Naszym chłopakom brak luzu
Marek Mitura „Street Tactics”
W ostatnich tygodniach obserwowałem, z nieco większą uwagą, „internetową twarz” rodzimego, strzelecko-szkoleniowego świata. Zaskoczyła mnie mnogość treści, jakie niemal codziennie są publikowane. Jeszcze większe zdziwienie wywołał udział w wyżej wymienionych treściach tematyki związanej z użyciem broni w samoobronie.
Oczywiście lawina głupot całkowicie zdominowała garstkę wartościowych treści... Standard, tego można było się spodziewać. Niemniej jeden motyw przewijał się zarówno w publikacjach totalnych strzeleckich „szarlatanów”, jak i tych strzelców, którzy często wrzucają ciekawy kontent.
O czym mowa? Cóż, ja to nazywam syndromem „betonowych bucików”. Ale od razu uspokajam – nie chodzi tutaj o wrzucanie kogokolwiek do jeziora. W tym wpisie poruszę kwestię, jak mniemam, fundamentalną w kontekście strzelectwa obronnego, czyli tego, by nie być jak wóz z węglem.
Wizualizacja
Zawodnik stoi naprzeciwko tarczy. Odległość około 4–5 m. Kabura OWB (whaaaat?). Biiiip. Cel zostaje zasypany ołowiem. Skan otoczenia, prawo, lewo. Broń do kabury. Zagrożenie zażegnane. Można iść na piwo z przeświadczeniem bycia najtwardszym gościem w klubie.
Czym charakteryzuje się syndrom betonowych bucików? Przede wszystkim – niemożnością oderwania stóp od podłoża. Przed strzelaniem i w jego trakcie. Ponadto wśród praktykujących zaobserwować można przeświadczenie, że walka jest czynnością statyczną. Swego rodzaju rozgrywką turową, w której przeciwstawne postacie naprzemiennie wykonują ataki. Tak jednak nie jest, a wiele prawdy ma w sobie strzeleckie powiedzenie, że „jeżeli się nie ruszasz, to prawdopodobnie nie żyjesz”.
Z czego to wynika? Ciężko powiedzieć. Moim zdaniem z kilku względów.
1. Trening typu „odpowiedz ogniem”.
Zdecydowanie najłatwiej poprowadzić trening, w którym kursant reaguje na komendy poprzez dobycie broni i ostrzelanie celu. Dużo trudniej taki, w którym niezbędne jest rozpoznanie celu i fazy zagrożenia, a następnie właściwa reakcja.
2. Nadużywanie timera strzeleckiego w treningu strzelectwa obronnego.
O ile w strzelectwie sportowym timer jest rzeczą naturalną, o tyle w samoobronie już niekoniecznie. Strzelcy z głowami naładowanymi filmami od T-rexa i reszty ekipy zza oceanu fiksują się na temacie jak najszybszego pierwszego strzału. Wyciskanie czasu pierwszego strzału jest bardzo ważne, niemniej gdy ktoś do nas strzela, to dobycie broni i strzał w 0,6 s jest dobyciem przynajmniej o kilka sekund spóźnionym.
3. Brak znajomości schematów takich jak cykl OODA.
Punkt numer 2 wynika bezpośrednio z niezrozumienia zasad reagowania na zagrożenie. Znając cykl OODA, omawiani strzelcy wiedzieliby, że gdy są atakowani, to napastnik znajduje się już w fazie działania, gdy oni są dopiero na etapie orientacji. W tym momencie nie mają już możliwości, by w procesie decyzyjnym wyprzedzić napastnika. Mogą jedynie pokrzyżować jego plany. Kupić sobie czas na przejście do działania poprzez akcję uniemożliwiającą realizację ataku. Zarówno w przypadku walki bronią, jak i napaści z użyciem na przykład noża, pozostanie w miejscu i nawet błyskawiczne dobycie broni niemal na pewno skończy się dla nas fatalnie. O ile oczywiście napastnik nie bierze trzydziestometrowego rozbiegu, machając nożem i krzycząc, że nas zabije.
4. Niska jakość fundamentów strzeleckich.
Strzelanie w ruchu wymaga wysokiego poziomu umiejętności strzeleckich. Po pierwsze, trzeba się poruszać. Po drugie, trzeba strzelać, często w trakcie ruchu. Po trzecie, niejednokrotnie trzeba poruszać się i strzelać jednorącz. Po czwarte, w trakcie wykonywania powyższych trzeba jeszcze myśleć, ponieważ ruch musi być celowy i do czegoś nas prowadzić. Kompilacja wymienionych wymagań jest dla wielu strzelców nieosiągalna. Tkwią oni zatem w strefie strzeleckiego komfortu, wmawiając sobie, jacy to są twardzi i przygotowani. Cóż...
Mając na względzie powyższe, warto zrozumieć, że jeżeli już zawaliliśmy sprawę orientacji w otaczającym nas otoczeniu, to nie natychmiastowa próba zasypania napastnika gradem kul, ale właśnie dynamiczny ruch może sprawić, że uratujemy skórę.
Oczywiste jest, że każda sytuacja walki jest zupełnie indywidualna. Nie sposób wskazać konkretnego i jedynego właściwego sposobu zachowania. W przypadku, gdy zostaliśmy zaatakowani i zaskoczeni, przypadkowy i nieskoordynowany ruch może być dla nas równie zbawienny, co zabójczy.
Warto zatem uświadomić sobie, że ruch sam w sobie nie jest wartością. Zawsze powinien być on celowy i stanowić wynik analizy zaistniałej sytuacji. Błyskawicznej analizy rzecz jasna.
Na podstawie swoich obserwacji i analiz ogólnodostępnych materiałów wyszczególniłem trzy podstawowe rodzaje ruchu, obserwowane w trakcie walki bronią.
Pełna wersja artykułu w magazynie Strzał 9-10/2018