Polskie rakiety nad Bałtykiem

Polskie rakiety nad Bałtykiem

Robert Rochowicz

Na przełomie sierpnia i września br. na wodach szwedzkiego poligonu morskiego odbyło się pierwsze szkolne strzelanie rakietowe załóg dwóch małych okrętów rakietowych projektu 660M. To dobry pretekst, aby przypomnieć już dość odległą historię pierwszych typów radzieckich rakiet przeciwokrętowych w Polskiej Marynarce Wojennej.

Kierowane rakiety przeciwokrętowe od blisko 60 lat są najważniejszym ofensywnym uzbrojeniem polskiego morskiego rodzaju sił zbrojnych. W 1961 roku podczas sojuszniczej narady poświęconej rozwojowi sił zbrojnych państw członkowskich Układu Warszawskiego, Związek Radziecki zdecydował się na sprzedaż swoim sojusznikom wybranych typów uzbrojenia rakietowego dla jednostek lądowych i marynarki wojennej. Marynarzom jako konieczne wzmocnienie wskazano zakup kutrów rakietowych z systemem P-15 i wyrzutnie nadbrzeżne systemu Sopka. Etap rakietyzacji otworzyły w 1962 roku właśnie te drugie.

Pierwszy zakup

Sopka to pierwszy radziecki lądowy system rakietowy obrony wybrzeża. Gdy w 1961 roku kupowany był przez Polskę, Bułgarię, NRD czy Koreę Północną, stawał się już typem uzbrojenia szybko starzejącym się, choć ze względu na jeszcze ogólnie słabe nasycenie bronią rakietową flot na świecie w dalszym ciągu użytecznym na ówczesnym polu walki. Generalnie do jego stworzenia wykorzystano już wprowadzony do uzbrojenia lotnictwa radzieckiego pocisk klasy powietrze–woda KS Kometa, opracowywany w latach 1949–1953. Płatowiec rakiety stworzono w biurze konstrukcyjnym OKB-155 Mikojana i Guriewicza, stąd uderzające podobieństwo zastosowanego układu aerodynamicznego do samolotu MiG-15. Pocisk był oczywiście mniejszy od myśliwca, miał większy skos skrzydeł, nie miał kabiny pilota, nad wlotem powietrza umieszczono w charakterystycznej osłonie radiolokator do naprowadzania, zaś w tylnej części płatowca dodano prochowy silnik startowy. Napędem marszowym był silnik odrzutowy. System kierowania opracowano w biurze konstrukcyjnym KB-1. Opracowano podwójny sposób naprowadzania. Początkowo odpalony pocisk podążał do celu w wiązce radaru nosiciela, dopiero w końcowej fazie przechodząc na samonaprowadzanie przy użyciu własnego radiolokatora w głowicy. System Kometa przyjęto do uzbrojenia w 1953 roku. Od rosyjskiej nazwy kryliatyj snariad (litery KS przed nazwą) przyjęła się później polska terminologia „pocisk skrzydlaty”, stosowana przez kilkanaście lat po zakupie pierwszych morskich systemów rakietowych. Sopkę zaczęto opracowywać już od 1954 roku. Pracowano nad nią w filii biura OKB-155, które później usamodzielniło się i znane było pod nazwą Biuro Konstrukcyjne Raduga. Nowy wariant systemu rakietowego otrzymał oznaczenie KS-2 i indeks techniczny 4K87. Po próbach, które pomyślnie przeprowadzono w 1955 roku, Sopka trafiła do produkcji seryjnej. Nie była ona zbyt długa, bowiem sprzęt bojowy trafił na przełomie lat 50. i 60. XX w. do maksymalnie czterech pułków artylerii nadbrzeżnej, każdy w składzie czterech dywizjonów, a w nich po trzy wyrzutnie. Dywizjon był pododdziałem autonomicznym, to znaczy posiadał komplet uzbrojenia i wyposażenia pozwalający na samodzielne odpalanie rakiet do wykrytych celów. W rekomendacjach dla sojuszników towarzysze radzieccy zalecali tworzenie podobnych struktur dywizjonowych, z czego skorzystali Niemcy i Bułgarzy. Co ciekawe, Rumunia odmówiła zakupu systemu, twierdząc, że jest już przestarzały.

Sopka w dokumentach to mobilny system kierowanych rakiet przeciwokrętowych. Jednak w rzeczywistości można uznać, że był to typ uzbrojenia o charakterze bardziej przewoźnym, choć oczywiście trzeba brać poprawkę na rozwój techniki w połowie lat 50. XX w. Czas przejścia z pozycji marszowej do bojowej całego zestawu dywizjonowego określono w tabelach na maksymalnie 30 minut. Z kolei czas przygotowania rakiet do startu wyliczono na maksymalnie 17 minut. W jednej salwie mogły polecieć do celu nie więcej niż cztery rakiety. Maksymalną prędkość przemieszczania się kolumny pojazdów po szosie ustalono na 35 km/h, a po drogach gruntowych 20 km/h. Nieprzerwany czas gotowości dywizjonu do odpalenia rakiet determinował czas funkcjonowania stacji radiolokacyjnych. Najkrótszy nieprzerwany czas pracy miał radar Burun i wynosił on pięć godzin. Dla stacji S-1M ten czas określono na 8 godzin, a dla radaru Mys nawet całą dobę.

Opracowany dla systemu pocisk był średniopłatem ze skośnymi skrzydłami i klasycznym usterzeniem z pojedynczym statecznikiem ze sterem kierunku i płatami sterowania wysokością. Miał długość 8,48 m, rozpiętość skrzydeł 4,72 m, średnicę kadłuba 1,09 m, wysokość z silnikiem startowym 2,93 m i masę startową 3419 kg. Rakieta schodziła z wyrzutni dzięki silnikowi startowemu SPRD-15, którego czas pracy wynosił ok. 1,5 sekundy (był wypełniony laskami prochowymi 5Ł3-15), nabierała wysokości i uruchamiał się odrzutowy silnik marszowy RD-500K (kopia brytyjskiego Rolls-Royce, Derwent używana m.in. w myśliwcach Jak-23) o ciągu 15 kN. Pozwalał on osiągać prędkość przelotu do 1050 km/h. Ciekawostką jest fakt, że do rakiet stosowano silniki wcześniej używane przez samoloty, po wykorzystaniu resursów i wykonanym remoncie. Maksymalny zasięg lotu wynosił 105 km. Masa głowicy bojowej wynosiła 1010 kg, z czego aż 860 kg to materiał wybuchowy (TgAg-5).

Sekwencja strzelania rakiet S-2

Aby potężna rakieta S-2 mogła trafić w cel, wcześniej musiało „zapracować” wiele elementów całego systemu rakietowego. Dywizjon w pozycji bojowej, gotowej do strzału musiał mieć rozstawione wszystkie trzy typy stacji radiolokacyjnych, dwie wyrzutnie i agregaty prądotwórcze. Wszystko ze sobą połączone kablami i spięte w baterii kierowania w kabinie dowodzenia.

Rakiety S-2 wymagały starannego przygotowania, inaczej przeprowadzenia procesu ich elaboracji. Montowano część bojową, na specjalnej aparaturze pomiarowej sprawdzano prawidłowość działania główki radiolokacyjnej S-3 i autopilota APS oraz gotowość do pracy silnika marszowego. Wreszcie tankowano do zbiorników naftę lotniczą i podczepiano silnik startowy. Gotowa rakieta załadowana na naczepy PR-15 była przywożona pod wyrzutnię. Jej ładowanie trwało zwykle od 15 do 20 minut. Oczywiście cały proces elaboracji rakiet w stanach wyższej gotowości bojowej mógł być wykonany dużo wcześniej, co znacznie skracało czas reakcji na zagrożenie.

Pełna wersja artykułu w magazynie NTW 12/2021

Wróć

Koszyk
Facebook
Tweety uytkownika @NTWojskowa Twitter