Quo vadis Marynarko Wojenna?
Mirosław Ogrodniczuk
Quo vadis Marynarko Wojenna?
Z dużym zainteresowaniem przeczytałem w NTW 1/2012 artykuł Maksymiliana Dury “Taka korweta, jakie czasy”. Problem w tym, że patrząc z poziomu taktycznego nie można mieć zbyt wiele zastrzeżeń do zawartych w nim spostrzeżeń i wniosków, jednak gdy wkraczamy na poziom strategiczny, a na takim funkcjonuje organizm zwany państwem, to już możemy dostrzec sporo niespójności.
Po pierwsze strategia
Gdy rozmawiamy o kwestiach obronności państwa i konstytucyjnych zadaniach Sił Zbrojnych RP, musimy się opierać na chłodnych kalkulacjach operacyjnych. Każdego żołnierza interesuje w pierwszej kolejności, jakie zostały nałożone na niego zadania. W ramach cywilnej kontroli nad Siłami Zbrojnymi powinny one zostać mu postawione przez polityczne gremia decyzyjne w strategii bezpieczeństwa narodowego, która następnie powinna być przełożona na doktrynę obronną. Znając zadania, obowiązkiem strony wojskowej jest przeprowadzenie analizy prowadzącej do wskazania, jakie narzędzia są niezbędne do realizacji nałożonych na armię obowiązków. Na ostatnim etapie porównuje się to, co mamy obecnie z tym, co mieć należy. Brakujące narzędzia powinny się znaleźć w planie modernizacji technicznej na kolejne lata. Co więcej, obowiązkiem planistów wojskowych powinno być postrzeganie rozwoju Sił Zbrojnych w strategicznej perspektywie czasowej, co oznacza wyprzedzenie o 15–20 lat. Konieczne jest nie tylko patrzenie dalej, ale też bardziej kompleksowo oraz wyznawanie teorii „czarnych łabędzi”, czyli oczekiwania nieoczekiwanego – podobnie jak to zdefiniowano w najnowszej Strategii Obronnej Stanów Zjednoczonych zauważając, że: brak pewności co do kierunku rozwoju sytuacji i środowiska bezpieczeństwa wymusza utrzymywanie szerokiego wachlarza zdolności operacyjnych („Sustaining US Global Leadership, Priorities for the 21st Century Defense”, 2012 r.). W polskiej rzeczywistości mamy do czynienia z jeszcze poważniejszym problemem. Otóż w powszechnie panującym przekonaniu rolą SZ RP jest tylko i wyłącznie ochrona integralności terytorialnej państwa oraz zbrojna odpowiedź przeciwko napaści. Jest to prawdą, ale ograniczoną wyłącznie do czasu wojny. Tymczasem w większości demokracji zachodnich rola sił zbrojnych w okresie pokoju została dawno rozszerzona do funkcji strażnika dobrobytu ekonomicznego własnego społeczeństwa. I tę szczególną rolę, w pierwszej kolejności i przede wszystkim, wypełniają siły morskie. Z powyższym problemem związany jest dylemat dotyczący obszaru działania Marynarki Wojennej. Z jednej strony mamy dość archaiczne, ale powszechnie akceptowane, poglądy tradycjonalistów, którzy postrzegają rolę MW wyłącznie przez pryzmat strażnika wybrzeża i dlatego starają się ją zamknąć na akwenie Morza Bałtyckiego. Z drugiej strony mamy nieliczną grupę próbującą pokazać, że pierwszoplanowym zadaniem MW w czasie pokoju powinna być demonstracja gotowości do obrony interesów ekonomicznych państwa, bez względu na ich oddalenie od jego granic oraz współudział w światowym systemie nadzoru nad swobodą i bezpieczeństwem przepływu towarów szlakami morskimi.
Powiedzmy sobie otwarcie – to nie dlatego u wybrzeży Somalii i na Oceanie Indyjskim okręty grupy G20 (chociaż pod sztandarem NATO i UE) „uganiają się” za piratami, bo pochylają się z troską nad głodującą Afryką. Prowadzą tam operacje, bo występowanie piractwa podbiło stawki ubezpieczenia ładunku do trudno akceptowalnego poziomu. Obecność okrętów powoduje, że koszty te powracają do standardowych wartości. Tak samo było, gdy po zamachach z 11 września 2001 r., w Dowództwie Komponentu Morskiego NATO w Northwood, powołano do życia NATO Shipping Centre i rozpoczęto przygotowania do operacji Active Endeavour. Problem niebotycznych stawek ubezpieczenia był wówczas równie ważny jak zapobieżenie potencjalnemu zamachowi terrorystycznemu z użyciem statku.
Pełna wersja artykułu w magazynie NTW 2/2012