Phantom Fury
Michał Fiszer, Jerzy Gruszczyński
Phantom Fury
Bitwa o Falludżę Cz. I
Kiedy Amerykanie zajęli Bagdad w kwietniu 2003 r., większość mieszkańców irackiej stolicy było bardzo zadowolonych z obalenia reżimu Saddama Husajna. Ludzie świętowali na ulicach razem z amerykańskimi żołnierzami, cieszyli się odzyskaną wolnością. Amerykańskich żołnierzy witano raczej z sympatią, a co najmniej z życzliwą obojętnością. Jedynym problemem było powszechne plądrowanie majątku państwowego, w tym dóbr kultury narodowej. Amerykanie mieli wielkie problemy z zapobieganiem temu zjawisku, bowiem nie chcieli używać przemocy, by nie psuć tej spokojnej, relatywnie przyjaznej atmosfery. Zupełnie inaczej było w Falludży. Kiedy w końcu kwietnia 2003 r. żołnierze amerykańskiej 82. Dywizji Powietrzno-Desantowej wkroczyli do miasta, powitały ich wściekłe, ponure spojrzenia mieszkańców i grad kamieni rzucanych przez dzieci. Niemal natychmiast doszło do incydentów ogniowych, a w miarę rozwoju operacji stabilizacyjnej stacjonujące w prowincji Anbar (w trójkącie sunnickim) wojska zaczęły ponosić coraz większe straty. Żołnierze 82. DPD w ciągu dnia wysyłali do miasta silne patrole, a w porze nocnej specjalne grupy poszukujące improwizowanych ładunków wybuchowych (IED). Latem i jesienią 2003 r. znajdowano średnio trzy przygotowane pułapki. IED zbierały zresztą swoje krwawe żniwo. 20 października 2003 r. amerykański patrol z kompanii „A” 1. batalionu 505. pułku spadochronowego z 82. DPD na Humvee, powoli przemieszczał się ulicą na północno- zachodnich przedmieściach Falludży, zwanych przez Amerykanów Jolan District. Nagle kupcy sprzedający przy drodze benzynę z metalowych pojemników bez wyraźnego powodu gdzieś zniknęli. Zamarł też ruch na drodze, raptem przestały się pojawiać samochody i przechodnie. Amerykanie zwolnili i wzmogli czujność. Ulica zupełnie niespodziewanie kompletnie opustoszała. W tym momencie czołowy Humvee najechał na minę pułapkę. Był to 155 mm pocisk artyleryjski z zapalnikiem naciskowym, włożony pod metalową płytę i obsypany żwirem z jezdni. Był on odbezpieczany zdalnie, więc miejscowe samochody go nie zdetonowały. Eksplozja wstrząsnęła powietrzem, Humvee uniósł się w powietrze i spadł na ziemię, zamieniając się w dymiący wrak. St. sierż. Paul J. Johnson zginął na miejscu, kilku innych spadochroniarzy zostało rannych. Momentalnie z okolicznych domów niewidzialni napastnicy otworzyli ogień z kałasznikowów. Od czasu do czasu w kierunku Amerykanów szybowały granaty wystrzelone z RPG-7. Spadochroniarze zajęli pozycje i odpowiedzieli gwałtownym ogniem z broni indywidualnej (karabinków M16/M4) oraz pokładowej Humvee – 12,7 mm wkm M2 oraz 40 mm granatników Mk 19. Dopiero po dwóch godzinach udało się wydostać patrol z zasadzki. Poza zabitym sierżantem siedmiu innych Amerykanów zostało rannych. Jesienią 2003 r. podobne incydenty w Falludży nie należały do rzadkości. Amerykańskie patrole w mieście często były ostrzeliwane przez cywili z broni strzeleckiej i granatników ppanc. Czasem udało się zdetonować improwizowaną bombę-pułapkę w pobliżu amerykańskich żołnierzy. Scenariusz był przeważnie podobny – ludzie znikający z ulicy, zamierający ruch kołowy, a potem atak. Tuż po nim irackie kobiety błyskawicznie zabierały zwłoki zabitych bojowników, a na ulicę wracał normalny ruch i tłumy przechodniów. Z reguły Amerykanie nie mogli nawet przechwycić zwłok zabitych przeciwników, by je przeszukać – chociażby dla sprawdzenia ich dokumentów. Podejrzewano, że nie wszyscy są Irakijczykami, lecz że są wśród nich ochotnicy bądź najemnicy z Syrii, Jordanii i innych krajów arabskich.
W marcu 2004 r. 82. DPD, odpowiedzialna dotąd za prowincję Anbar, została zastąpiona przez 1. Dywizję Piechoty Morskiej. W Falludży 1st Battalion 505th Parachute Regiment dowodzony przez ppłk. Briana Drinkwine, z 82. DPD został zastąpiony przez 2nd Battalion 1st Marines z 1. DPM, dowodzony przez ppłk. Gregga Olsona. 18 marca odbyło się spotkanie obu dowódców ze starszyzną miejską w centrum miasta, osłaniane wspólnie przez spadochroniarzy i Marines. W czasie gdy trwało spotkanie na miejski ratusz spadło kilka pocisków moździerzowych. Wywiązała się gwałtowna strzelanina z wynurzającymi się z tłumu bojownikami. Aż 18 spadochroniarzy i 17 Marines odniosło większe bądź mniejsze obrażenia. To był przedsmak tego, co czekało żołnierzy piechoty morskiej przez kolejny rok w Falludży.
31 marca 2004 r. zdarzył się incydent, który przelał czarę goryczy. Grupa czterech amerykańskich ochroniarzy z firmy Blackwater Security Consulting, Scott Helvenston, Jerry Zovko, Wesley Batalona i Mike Teague, będący przejazdem i nie znający sytuacji w mieście, postanowili przejechać przez jego centrum w drodze do innej miejscowości. Wszyscy byli byłymi żołnierzami sił specjalnych, nieźle uzbrojonymi i nie spodziewającymi się jakiegokolwiek niebezpieczeństwa. Jak tylko znaleźli się w centrum, grupa uzbrojonych Irakijczyków zaatakowała ich dwa samochody. Unieruchomiono je, a następnie uzbrojone bandy zabiły wszystkich Amerykanów. Ich ciała zostały spalone, a później – wśród wiwatów rozentuzjazmowanego tłumu – zwęglone resztki powieszono za nogi na dużym stalowym moście na Eufracie. W końcu Amerykanie wynegocjowali zwrot ciał, ale makabryczne zdjęcia z mostu obiegły cały świat, wywołując wściekłość w Białym Domu. Stopniowo Amerykanie tracili kontrolę nad Falludżą. Każda próba wkroczenia do miasta kończyła się gwałtownymi starciami z uzbrojonymi bandami zaraz na samym początku każdej peryferyjnej ulicy. Szeregi walczących bojowników (Irakijczyków i ochotników z innych krajów arabskich) zdawały się być nieprzebrane. W dodatku dysponowali oni olbrzymią ilością broni i amunicji, a nade wszystko – byli zdeterminowani by zabijać amerykańskich żołnierzy i wszystkich obywateli państw zachodnich (w tym dziennikarzy), którzy pojawili się w prowincji Anbar.
Pełna wersja artykułu w magazynie Poligon 1/2009