu bitwy. W kwestii tej ważył brak wystarczającego parku samochodowego, oferującego szybkość i dużą ładowność. Czynnik ten ściśle wiązano z ograniczoną siłą ognia piechoty, zwłaszcza na najniższym szczeblu organizacyjnym. Gdy rozbudowa wojska już trwała w połowie lat 30., wciąż nie dysponowano żadnymi środkami zaradczymi, mogącymi uzdrowić sytuację. Plany produkcji samochodów dla wojska nie dawały się za bardzo ograniczać, więc w dokumentach planistycznych raz za razem ukazywano je jako przedsięwzięcie na wręcz ogromną skalę, zwłaszcza w porównaniu do realnych możliwości. Przykładowo, jeden z etapów planowania, mówiący o programie obejmującym 50 tys. samochodów dla całego wojska, rozciągnięto aż do początku lat 40. XX wieku włącznie, choć wiedziano, że nie zaspokoi on nawet podstawowych potrzeb Heer. Jak się wydawało, jedynym środkiem zaradczym pozostawało podtrzymywanie wcześniej przyjętego, pewnego ułomnego schematu, który w latach następnych łatano na każdy możliwy sposób.
Pełna wersja artykułu w magazynie TW Historia 4/2020