O modernizacji artylerii polowej Wojska Polskiego w latach 1936-1939
Karol Rudy
Nie zdążyli
– o modernizacji artylerii polowej
Wojska Polskiego w latach 1936-1939
W 1936 roku sądzono, że lata 1937-1942 miały być w Wojsku Polskim okresem dynamicznej modernizacji technicznej, znanej jako plan sześcioletni. Właściwie ramy czasowe tego programu wyznaczały lata budżetowe, a nie kalendarzowe, oraz odmienne dla różnych rodzajów broni i służb okresy „startowe” owej modernizacji, związane z przyjęciem odpowiednich uchwał przez Komitet do Spraw Uzbrojenia i Sprzętu oraz dostępnością nowych wzorów uzbrojenia. W rzeczywistości pojęcie „plan sześcioletni”, choć wyartykułowane wprost, było raczej pojęciem ramowym, gdyż szybko zdano sobie sprawę, że i tak reformy przeciągną się co najmniej do 1944 roku, a faktycznie i dalej. W efekcie do 1939 roku owa oczekiwana modernizacja Wojska Polskiego nie zdążyła jeszcze wydać zbyt wielu owoców, przy czym najwięcej i jednocześnie najmniej osiągnięto w zakresie rozwoju „królowej wojen” – artylerii.
W 1939 roku artyleria Wojska Polskiego ustępowała w sposób widoczny zarówno liczebnie, jak i organizacyjnie oraz technicznie artylerii Wehrmachtu. Jasno precyzował to raport gen. bryg. Stanisława Millera, dowódcy tejże artylerii na czas wojny (zamieszczony już w Poligonie 3/2013). Źle to wróżyło polskim możliwościom w wojnie obronnej; wszakże to właśnie artyleria miała rozstrzygające znaczenie na polu walki – w II wojnie światowej w najbardziej zaawansowanych technicznie armiach, gdzie siłę bagnetów zastąpił dogmat siły ognia, artylerzyści przewyższali już liczebnie żołnierzy piechoty. Amerykanie i Brytyjczycy, bo o nich mowa, choć zafascynowani na poziomie strategicznym lotnictwem uderzeniowym, na lądzie wygrywali bitwy właśnie artylerią. Dla Armii Czerwonej była zaś ona najważniejsza – znacznie ważniejsza niż samoloty czy czołgi. Niemcy również doceniali znaczenie tej broni, słynęli także z doskonałej jakości dział, ale jednak nie mogli pochwalić się podobnymi rezultatami w rozwoju artylerii jak przeciwnicy, a nade wszystko już od 1941 roku trapił ich chroniczny problem dostępności amunicji – kluczowy czynnik licznych klęsk Wehrmachtu pod koniec wojny. W 1939 roku jeszcze nie wiedziano, jak ważną rolę odegrają działa na polach II wojny światowej, posiadano za to doświadczenia z Wielkiej Wojny, w której znacznie artylerii też było przecież fundamentalne. Innymi słowy: pełnoskalowy konflikt zbrojny nie mógł się obejść bez tej „królowej wojen”. Dla Wojska Polskiego, opartego na bagnetach batalionów piechoty, bardziej na sile ludzi niż na wyrafinowanej technice, stanowiło to duży problem.
Artyleria była najbardziej wymagającą spośród broni głównych – zarówno logistycznie, sprzętowo, jak i pod względem materiału ludzkiego. Do piechoty mógł przyjść niemal każdy zdrowy mężczyzna; kawaleria wymagała nieco większych umiejętności fizycznych i stwarzała większe wyzwania logistyczne ze względu na konie, ale to dopiero artyleria stawiała przed zarządcami sił zbrojnych prawdziwe problemy, których rozwiązanie znacznie wykraczało poza możliwości samych wojskowych. Ludzie, sprzęt i technika walki były tu niezwykle drogie. Żołnierze artylerii musieli być właściwie przeszkoleni, zwłaszcza ci odpowiedzialni za prowadzenie ognia, choćby dowódcy działonów – wyznaczenie azymutu, ustalenie odległości topograficznej do celu, zasady określania nastaw do strzelania (rozwiązanie zadania geometrycznego – określenie wzajemnego położenia w płaszczyźnie poziomej i pionowej działa i celu, rozwiązanie zadania balistycznego, określającego poprawki w warunkach strzelania rzeczywistego względem warunków tabelarycznych, określenie nastaw do strzelania itp.), to procesy wymagające umiejętności matematycznych, a zatem i stosownego wykształcenia. Urządzenia techniczne ułatwiające te czynności były z kolei bardzo drogie i pracochłonne. Same działa, choć pozornie znacznie tańsze niż czołgi czy samoloty, wymagały już na etapie produkcji zaawansowanych procesów technologicznych, a zatem odpowiedniego zaplecza przemysłowego oraz inżynierskiego. Wyprodukowane już działo wymagało odpowiedniej obsługi i osprzętu – ciągnika lub zaprzęgu końskiego, jaszczy, przodków oraz, przynajmniej w teorii, zapasowych luf. Artyleria miała o wiele większe możliwości niszczenia niż broń ręczna, mogła bowiem miotać ładunki na znaczne odległości, razić cele poza zasięgiem wzroku. Aby to osiągnąć, potrzebowała jednak dużych ilości amunicji i jej produkcja oraz zapewnienie systemu uzupełnień na froncie wymagały kolejnych gigantycznych inwestycji, od przemysłu chemicznego poczynając, a na pododdziałach logistycznych kończąc. Słowem, jak zwykł mawiać niegdyś oficer artylerii i zdolny matematyk Napoleon Bonaparte, artyleria była bronią rozstrzygającą, ale miało to swoją bardzo wymierną cenę. Tylko prawdziwe mocarstwa mogły w XX wieku, dysponując odpowiednim zapleczem, zapewnić swym wojskom prawdziwie silną artylerię. Polska niestety do nich nie należała. Do 1939 roku zdążono wprawdzie położyć podwaliny ewentualnego sukcesu – do użytku oddawano kolejne zakłady przemysłowe – ale nowych modeli dział żołnierze się już nie doczekali, zresztą polscy planiści widzieli rozwój artylerii w bardzo zachowawczy sposób. W latach 1935-1939 udało się stworzyć artylerię przeciwpancerną polskiej armii, udało się zbudować nowoczesną artylerię przeciwlotniczą, niemniej na najważniejsze zabrakło już czasu. Haubic oraz armat polowych, z którymi wyruszono w pole latem 1939 roku, było zdecydowanie za mało i miały zdecydowanie zbyt słabe parametry jak na nową wojnę i wroga, który wyruszył ku nam z zachodu.
Zachowawcze plany
Modernizacja artylerii Wojska Polskiego wymyka się zaszufladkowaniu w ramach planu sześcioletniego, choć 9 sierpnia 1936 roku KSUS poczynił w tej sprawie szereg uchwał, a mianowicie:
- Artyleria piechoty i haubizacja artylerii lekkiej w dywizjach piechoty (przezbroić drugie dyony artylerii lekkiej w dywizjach piechoty w haubice 100 mm wz. 14/19. Zwolniony sprzęt 75 mm wz. 97 użyć na uzbrojenie bateryj artylerii piechoty); przy czym, jak zaznaczono zaraz po przyjęciu rzeczonej uchwały, uwzględniając już plan budżetowy 1937/1938 zaczynający się wiosną 1937 roku, ze względów budżetowych i produkcyjnych (Starachowice są już na granicy swoich możliwości produkcyjnych) nabycie większej ilości haubic 100 mm wz. 14/19 jest w najbliższym okresie budżetowym nieaktualne.
- Artyleria ciężka (przystąpić niezwłocznie do formowania w dywizjach piechoty organicznych dyonów ciężkich o następującym składzie: dowództwo dyonu, jedna bateria armat 105 mm i jedna bateria haubic 155 mm. Przejściowo baterie 3-działowe, zamiast 4 dział).
- Artyleria odwodu Naczelnego Wodza (uchwalono ilości dyonów poszczególnych typów dział, jakie mają wejść w skład. Na pokrycie zwiększonego zapotrzebowania zabrać z rezerwy strategicznej 32 działa ciężkie).
- Artyleria pomiarowa (uchwalono zorganizować 16 baterii pomiarowych, które mają być w przyszłości zmotoryzowane).
19 sierpnia 1936 roku KSUS wydał ponadto uchwałę: prototypy ciężkich dalekonośnych armat i moździerzy (należy kontynuować prace nad własnym modelem działa dalekonośnego 155 mm, polecić własnym zakładom uzbrojenia podjęcie prac nad skonstruowaniem typu i modelu moździerza najcięższego o kalibrze około 300 mm); co ciekawe, preliminowano w budżecie 1937/38 na ten cel znaczną sumę – 750 000 złotych.
Pełna wersja artykułu w magazynie Poligon 1/2014