ORP „Jastrząb” część II. Pierwsze przejście polskiego okrętu podwodnego przez Atlantyk

ORP „Jastrząb” część II. Pierwsze przejście polskiego okrętu podwodnego przez Atlantyk

Adam Jarski

Załoga ORP Jastrząb miała niewiele czasu na przygotowanie się do skoku przez Atlantyk do Szkocji. Jak już wspomniałem, 12 listopada 1941 roku, odbyła się zorganizowana ad-hoc uroczystość chrztu i poświęcenia okrętu, będącego już pod polską banderą od ośmiu dni. W międzyczasie jeszcze zaszła konieczność przeokrętowania brytyjskiego oficera łącznikowego – na stojący opodal francuski krążownik podwodny Surcouf przeszedł dotychczasowy oficer łącznikowy Jastrzębia, porucznik (SLt.) Roger Burney z Ochotniczej Rezerwy Królewskiej Marynarki (RNVR). Surcouf, po remoncie w amerykańskiej stoczni, miał przejść na Pacyfik pod banderą Wolnych Francuzów.

ORP Jastrząb miał iść w długi rejs nie sam – razem z nim miał płynąć przejęty przez Brytyjczyków niemal w tym samym czasie (15 minut później) okręt podwodny P-511 (eks R-3), dowodzony przez kpt. Bevila Grenfella Heslopa, z tym, że dowódcą tego małego zespołu miał być kpt. Romanowski, przewyższający starszeństwem w służbie Brytyjczyka.

Dowódca Jastrzębia tak wspomina swoje wyjście z New London:

O godzinie 12.00 na nabrzeżu zebrała się grupa oficjalnych przedstawicieli i naszych przyjaciół. Wymiana podarków, kilka całusów, ostatnie uściski dłoni, życzenia pomyślnych wiatrów.

Wszedłem na pokład.

— Odcumowanie!

Porucznik Anczykowski podniósł gwizdek do ust. Długi, przeciągły świst przeciął powietrze.

— Dziób rzuć! Rufa rzuć! — dałem z pomostu znak ręką.

— Dziób czysty! — zasygnalizował z dziobu bosman Budka.

Na rufie bosman Czub podniósł dłoń do góry — rufa czysta.

— Lewy motor pół wstecz!

Zapieniła się woda za rufą. Jastrząb z wolna oddalał się od nabrzeża.

Szliśmy rzeką. Drogą wiodącą wzdłuż brzegu wolno posuwało się kilka samochodów. To porucznik Olsen, konsul Strakacz z rodziną i kilku przyjaciół odprowadzało nas tak długo, dopóki droga szła równolegle do naszego kursu. Wreszcie auta stanęły i usłyszałem trzy długie dźwięki klaksonu samochodowego. W języku marynarskim sygnał taki oznacza: Pomyślnej podróży!

Odpowiedzieliśmy stosownym sygnałem naszej potężnej syreny.

Gdy mijaliśmy idący kontrkursem francuski okręt podwodny Surcouf, podał nam on semaforem: Bon voyage (Szczęśliwej podróży). Pomyślnych łowów -— odpowiedzieliśmy, przesyłając równocześnie ostatnie pozdrowienia dla Rogera Burneya, który parę dni temu przeokrętowany został z Jastrzębia na Surcouf.

W dzienniku6 z przejścia ORP Jastrząb – 14 listopada widnieje jeszcze taki zapis:

Po przyjściu do nakazanego miejsca zanurzyliśmy się w celu wyważenia okrętu. Po wyważeniu udaliśmy się w dalszą drogę cały czas na powierzchni w nocy paląc światła nawigacyjne. W nocy mijamy konwój.

Dalsza podróż początkowo nie nastręczała żadnych problemów. P-511, jak uzgodniono, szedł w oddaleniu 4-5 mil za rufą Jastrzębia, poza zasięgiem wzroku. Pogoda poczęła się psuć, w związku z czym prędkość zespołu spadła do 8 węzłów. Od 16 listopada zaczęło obowiązywać zaciemnienie – okręty wyszły spod „ochronnego parasola” neutralnych wówczas jeszcze Stanów Zjednoczonych. 17 listopada już zapanował sztorm. Jedynym urozmaiceniem było napotkanie samotnego statku, który na widok Jastrzębia począł uciekać i nadawać przez radio otwartym tekstem ostrzeżenie przed niemieckim U-Bootem. 18 listopada o godzinie 16.00 z Jastrzębia nawiązano łączność z St. Johns i nadano wiadomość o spodziewanym czasie przyjścia do tej bazy.

O godzinie 21.00 w silnej zamieci śnieżnej ORP Jastrząb przybył na odległość jednej mili od wejścia do portu.

Kapitan Romanowski tak opisuje swoje wejście Jastrzębiem do tego portu: Wejście do St. Johns pozostanie na zawsze w mojej pamięci. Nigdy w ciągu swej dalszej służby na morzu nie miałem trudniejszego wejścia do portu.

[...] Godzina 21.00. Ciemno, silny sztorm, mrożący wicher, zamieć śnieżna... Księga locji nic mi w tych warunkach nie mogła pomóc. Poczułem się na moment zupełnie bezradny. Nie wiem, co bym dał za to, żeby móc poradzić się Kuby lub Boba. Ogarnęło mnie uczucie osamotnienia. Zazdrościłem całej załodze. Oni mieli się do kogo zwrócić w razie potrzeby, mogli zażądać rady, pomocy. Ja nie miałem nikogo, wręcz odwrotnie — to ode mnie oczekiwano decyzji.

Chodziłem prostopadle do wejścia do portu usiłując nawiązać łączność z lądem. Gdy tylko śnieg przestawał padać, poczciwy signalman (sygnalista) Daly wzywał reflektorem punkt obserwacyjny na lądzie.

Sygnalista, obserwator i ja przypominaliśmy bałwany śnieżne: pokrywała nas skorupa lodowa, na której osadzał się śnieg. Twarz tak mi zmarzła, że nie mogłem wydać rozkazu. Wiatr i śnieg oślepiały mnie całkowicie. W zmarszczkach twarzy osadzała się sól morska.

Wreszcie po dwóch godzinach wzywania zauważono nas z lądu i obiecano przysłać pilota. Przybył on na pokład o godzinie 23.00. Był to zasuszony staruszek, zmarznięty na kość. Zszedł natychmiast do mesy i dopiero po napiciu się gorącej kawy z dobrą porcją whisky był w stanie prowadzić okręt.

Wejście do St. Johns leży między wysokimi górami. W czasie wojny cieśnina została zamknięta kilkoma rzędami bonów. Trzeba było prześlizgiwać się między nimi jak węgorz...

W tej pogodzie łączność zawiodła i dopiero o godzinie 22.30 udało się przyjąć pilota. Okazało się, że wejście do portu w zamieci i przy silnym wietrze nastręczało sporo problemów i dopiero 10 minut po północy – już 19 listopada – ORP Jastrząb zacumował do kanadyjskiego niszczyciela w St. Johns na Nowej Fundlandii.

Romanowski w swoich wspomnieniach pisał: Załoga bardzo źle znosiła podróż. Ludzie odzwyczaili się od fali i ciężko chorowali cały czas.

O godzinie 9.00 kanadyjski niszczyciel wychodził z portu i Jastrząb zacumował do burty jednostki bazowej niszczycieli – HMS Greenwich, jednostki do której ongiś cumował ORP Wilk w Scapa Flow, zaraz po przyjściu do Wielkiej Brytanii we wrześniu 1939 roku.

O godzinie 11.00 kpt. mar. Bolesław Romanowski złożył meldunek o przybyciu ORP Jastrząb do portu dowodzącemu siłami morskimi w tym rejonie brytyjskiemu wiceadmirałowi (Vice-Admiral New Foundland).

Dopiero o godzinie 15.30 do burty Jastrzębia dobił spóźniony o 18 godzin P-511.

Następnego dnia układano dalszą marszrutę podróży do Szkocji, w którą zamierzano wyruszyć następnego dnia, po pobraniu paliwa i prowiantu. Romanowski pisze: Otrzymałem rozkaz by wziąwszy pod swoje rozkazy P-511 iść do punktu “P” [o współrzędnych – przyp. A.J.] F – 50o30’N, L – 44o00’W, po czym rozwiązać szyk. Z punktu „P” O.R.P. Jstrząb miał iść przez nakazane pozycje na powierzchni, a po przekroczeniu długości L – 25o00’W zanurzać się w dzień. P-511 otrzymała jako wolniejsza krótszą drogę, tak by spotkać się z O.R.P. Jastrząb 1 grudnia, o godz.10.00, 10 mil na zachód od Barra Head.

Pełna wersja artykułu w magazynie MSiO 9-10/2018

Wróć

Koszyk
Facebook
Tweety uytkownika @NTWojskowa Twitter