Niszczyciele Fletcher


Wojciech Holicki


 

 

 

 

Niszczyciele Fletcher

 

 

 

Pojawiły się we właściwym momencie, były niezawodne, wystarczająco szybkie i silnie uzbrojone, potrafiły kontynuować walkę mimo odniesienia poważnych uszkodzeń. Poczynając od kampanii na Wyspach Salomona wzięły chlubny udział w kluczowych starciach wojny z Japonią, stąd obwołano je sercem i duszą sił lekkich US Navy, a nazwa pierwszego z nich stała się synonimem niszczyciela. Jeden z wyjątkowo licznej grupy – zbudowano ich aż 175 – pozostawał w użytku do początku XXI wieku.



 

Gdy wybuchła II wojna światowa, w amerykańskich stoczniach trwała budowa pierwszych szesnastu niszczycieli typu Benson. Były to jednostki o projektowej wyporności standardowej 1620 ts i kadłubie długości całkowitej 106,12 m, identycznej jak w przypadku bezpośrednich poprzedników (typ Sims), od których różniły się pod kilkoma istotnymi względami. Przed wszystkim – z czego wynikał powrót do dwóch kominów – miały nie liniowy, lecz unitarny układ urządzeń napędowych (przedziały kotłowe i maszynowe były rozlokowane naprzemiennie, zastosowano połączenia krzyżowe umożliwiające skierowanie pary z dowolnej kotłowni do dowolnego zespołu turbin), co wydatnie zmniejszało ryzyko całkowitej utraty napędu w razie odniesienia uszkodzeń bojowych. Zwiększeniu „szans przeżycia” służyło również to, że – po raz pierwszy na amerykańskich niszczycielach – awaryjny generator prądotwórczy został ulokowany na pokładzie głównym, z dala od ewentualnych stref zalania, a przy budowaniu bardziej podzielonego kadłuba zastosowano na większą skalę podwyższające wytrzymałość spawanie. Uzbrojenie artyleryjskie Bensonów tworzyło także 5 armat Mk 12 (kal. 127 mm L/38), natomiast torpedowe, liczebnie słabsze, miało istotną z taktycznego punktu widzenia przewagę – obie pięciorurowe wyrzutnie były ulokowane w płaszczyźnie symetrii wzdłużnej okrętu (na jednostkach typu Sims dwie z trzech czterorurowych znajdowały się naprzeciw siebie przy burtach).

Opinie o projekcie nowych niszczycieli były ogólnie pozytywne. Zgodnie z obowiązującą jeszcze wówczas w US Navy doktryną, jednym z głównych zadań jednostek tej kategorii miało być podczas zakładanej walnej bitwy atakowanie torpedami okrętów liniowych oraz odpieranie ogniem artyleryjskim uderzeń torpedowych swych odpowiedników po stronie nieprzyjaciela. Biorąc to pod uwagę, powinny były stanowić jak najmniejszy cel i fakt, że ewolucja postępowała w odwrotnym kierunku wywoływał niepokój na najwyższych szczeblach. W październiku 1939 r. admirałowie postanowili zasięgnąć więc opinii podwładnych i do departamentów Biura Szefa Operacji Morskich trafił stosowny kwestionariusz. Adresatów zapytano, czy ich zdaniem niszczyciele, jednostki nieopancerzone i tym samym wyjątkowo wrażliwe na ostrzał artyleryjski, nie stały się już tak duże (być może niepotrzebnie w dążeniu do nadania im cech lepszych „obrońców”), że szansa „przeżycia” podjętego przez nie ataku torpedowego na siły główne przeciwnika jest zbyt mała. Z nim wiązały się kolejne: o to, czy jak na swą wielkość nie mają za mało wyrzutni oraz jaka, wobec konieczności rekompensowania braku pancerza przez jak najlepsze cechy manewrowe, powinna być ich projektowa prędkość maksymalna, przy przyjęciu za podstawę rozważań wymaganych dotąd 36 w. Zapytano także o to, z czego – jeśli uznać, że kluczowe znaczenie ma to, by niszczyciel stanowił jak najmniejszy cel – należałoby zrezygnować by jego wyporność standardowa spadła do 1500 ts. Natomiast z faktu, że niszczyciele muszą być także zdolne do wykonywania zadań eskortowych, a tym samym walki z okrętami podwodnymi nieprzyjaciela, wynikało pytanie o to czy będące w służbie i budowane mają wystarczająco duży zapas bomb głębinowych oraz odpowiednią ilość ich miotaczy.

Na naradzie Rady Głównej, która odbyła się 16 października, reprezentujący Departament Planowania Wojennego kmdr Russell S. Crenshaw wyraził opinię, że 10 wyrzutni torpedowych w płaszczyźnie symetrii wzdłużnej jest ilością wystarczającą, a dodanie kolejnych oznaczałoby konieczność niepożądanej rezygnacji z innych składników uzbrojenia. Co do bomb głębinowych, to – ponieważ ówczesna taktyka bojowa zakładała stosowanie serii z siedmiu – zaproponował by okręt mógł rzucić cztery i niemal wszyscy członkowie Rady zgodzili się z nim. Wyjątkiem był odpowiadający za szkolenie adm. Herbert F. Leary, który uważał, że zapas powinien być dwukrotnie większy (56 a nie 28 ładunków). Szef Biura ds. Uzbrojenia kadm. William R. Furlong był natomiast zdania, że uzbrojenie torpedowe okrętu powinno tworzyć minimum dwanaście wyrzutni; kompromis widział w dziesięciu i czterech torpedach zapasowych. Gdy przewodniczący Rady, adm. Ernest King, zwrócił uwagę na dostrzegany przez niego problem ze znalezieniem miejsca na pokładzie dla poszczególnych broni, Crenshaw uznał za konieczne dwa miotacze bomb głębinowych, zgadzając się na ewentualną rezygnację z jednej armaty (wolał jednak pozostanie przy pięciu). Nadzieje na ograniczenie wielkości niszczyciela zostały zgodnie uznane za nierealne. Konkluzją rozważań odnośnie jego uzbrojenia było to, że powinno je tworzyć 5 armat i 12 wyrzutni torpedowych, a zapas bomb głębinowych ma wynosić 28 sztuk.

Gdy doszło do tematu prędkości maksymalnej, Crenshaw optował za podwyższeniem jej do 38 w (było to 5 w więcej niż w przypadku najszybszych projektowanych wówczas ciężkich okrętów). Leary i Furlong chcieli po staremu nie mniej niż 36 w, co zdaniem reprezentanta Biura Inżynierii Okrętowej było możliwe przy zastosowaniu standardowych wówczas maszyn o mocy 50 000 KM. Przejście na 38 w oznaczało najpewniej, że potrzebne będzie 20 procent mocy więcej, co pociągałoby za sobą wzrost masy urządzeń napędowych o 10 procent i zajęcie przez nie większej przestrzeni. Komandor por. Edward L. Cochrane, który w Biurze Konstrukcyjnym szefował sekcji odpowiadającej za tworzenie szkiców projektowych, stwierdził ze swojej strony, że wymóg 38 w to konieczność wydłużenia kadłuba, a tym samym wyższa wyporność i poważne zmiany w standardowym projekcie. Za najłatwiejsze rozwiązanie ewentualnego problemu niezadowalającej stateczności okrętu (w przypadku typu Sims niezbędne okazało się zastosowanie balastu) uznał zwiększenie maksymalnej szerokości kadłuba o 0,457 m, co oznaczało wzrost wyporności o 15-20 ts i spadek prędkości o 0,2 w.

Nazajutrz Rada Główna wydała wstępną charakterystykę nowego niszczyciela. Powinien był on mieć nie więcej niż 1600 ts wyporności standardowej i rozwinąć przy niej na próbach minimum 36 w; prędkość ekonomiczną podniesiono do 15 w, zasięg miało określić zużycie paliwa pozwalające na pokonanie 6500 Mm przy dwunastu, cztery miesiące po oczyszczeniu dna okrętu. Jego wymaganym uzbrojeniem były co najmniej 4 armaty, 10 wyrzutni torpedowych (2xV) w płaszczyźnie symetrii wzdłużnej, dwie zrzutnie i dwa miotacze bomb głębinowych (łączny zapas 28 szt.) oraz cztery wukaemy plot. 12,7 mm (pożądane było 6). Rada chciała również by okręt miał wystarczającą stateczność przy każdej wyporności i konstrukcję na tyle wytrzymałą, by mógł bez ryzyka utrzymywać wysoką prędkość przy dużej fali.

Gremium zasugerowało trzy rozwiązania. Pierwszym było odpowiednie zmodyfikowanie typu Benson, a drugim okręt z czterema pojedynczymi armatami, przy czym oszczędności wiążące się z rezygnacją z armaty nr 3 poszłyby na zwiększenie zapasu torped i bomb głębinowych. Mimo oczywistych zagrożeń (jedno trafienie w stanowisko z parą armat oznaczało utratę połowy artylerii, podejrzewano, że ogień z niego nie byłby równie „gęsty” jak z dwóch pojedynczych armat, a naprowadzanie go na cel ręcznie byłoby bardzo trudne, jeśli nie niemożliwe) dopuszczono także możliwość zastosowania czterech w układzie 2xII lub 1xII i 2xI, przy czym w tym drugim przypadku stanowisko z dwoma mogło być na dziobie lub rufie.

Do listopada sekcja Cochrane’a przygotowała sześć szkiców. Podstawę wszystkich stanowił kadłub jednostek typu Sims, przy czym na czterech (nr 1, 2, 5 i 6) jego szerokość dla zachowania odpowiedniej stateczności zwiększono o 0,3 m. Szkic nr 1 zasadniczo wykazywał, że spełnienie wymogów jest możliwe drogą zmodyfikowania projektu jednostek typu Benson, przy 1720 ts lub – jeśli zrezygnować z jednej armaty – 1690 ts wyporności standardowej. Konfiguracjami uzbrojenia artyleryjskiego były odpowiednio (od 1 do 6): 5xI, 4xI, 2xII, 1xII (na dziobie) i 2xI, 2xI i 1xII (na rufie) oraz 1xII (na dziobie) i 3xI. Dążąc do obniżenia sylwetki okrętu i uniknięcia problemów ze statecznością projektanci zmniejszyli do niezbędnego minimum wysokość „pięter” w nadbudówkach (najlepszy rezultat przyniosło oczywiście zastosowanie stanowiska z dwiema armatami na dziobie, bo odpadał jeden poziom) i przewidzieli jak najdalej idące zastosowanie lekkich stopów w ich konstrukcji. W każdym przypadku została przewidziana najnowocześniejsza maszynownia o mocy 50 000 KM; oczekiwano osiągnięcia na próbach 36,5-37 w i zasięgu 6500 Mm przy nowej prędkości ekonomicznej 15 w, co przewyższało oczekiwania Rady. W żadnym szkicu, ze względu na fakt, że minimalizowanie wysoko położonych mas miało bardzo istotne znaczenie, nie było natomiast pożądanych przez nią sześciu wukaemów. Dwa z pojedynczymi armatami oraz nr 4 i 6 miały dwie pary miotaczy typu K (tzw. K-gun) po bokach nadbudówki rufowej.

Podczas kolejnego posiedzenia Rady Głównej, które odbyło się 22 listopada, Cochrane został zapytany dlaczego przewiduje, że nowy niszczyciel będzie miał około 1700 ts wyporności standardowej, skoro nie widać żadnych oczywistych zysków w jego parametrach bojowych, ten wyjaśnił, że wzrost wynika z konieczności wzmocnienia wiązań dłuższego o 2,1 m kadłuba i zastosowania cięższego wyposażenia (maszyna sterowa, sprzęt kotwiczny, urządzenia wentylacyjne), a reprezentant BIO dodał do tego nowe kotły i cięższe agregaty awaryjne, o zwiększonej do 80 kW mocy. Furlong ponownie wypowiedział się za szkicami z pojedynczymi armatami, preferując nr 1 za dodatkową. Tak samo widział to Crenshaw, który jednak wybrałby szkic nr 2, jeśli okręt miałby przedziały urządzeń napędowych zabezpieczone przed ogniem z lotniczej broni maszynowej (przedkładał to nad ewentualne osłonięcie stanowiska dowodzenia i dalocelownika), co oznaczało pogrubienie poszycia o 6,3 mm. Cochrane obliczył, że da to około 30 ts więcej, możliwe do zaakceptowania w przypadku lżejszej jednostki z czterema armatami. W dyskusji na temat uzbrojenia torpedowego przeważyła opinia o konieczności ulokowania wyrzutni w płaszczyźnie symetrii wzdłużnej okrętu (praktyka wykazało, że przyburtowe często ulegają uszkodzeniom przy większej fali), co oznaczało, że zwolennicy tuzina stwarzali poważny problem przestrzenny. Mimo to King polecił opracować wariant szkicu nr 2 z uwzględnieniem trzech zespołów z co najmniej czterema rurami w każdym. Jeśli chodzi o pozostałe uzbrojenie, to uznano, że muszą wystarczyć cztery wukaemy, a miotaczami powinny być K-guns.

Podczas tego posiedzenia Cochrane przedstawił Radzie Głównej sporządzony z własnej inicjatywy szkic niszczyciela, którego wyporność standardową określił na z grubsza 1685 ts. Był on podobny do nr 2, ale miał kadłub pozbawiony pokładu dziobówki, co oznaczało powrót do rozwiązania zastosowanego na „czterofajkowcach”. Mimo braku dopracowania został przyjęty z dużym zainteresowaniem, gremium zgodziło się z jego twórcą, że obiecuje znaczącą poprawę stateczności, większą „suchość” pokładu pogodowego oraz – umożliwiając przejście na system „gęstszych” wiązań podłużnych – zwiększenie wytrzymałości kadłuba. Został więc szkicem nr 7.

24 listopada Rada Główna poleciła opracować trzy jego warianty. Jeden, który można uznać za protoplastę niszczycieli typu Fletcher, miał mieć 5 armat, 8-10 wyrzutni torpedowych oraz przedziały urządzeń napędowych chronione przed pociskami z kaemów kal. 12,7 mm za pomocą płyt STS tejże grubości, drugi – to samo uzbrojenie, ale osłonięte stanowiska dowodzenia i kierowania ogniem, a trzeci – osłoniętą także maszynownię. Jednocześnie Rada zażyczyła sobie wariantu bazującego na nr 2, z wyrzutniami torpedowymi w układzie 3xIV, wydłużonymi przedziałami maszynowymi (każdy o 0,53 m czyli o jedną wręgę) i osłonami dalocelownika, sterówki i rury łączącej dalocelownik z centralą artyleryjską.

Po przejściu ze szkiców do projektów wstępnych wyporność standardowa nowego okrętu zaczęła rosnąć. W przypadku wariantu 2-A obliczono ją na co najmniej 1720 ts, konieczne było zwiększenie maksymalnej szerokości kadłuba o 0,15 m. Specjaliści z Biura Konstrukcyjnego ocenili też, że jeśli prędkość maksymalna na próbach w ogóle przekroczy 36,5 w, to minimalnie. Dodanie wspomnianych, wysoko położonych osłon zmniejszało stateczność do takiego stopnia, że byłaby ona z miejsca niewystarczająca lub nie pozwalałaby na ewentualne modyfikacje konstrukcji i wyposażenia. Wyjście z sytuacji w postaci dalszego zwiększenia szerokości kadłuba oznaczało z kolei wzrost jego masy, a tym samym spadek prędkości, bez gwarancji, że stateczność będzie zadowalająca. Ponieważ rozważane zmiany szły tak daleko, że nie było już mowy o modyfikowaniu standardu, którego zwieńczenie stanowiły wówczas Bensony, zapadła decyzja o tym, że podstawą dalszych prac będzie szkic nr 7.

 

Dodatek internetowy:

Lista niszczycieli typu Fletcher

 

Pełna wersja artykułu w magazynie TW Historia 6/2012

Wróć

Koszyk
Facebook
Twitter