P-38 Lightning i P-39 Airacobra – niespełnione nadzieje. Część 1

P-38 Lightning  i P-39 Airacobra – niespełnione nadzieje. Część 1

Robert Michulec

 

Od lat wiadomo, że lepsze jest wrogiem dobrego. W 1935 roku zbudowano samolot myśliwski, w którym podwozie nie chciało się chować, a chłodnica wysuwać. Ponad rok później w Stanach Zjednoczonych zaprojektowano myśliwce, które trapiły problemy mogące spowodować w warunkach bojowych katastrofę. W instrukcji do jednego z nich, z początku 1944 roku, można przeczytać uwagi z rozbrajającą szczerością instruujące, aby zawsze wykonywać beczkę w lewo, ponieważ: powolna beczka w prawo może spowodować otwarcie się osłony podwozia przedniego i jej oderwanie. Paradoksalnie owe „kamienie milowe nieudacznictwa” dotyczą dwóch uznawanych za najlepsze myśliwców amerykańskich – P-38 i P-39, które w okresie gdy je zaprojektowano charakteryzowały się rewelacyjnymi osiągnięciami technicznymi. W czasie wojny niewątpliwie odcisnęłyby piętno na biegu działań powietrznych, gdyby ich właśnie nie spartaczono. A tak ich historia przeistoczyła się w pouczającą kronikę zmagań z powodzeniem, z którymi „walczono” na przestrzeni lat.

W połowie lat 30. w Europie niezwykłą popularność zdobywała sobie koncepcja specjalnych myśliwców: z jednej strony lekkich myśliwców do działań w zasadzkach frontowych, a z drugiej, do przechwytywania bombowców. Te pierwsze miały charakteryzować się prostą konstrukcją, przeciętnymi parametrami i niską ceną, a drugie miały odzwierciedlać szczytowe osiągnięcia ówczesnej techniki pozwalającej latać najszybciej, najdalej i najwyżej. Samoloty tej kategorii miano starannie dopracowywać bez względu na koszty, aby stały się odpowiedzią na koncepcję szybkiego bombowca, generalnie wywodzącą się z Martina B-10. W ten sposób chciano przechylić szalę w rozważaniach doktrynalnych forsujących bombowce zawsze zdolne do sięgnięcia celu dzięki możliwości unikania myśliwców.

Lotnicza technika dostępna w połowie lat 30. pozwalała na uzyskiwanie niebywałych osiągów. W siłach powietrznych wielu państw zaczęto coraz śmielej rozważać jej zaadaptowanie do roli myśliwca zwalczającego samoloty bombowe. Mimo że koncepcja ta funkcjonowała od dawna, nawet w USA, gdzie produkowano myśliwce Pursuit, w Anglii Fighter a w Niemczech Jäger, to wtedy nadano jej nowe znaczenie: Interceptor (pol. myśliwiec przechwytujący). Przekonywano, że będzie to nowy typ myśliwca z powodu założeń techniczno-taktycznych nastawionych na największe prędkości i silne uzbrojenie. Jego celem było zwalczanie bombowców w jednorazowym ataku z pominięciem walk manewrowych po uprzednim – właśnie – przechwyceniu ich (a nie ściganiu) dzięki dużej prędkości wznoszenia. Na tle drugiej kategorii myśliwców do walk frontowych, która przetrwała II wojnę światową w dużym stopniu przez przypadek i raczej na pobocznych frontach, Interceptory stanowiły gatunek „supermyśliwca”.

Takie podejście do zagadnienia stopniowo rozpowszechniało się po instytucjach lotniczych świata i chcąc nie chcąc, pośrednio wytworzyło nowy system walk powietrznych u progu wojny. Szczególnie uderzające było to w instrukcjach taktycznych RAF dla myśliwców, skupiających się właśnie na sposobach atakowania bombowców. Po adaptacji we wczesnej fazie wojny nowy model taktyki zdominował walki powietrzne na resztę konfliktu, mimo że w impecie zmagań nie zawsze stosowano ją literalnie. Powracano bowiem do wzorców walk powietrznych z I wojny światowej, tyle tylko, że prowadzonych przez myśliwce powstałe do zwalczania bombowców: bardzo szybkie, niezbyt zwrotne, silnie uzbrojone. W efekcie dosyć anachroniczne walki w zwarciu i pojedynki kołowe często wyglądały inaczej.

Pełna wersja artykułu w magazynie TW Historia 3/2025

Wróć

Koszyk
Facebook
Tweety uytkownika @NTWojskowa Twitter