Plan stworzenia rakietowej OPL III Rzeszy
Igor Witkowski
Plan stworzenia rakietowej
obrony przeciwlotniczej w III Rzeszy
Trzecia Rzesza była jedynym krajem biorącym udział w drugiej wojnie światowej, w którym udało się stworzyć dojrzały system rakietowej obrony przeciwlotniczej. Oczywiście „stworzyć” nie znaczy jeszcze „wykorzystać”, jednak sam fakt wypracowania określonych rozwiązań technicznych i taktycznych był olbrzymim osiągnięciem, gdyż powstał standard, który nie odbiegał znacząco od tego, co jedynie doskonalono w pierwszych dekadach po wojnie.
Chodzi tu o to, że system, jaki ostatecznie dojrzał – dopiero na przełomie lat 1944 i 1945 – nie był już zwykłą ciekawostką techniczną, ale z pewnością charakteryzowałby się dużą skutecznością i mógłby wpłynąć na przebieg wojny. Nie była to bowiem tylko rakieta, ale połączenie w pełni rozwiniętej już techniki rakietowej, z systemami naprowadzania adekwatnymi do dużej prędkości lotu pocisku, o stosunkowo dużym zasięgu i znacznej odporności na zakłócenia. Można było oczekiwać sporej skuteczności już chociażby z tego powodu, że system wykrywania i naprowadzania miał działać w znacznym zakresie automatycznie. Wreszcie: poważnym atutem było powiązanie tych elementów z układami samonaprowadzania, które mogły przejmować naprowadzanie w końcowej jego fazie, uzupełniając system naziemny. W odróżnieniu od rakiet badawczych, niedojrzałych, także masa głowic wybuchowych była znaczna, pozwalająca na wykorzystanie powyższych zalet przy zwalczaniu celów grupowych. Większości czytelników zapewne znany jest sam fakt istnienia rakiet „ziemia–powietrze” w Trzeciej Rzeszy, jednak nawet niewielu badaczy, fachowców, zdaje sobie sprawę, że istniał kompleksowy i dojrzały system, będący połączeniem atutów wypracowanych w ciągu z grubsza dziesięciu lat ewolucji niemieckiej broni rakietowej.
Już na wstępie warto zadać sobie pytanie, dlaczego coś takiego powstało wyłącznie w jednym kraju. Prosta odpowiedź, odwołująca się do ogólnie wysokiego (jeśli nie najwyższego) poziomu niemieckiej techniki, jest wszystkim znana. Warto jednak zwrócić uwagę na jeszcze inne, rzadziej wspominane czynniki. Ostateczny rezultat był w dużej mierze pochodną ogólnie dużego znaczenia rakiet bojowych, a to nie wzięło się wbrew pozorom z zainteresowania rakietami V-2. Duża ranga rakiet była bowiem wyraźnie widoczna jeszcze przed dojściem Hitlera do władzy. Ówczesna armia niemiecka – Reichswehra – była na mocy traktatów pozbawiona wszelkiego ciężkiego uzbrojenia, w tym artylerii. Rakiet ograniczenia jednak nie obejmowały, ponieważ w momencie zakończenia pierwszej wojny światowej nikt ich jeszcze nie traktował jako potencjalnej broni. Aby zwycięzcy nie zmienili zdania, Reichswehra na różne sposoby sponsorowała badania rakietowe, prowadzone w tajemnicy. To z kolei, na tle ogólnie najwyższego na świecie poziomu nauk ścisłych, w tym technicznych, zaowocowało zainteresowaniem techniką rakietową na uczelniach. W efekcie już w latach 30. XX w. istnieli inżynierowie, którzy byli w stanie podejść do tego zagadnienia profesjonalnie. Oczywiście Trzecia Rzesza była później, w czasie wojny, pod silną presją stworzenia uzupełnienia dla lotnictwa obrony powietrznej i artylerii przeciwlotniczej, które nie radziły sobie z nalotami stwarzającymi groźbę sparaliżowania przemysłu zbrojeniowego. Nie przekładało się to przez długie lata na priorytety dla rakiet „ziemia–powietrze”, jednak w pierwszej kolejności stworzyło presję na zwiększenie skuteczności lufowej artylerii przeciwlotniczej. Zaczęto tworzyć zintegrowane z radarami, a w końcu także z ciepłonamiernikami, systemy wykrywania celów i półautomatycznego naprowadzania ciężkich dział (w głównych miastach). Był to proces, który zajął kilka lat, jednak bez niego prawdopodobnie nie udałoby się opracować do 1944 roku analogicznych systemów radarowych dla rakiet kierowanych, które to systemy były znacznie bardziej złożone – trzeba było nie tylko określać pozycję celów, ale jeszcze pozycję rakiety i oba komponenty musiały być synchronizowane. Było to poważne wyzwanie, chyba nawet poważniejsze, niż samo stworzenie rakiet. Prace te zaszły jednak tak daleko przede wszystkim z tego względu, że opierały się na z grubsza pięciu latach badań, realizowanych w tym czasie przez w sumie ponad 1000 specjalistów. Większość tej liczby przypadała na wyspę Uznam (był to zarówno personel należącej do Luftwaffe Erprobungsstelle w Karlshagen, jak i personel formalnie prywatnej spółki Elektromechanische Werke, która była zaangażowana także w prace nad V-2). Pozostali ludzie to pracownicy laboratoriów różnych firm zbrojeniowych (Henschel, Rheinmetall, Messerschmitt...) oraz wiodącej państwowej placówki badawczej – najnowocześniejszej, zajmującej się aerodynamiką w całej Rzeszy. Było to tzw. Luftfahrt-Forschungsanstalt (LFA) im. Hermanna Göringa w miejscowości Völkenrode koło Brunszwiku. Podana liczba ludzi nie obejmuje jednak badań związanych z elektroniką głowic i z systemami radarowymi – tu było zaangażowanych więcej firm i więcej osób (Telefunken, GEMA, Elac i inne). Same badania rakietowe, o charakterze badań podstawowych, prowadzono od końca lat trzydziestych, jednak pierwsza fala zainteresowania kierowanymi rakietami przeciwlotniczymi przypadła na lata 1940–1942. Na początku tej fazy zainicjowano czysto badawcze projekty rakiet Hecht i Feuerlilie, które miały dalece niewystarczające osiągi, aby kiedykolwiek było można traktować je jako realnie użyteczną broń. Projekty te, nigdy dogłębnie nie opisane, miały jednak duży wpływ na ostateczny rezultat. Dzięki nim zgłębiono bowiem takie zagadnienia jak aerodynamika rakiet kierowanych (manewrowych) i przesył radiowych sygnałów sterujących. Nam może wydawać się, że były to zagadnienia banalne, jednak byłby to wniosek zupełnie błędny. Zwróćmy chociażby uwagę na to, że już w 1941 i 1942 roku praktycznie rozwijano aerodynamikę powierzchni nośnych i sterujących w układzie delta, kaczka i badano „współdziałanie” takiej aerodynamiki z prostymi, żyroskopowymi układami nawigacyjnymi. Pojawiały się takie problemy jak chociażby tłumienie drgań rakiety przy opływie turbulentnym, czy praca powierzchni sterowych w zawirowaniach, nieuchronnie wytwarzanych przez skrzydła delta. Opanowanie takich wyzwań już po paru latach sprawiło, że gdy doszło do wykonania kolejnego kroku, startowano już z wyższego poziomu. Pamiętajmy, że powyższe aspekty samej tylko aerodynamiki były w krajach alianckich dziewiczym terytorium praktycznie do samego końca wojny – bombowce i myśliwce projektowane np. w USA pod koniec wojny - wciąż miały skrzydła i usterzenie prostopadłe i zaczęto przeprojektowywać je dopiero po położeniu planów niemieckich na stole. Do tego momentu były to koncepcje znane tam zaledwie w zarysach, a to tylko szczegół, który przywykliśmy uważać za godny zaledwie nieznaczących wzmianek...
Pełna wersja artykułu w magazynie TW Historia Spec 3/2012