Pancerniki typu Tennessee część 3
Sławomir J. Lipiecki
Atak na Pearl Harbor i nalot skoncentrowany w zasadzie niemal wyłącznie na pancernikach wykazał, że okręty te – choć kompletnie nieprzygotowane do walki – wykazały się znaczną odpornością na ciosy.
Spośród ośmiu uszkodzonych okrętów liniowych tylko USS Arizona nie nadawał się do remontu, ostatecznie zrezygnowano także z odbudowy USS Oklahoma. Pozostałym zdolnym do działań pancernikom wyznaczono zadanie najważniejsze – obronę kluczowych dla dalszego prowadzenia wojny baz. W tej zaszczytnej grupie znalazł się USS Tennessee (BB-43), którego uszkodzenia odniesione wskutek japońskiego nalotu na Pearl Harbor okazały się relatywnie niewielkie i zostały szybko usunięte.
USS Tennessee w pierwszych miesiącach wojny
Skutki uderzenia na Pearl Harbor postawiły dowództwo US Navy w trudnej sytuacji. Flota Pacyfiku dysponowała jedynie trzema zdolnymi do działań superdrednotami: USS Tennessee (BB-43), USS Maryland (BB-46) i flagowym USS Pennsylvania (BB-38), co wraz z nieobecnym podczas nalotu USS Colorado (BB-45) stanowiło siłę czterech jednostek przeciw sześciu japońskim, a siódmy – Yamato – był już w końcowej fazie prób morskich. Amerykanie dysponowali co prawda nowymi USS North Carolina i USS Washington, jednak wciąż borykały się one z „chorobą wieku dziecięcego”, a poza tym stacjonowały na Wschodnim Wybrzeżu USA, wchodząc w skład Szóstej Eskadry Pancerników. We flocie japońskiej doliczyć trzeba jeszcze cztery gruntownie zmodernizowane krążowniki liniowe typu Kongō, które choć z pancernikami Battleline nie miały najmniejszych szans, to z uwagi na znaczną przewagę prędkości mogły ich zwyczajnie unikać, skutecznie paraliżując amerykańskie linie komunikacyjne na Pacyfiku. Tym samym powstał dylemat, jak spożytkować te skąpe siły. Sztabowców nie cieszył fakt, że dostępne pancerniki były znacznie lepsze od japońskich, bo posiadano ich po prostu za mało, dodatkową trudność zaś stanowiło zagwarantowanie im wystarczającego wsparcia z powietrza na rozległych wodach Oceanu Spokojnego. Ponadto w związku z doświadczeniem z Kuantanu – gdzie japońskie lotnictwo bazowe posłało na dno pozbawione osłony lotniczej i skutecznej własnej artylerii przeciwlotniczej najnowszy brytyjski pancernik HMS Prince of Wales i stary krążownik liniowy HMS Repulse – użycie do śmielszych działań ofensywnych okrętów liniowych nie wchodziło w grę, przynajmniej do czasu opracowania nowych technologii z dziedziny obrony przeciwlotniczej oraz taktyki. Poza tym część z tych jednostek wymagała pilnej modernizacji z uwagi na przeciążenie oraz braki w artylerii przeciwlotniczej i systemie obrony przeciwawaryjnej.
Pierwszym posunięciem dowództwa US Navy było pośpieszne ściągnięcie ze stoczni przebudowywanego USS Colorado, którego modernizację ograniczono przez to do minimum. Ponadto skierowano na Pacyfik z Islandii dwa superdrednoty typu New Mexico: – USS Idaho (BB‑42) i USS Mississippi (BB-41), do których wkrótce dołączył także prototypowy USS New Mexico (BB-40). Teoretycznie dawało to już sporą siłę w postaci siedmiu potężnych superdrednotów. Problem w tym, że ostatnia wymieniona trójka dość rzadko ćwiczyła wspólnie z pacyficzną Battleline, a to ze względu na niekompatybilny i nieco gorzej spisujący się w praktyce system kierowania ogniem – głównie wchodzące w jego skład dalocelowniki i dalmierze, co wynikało m.in. z dość bezmyślnego skopiowania od Brytyjczyków architektury nadbudówek z pancerników typu Nelson, zamiast zastosowania masztów trójnożnych z ciężkimi, ale bardzo dobrymi dalocelownikami Mk 20. Bezpośredniego wsparcia superdrednotom miał udzielić lotniskowiec eskortowy USS Long Island (CVE-1), co było już klasyczną prowizorką. Z tego pośpiesznie poskładanego zespołu utworzono 1. Zespół Uderzeniowy (Task Force 1) pod dowództwem kontradm. Williama S. Pye’a, którego nadrzędnym zadaniem miała być ochrona Zachodniego Wybrzeża USA oraz najważniejszych baz na Pacyfiku.
Zanim TF-1 osiągnął zdolność operacyjną, kilka pancerników poddano pośpiesznej modernizacji, w tym USS Tennessee. Okręt ten znajdował się w najgorszej sytuacji ze wszystkich superdrednotów w zespole. Do tamtego czasu nie przeszedł bowiem wymaganej przebudowy zwiększającej zapas jego wyporności, a ponadto dysponował gorszym zestawem dalocelowników niż np. USS Pennsylvania. Okręt wszedł do stoczni Puget Sound Navy Yard w Bremerton 29 grudnia 1941 r. Pracujący na trzy zmiany stoczniowcy dokonali naprawy wypalonych blach poszycia kadłuba, zaślepiając jednocześnie bulaje burtowe. Prace wewnątrz okrętu ograniczono do remontu pomieszczeń i wymiany kabli elektrycznych uszkodzonych przez wysoką temperaturę. Koniczność odciążenia okrętu oraz zwiększenia zakresu kątów ostrzału dla jego artylerii przeciwlotniczej wymusiła skrócenie o połowę masztu tylnego. Ostatecznie zdecydowano się na jego zastąpienie niewielką, trójkondygnacyjną nadbudówką, co umożliwiło wreszcie instalację ciężkiego dalocelownika Mk 20 Mod. 5. Wokół niego znalazła się ponadto platforma ze zdalnie sterowanymi reflektorami. Między tą nadbudówką i drugim kominem umieszczono pojedynczy, lekki maszt kolumnowy. Zysk na masie pozwolił ponadto na wzmocnienie masztu przedniego specjalnymi stalowymi (pionowymi) podporami, co umożliwiło montaż dalocelownika Mk 20 oraz platformy dla anten radarów obserwacyjnych, aczkolwiek nie aż tak ciężkich, jak np. CXAM-1 czy późniejsze SK-1 i SK-2. Pierwszy zestaw urządzeń radioelektronicznych pancernika składał się z pojedynczego radaru kierowania ogniem Mk 3 Mod. 0 z anteną zamontowaną na topie przedniego dalocelownika Mk 20, dwóch radarów kierowania ogniem Mk 4 (po jednej antenie na obu dalocelownikach uniwersalnych Mk 19), radaru obserwacji powietrznej i nawodnej dalekiego zasięgu SC-1 z niewielką prostokątną anteną na szczycie platformy masztu przedniego oraz radaru obserwacji nawodnej SG pasma S. Ten ostatni stanowił wówczas cud techniki, będąc pierwszym tej klasy urządzeniem działającym w oparciu o mikrofale, czyli fale elektromagnetyczne 10 cm i poniżej. Konsole radarów umieszczono w przylegającym do centrali artylerii BCI pancerników (były dwa – zapasowe znajdowało się na rufie, mniej więcej na wysokości tylnej nadbudówki, poniżej pokładu przeciwodłamkowego). Wymienione urządzenia radioelektroniczne wraz z systemem kodowanej łączności międzyokrętowej TBS (Talk Between Ships) stanowiły znaczące wzmocnienie potencjału zmodernizowanego pancernika. Pod tym względem największym niedostatkiem pozostał jednak brak zdalnego naprowadzania na cel RPC (Remote-Power Control) artylerii głównej, podczas gdy pozostałe armaty (poza 20 mm) z tego systemu w pełni korzystały.
Wyremontowano katapulty dla wodnosamolotów i zamontowano nowe, lżejsze dźwigi dla łodzi okrętowych po obu stronach kominów na śródokręciu. Liczbę łodzi drastycznie ograniczono do zaledwie trzech: głównej łodzi komunikacyjnej i dwóch roboczych. Ich miejsce zajęła pokaźna liczba o wiele praktyczniejszych tratw ratunkowych. Zaoszczędzone miejsce i masa pozwoliły na montaż czterech dodatkowych czterodziałowych stanowisk dla średniej artylerii przeciwlotniczej kal. 28 mm L/75 Mk 2, opracowanych w 1929 r., a wprowadzonych do produkcji siedem lat później. Armaty te, z których produkcją były poważne trudności, wreszcie znalazły się na pokładzie pancernika i to w podwojonej liczbie ośmiu pełnych zestawów wraz z dalocelownikami Mk 44. Możliwości tego uzbrojenia do dziś są błędnie oceniane w licznych popularnych publikacjach tematycznych. Były to pierwsze produkowane seryjnie automatyczne armaty plot. US Navy. Całkowita masa każdego zestawu sięgała 4763 kg. Ciężar pojedynczej armaty (lufa i zamek) wynosił 252 kg. Każda z nich strzelała pociskami o masie 0,416 kg z szybkostrzelnością 150 strz./min (używano przy tym magazynków, w których mieściło się osiem pocisków). Prędkość wylotowa pocisku wynosiła 792-823 m/s, a maksymalne ciśnienie gazów w lufie 28,35 kG/mm2. Maksymalny zasięg przy strzelaniu do celów powietrznych wynosił ponad 6,7 km w poziomie i ok. 5,8 km w pionie, kąt podniesienia armat od -15° do +110°, a masa poczwórnego stanowiska 4,76 t. Obsadę stanowiło ośmiu artylerzystów. Głównym mankamentem tej broni okazała się amunicja – niedopracowana i wadliwa. Ponadto magazynki miały zbyt małą pojemność, przez co wymagały częstej zmiany. Mimo to pod względem właściwości balistycznych były to jedne z najlepszych armat przeciwlotniczych II wojny światowej. Przy tak niewielkim (w sumie) kalibrze pocisk miał sporą masę – 0,416 kg – i wcale nie odbyło się to kosztem prędkości wylotowej. Według opinii specjalistów była to typowa broń czasów pokoju, droga, skomplikowana i wymagająca dobrze wyszkolonej obsługi. Innymi słowy – armaty przeznaczone wyłącznie dla zawodowców. Gdy w czasie wojny na okręty trafiło wielu młodych marynarzy (głównie z poboru), których wyszkolenie mocno odbiegało od doskonałości, armaty kal. 28 mm zyskały sobie złą sławę. Poza tym konieczność uzbrajania dużej liczby masowo budowanych okrętów spowodowała, że preferowano inne, tańsze i prostsze technologicznie zestawy armat.
Istotnemu wzmocnieniu uległa także lekka artyleria przeciwlotnicza. Bezużyteczne wkm-y kal. 12,7 mm niemal całkowicie zniknęły z pokładu, a zastąpiło je 14 stanowisk z armatami kal. 20 mm L/70 Mk 2 Mod. 1 Oerlikon. Były to pierwsze zestawy tych licencyjnych armat z klasycznymi celownikami pierścieniowymi. Zamontowano je na platformach przedniej i tylnej nadbudówki, pancernego GSD oraz na indywidualnych stanowiskach otoczonych osłonami przeciwodłamkowymi na pokładzie dziobowym i górnym na rufie. Generalnie ochrona przeciwodłamkowa pancernika została znacznie wzmocniona. Calowe i/lub półcalowe osłony ze stali STS Mod. 2 otrzymały zresztą nie tylko stanowiska i platformy na nadbudówkach, ale również baterie armat uniwersalnych kal. 127 mm (upodobniły się dzięki temu do półzamkniętych wież). W efekcie tych zabiegów, mimo demontażu rufowego masztu i części wyposażenia dodatkowego, w tym instalacji łodzi okrętowych, wyporność okrętu wzrosła i dalece przekroczyła wszelkie normy granicy dopuszczalności. Konieczność pilnego przywrócenia okrętu do służby sprawiła, że zabrakło czasu na montaż zbiorników wypornościowych i jedyną radą na zaistniałą sytuację było ograniczenie zapasów, w tym amunicji, paliw i smarów siłowni. Tego ostatniego i tak nie udało się, wbrew jasno określonym procedurom, przestrzegać.
Pełna wersja artykułu w magazynie MSiO 3-4/2022