Największe desantowce świata – Okręty typu America
Sławomir J. Lipiecki
Uniwersalne okręty desantowe typu America powstały na bazie wniosków wyciągniętych z eksploatacji uniwersalnych okrętów desantowych-doków typu Wasp oraz starszych, wycofanych już ze służby typu Tarawa. Inny jednak jest koncept ich wykorzystania. Kosztem możliwości prowadzenia desantu drogą morską zwiększono bowiem zdolności operowania różnego rodzaju statkami powietrznymi, co wymusiło m.in. rezygnację z zatapialnego doku, a więc i eksploatacji poduszkowców czy barek desantowych. Mimo to w swojej klasie są to bezdyskusyjnie największe i najpotężniejsze jednostki na świecie.
Amerykańskie uniwersalne okręty desantowe LHA (ang. Landing Helicopter Assault) łączą w sobie cechy śmigłowcowców i jednocześnie lotniskowców lekkich z ciągłym pokładem lotniczym i boczną nadbudówką, popularnie zwaną wyspą. Jednostki te mogą zatem realizować bardzo szeroką gamę zadań: od typowo desantowych, przez pełnienie funkcji okrętów wsparcia, aż po misje uderzeniowe. Nie są lotniskowcami, ale zdolność przenoszenia różnego rodzaju statków powietrznych czyni z nich niebywale groźną broń, także w misjach typowo morskich, jak chociażby misje przeciwpodwodne. Mogą równie skutecznie działać w regionach dotkniętych klęskami żywiołowymi, pełniąc funkcję mobilnych szpitali oraz jednostek naprawczych, a także kierować całymi operacjami morskimi w charakterze okrętów flagowych. Generalnie są to jednostki tak wszechstronne, że – wraz z okrętami klasy LHD typu Wasp – stanowią obecnie fundament amerykańskich Eskadr Amfibijnych (PHIBRON) oraz Ekspedycyjnych Grup Uderzeniowych (ESG). Problem w tym, że ich budowa przebiega dość mozolnie i dotąd udało się wcielić do służby zaledwie dwa okręty. Trzecia jednostka, budowana według nieco zmodyfikowanego projektu Flight I, znajduje się obecnie w trakcie wyposażania, a kolejne dwie dopiero zamówiono.
Nie są wszakże pozbawione wad. Ich zasadniczą słabością jest np. mało ekonomiczny napęd oraz ograniczone zaplecze medyczne. Ponadto okręty mają opinię awaryjnych i są przy tym kosztowne w utrzymaniu.
Z morza na brzeg
„Bliskość morza w bardzo znaczącym stopniu ułatwia zaopatrywanie wojsk. Armii, która panuje na morzu, nie powinno właściwie nigdy niczego zabraknąć” – wspominał Alfred T. Mahan (1840-1914), amerykański wybitny teoretyk morskiej sztuki wojennej. Po latach studiów historycznych uznał, że rozwój i upadek imperiów czy po prostu losy narodów zależą od panowania na morzu. Tymczasem jeszcze nie tak dawno uważano, że np. wielkie operacje desantowe, takie jak te prowadzone podczas II wojny światowej czy też w trakcie konfliktu koreańskiego, są zbyt ryzykowne ze względu na wzrost możliwości defensywnych obrony wybrzeża. Największym zagrożeniem dla sił inwazyjnych zawsze były miny morskie i lądowe, przeszkody inżynieryjne oraz ataki z powietrza. Wobec tego zachodni komentatorzy uważali, że tylko marynarki wojenne Stanów Zjednoczonych oraz Wielkiej Brytanii dysponują potencjałem zdolnym do przeprowadzenia desantu na odległych akwenach w sile co najmniej jednej brygady piechoty morskiej, a to i tak wiąże się ze sporym ryzykiem. Praktyka pokazała jednak, że operacje desantowe jak najbardziej są możliwe także we współczesnych czasach.
O korzyściach z utrzymania sił tego rodzaju po raz pierwszy od czasów tzw. wojny o Falklandy przekonali się stratedzy w czasie I wojny w Zatoce Perskiej w 1991 r. Obawa przed amerykańskim desantem trzymała w szachu dwie doborowe dywizje gwardii irackiej, które nigdy nie znalazły się na newralgicznym odcinku frontu, gdzie sprzymierzeni przełamali linie obrony Saddama Husajna. Ostatecznie żaden żołnierz piechoty morskiej nie wylądował na brzegu. Obecnie międzynarodowe zespoły sił desantowych już kilkakrotnie dowiodły swojej użyteczności, choćby w operacjach prowadzonych na Bałkanach – w Bośni oraz Albanii (wojna o Kosowo). Zapewniają stały przerzut oraz zaopatrywanie wojsk w rejonach pozbawionych infrastruktury portowej. Ich obecność w ramach działań pokojowych może z kolei stanowić znaczącą siłę, zdolną narzucić polityczną wolę. W przypadku eskalacji konfliktu mają także kapitalne znaczenie w razie konieczności wycofania się, ewakuacji obserwatorów i rozjemców. Zapewniają tym samym spory komfort psychiczny ludziom działającym w trudnym terenie, ci mogą być bowiem pewni, że pomoc z morza jest zawsze dostępna i pozostaje w zasięgu ręki.
Operacje z morza były i są prowadzone w rejonach, gdzie dyplomacja nie wykazała skuteczności, a atak z lądu jest niemożliwy z przyczyn geograficznych (np. wyspa lub pustynia) lub politycznych – np. brak zgody sąsiadujących państw na przemarsz wojsk. Tymczasem demokracje świata oczekują szybkich i zdecydowanych działań państw operujących pod egidą ONZ lub NATO w rejonach wojen lub zagrożonych konfliktem, a także ratowania ludzi narażonych na skutki kataklizmów. Duże floty dysponują pełnym arsenałem środków mogących sprostać tym zadaniom. Przodującą rolę odgrywa tutaj US Navy, mająca nie tylko bogate doświadczenie w operacjach tego rodzaju, ale też dysponująca największymi i najnowocześniejszymi środkami walki. W skład jej sił inwazyjnych wchodzą uniwersalne okręty desantowe-doki (LHD), uniwersalne okręty desantowe (LHA), klasyczne jednostki desantowe, okręty wsparcia ogniowego, osłony, lotnictwo oraz piechota morska. Według poglądów amerykańskich podstawowa grupa sił desantowych optymalnie powinna składać się z oddziału ekspedycyjnego oraz jednostek desantowych z wielkim okrętem desantowym-dokiem lub bez doku klasy LHD lub LHA na czele.
Pod takie założenia taktyczne zaprojektowano używane obecnie jednostki typu Wasp oraz najnowsze typu America. Ich geneza sięga jednak daleko wstecz, bo aż do końca lat 50. XX w. Renesans sił desantowych w US Navy zapoczątkowało bowiem siedem jednostek klasy LPH (Landing Platform Helicopter) typu Iwo-Jima, wybudowanych w latach 1959-1970. Służyły one długo, bo aż do 2002 r., co przy okazji było świadectwem ich użyteczności. Kolejną generację stanowiło pięć ogromnych, konstrukcyjnie nowatorskich uniwersalnych śmigłowcowców desantowych typu Tarawa, klasyfikowanych błędnie jako LHA i to mimo posiadania doku. Jednostki te wprowadzono do służby w latach 1976-1980. Mimo dużej przydatności zdecydowano się je wycofać z linii w latach 2005-2015, a to z powodu niemożności dostosowania ich do obsługi wielozadaniowych myśliwców F-35B Lighting II. To właśnie te okręty zastępowane są obecnie przez jednostki typu America. Przełom nastąpił jednak w 1989 r., gdy do służby wszedł pierwszy uniwersalny okręt desantowy-dok klasy LHD typu Wasp, stanowiący w istocie znaczące rozwinięcie projektu jednostek typu Tarawa. Z uwagi na pozytywne doświadczenia związane z ich eksploatacją oraz rosnącą świadomością wagi sił desantowych zdecydowano się na budowę aż ośmiu takich jednostek. Za ich konstrukcję odpowiedzialna była wyłącznie stocznia Ingalls Shipbuilding w Pascagoula (stan Mississippi). Co ciekawe, piątą jednostkę serii – USS Bataan – skonstruowano w systemie modułowym, co skutkowało tym, że z chwilą wodowania okręt ukończono w aż 75 proc. Był to swoją drogą pierwszy z Waspów, który od razu przystosowano do swobodnego zakwaterowania kobiet; pozostałe jednostki klasy LHD musiały przejść odpowiednie modernizacje. Na okrętach jest bowiem miejsce dla 450 kobiet należących zarówno do stałej załogi, jak i Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych USMC (United States Marine Corps).
Prace koncepcyjne nad programem uniwersalnego okrętu desantowego o poszerzonych zdolnościach prowadzenia operacji powietrznych, a kosztem typowo morskich rozpoczęły się już w 2001 r. w ramach programu LHA(R) Flight 0. Założeniem było przede wszystkim zrezygnowanie z zatapialnego doku na rzecz zwiększonych zapasów paliwa i uzbrojenia lotniczego oraz możliwości pełnej konserwacji na pokładzie nawet największych maszyn pokroju MV-22B. Do tego doszła chęć przystosowania jednostek pod najnowsze myśliwce F-35 z programu JSF. Uwzględniając wszelkie doświadczenia zebrane z eksploatacji typu Tarawa oraz ostatniego z jednostek klasy LHD typu Wasp, 1 czerwca 2007 r. US Navy i koncern Northop Grumman podpisały kontrakt o wartości 2,4 mld USD na projekt i konstrukcję jednostki prototypowej LHA-6, przyszłego USS America. Budową okrętu w systemie modułowym zajęła się stocznia Huntington Ingalls. Zamówienie na drugą jednostkę (USS Tripoli) złożono z opóźnieniem, bo dopiero 31 maja 2012 r. Kontrakt opiewał na kwotę 2,38 mld USD. Oba okręty służą obecnie we Flocie Pacyfiku, stacjonując w Japonii (bazy w Yokosuka i Sasebo). Trzecia jednostka – przyszły USS Bougainville (LHA-8) – budowany jest według nieco zmienionego projektu, oznaczonego jako LHA(R) Flight I. Uwzględnia on przede wszystkim przywrócenie doku, aczkolwiek z ograniczeniami, tak by można było wykorzystywać niektóre barki desantowe oraz – przede wszystkim – poduszkowce. Ocenia się, że ostateczny koszt tej jednostki przekroczy kwotę 3,5 mld USD. Okręt znajduje się obecnie w końcowej fazie prac wyposażeniowych. Swoją drogą zostały one znacznie przyśpieszone po napaści Rosji na Ukrainę. Z tego samego powodu szybko złożono zamówienia na kolejne dwie jednostki – LHA-9 i LHA-10. One również powstaną według zmodyfikowanego projektu Flight I, stąd dalsza ich klasyfikacja jako LHA będzie siłą rzeczy budzić kontrowersje.
Pełna wersja artykułu w magazynie MSiO 1-2/2023