Muzeum Hansa Klossa
Wojciech Weiler
Muzeum Hansa Klossa
Wiele państw ma swojego filmowego superszpiega, który nie koniecznie musi być od razu agentem 007: każdy kraj ma takiego Jamesa Bonda, na jakiego go stać. Nasz Hans Kloss, według słów piosenki „wszystkich szpiegów boss, co każdego wodzi za nos i choć od śmierci o włos, to zawsze śmieje się w głos”, przed miesiącem doczekał się swojego muzeum.
Kiedy dowiedzieliśmy się w Redakcji o katowickim przedsięwzięciu i zajrzeliśmy na stronę internetową www.hanskloss.pl – od razu było wiadomo, że musimy na ten temat napisać. Na spotkanie ze światem Klossa i spółki wydelegowano mnie – zwycięzcę Pierwszych Otwartych Mistrzostw Polski w Nieustającym Oglądaniu „Stawki większej, niż życie” i Konkursu Wiedzy Serialowej. Otwarte 1 marca Muzeum Hansa Klossa odwiedziłem w piątek trzynastego o godzinie trzynastej: dwa dni po dziewiątej rocznicy zwycięstwa w zawodach „Non Stop Kloss” i dokładnie w 86. urodziny Emila Karewicza, który w „Stawce…” stworzył kreację najsłynniejszego esesmana polskiego kina, SS-Sturmbannführera Hermanna Brunnera.
Na progu muzeum wchodzących wita niemiecka budka wartownicza i zamknięty szlaban – pomalowane w pasy białe, czarne i czerwone. Szare, postarzone ściany z odłupanym gdzieniegdzie tynkiem, stara latarnia, słup ogłoszeniowy jak na filmach o okupacji i przedwojenne, blaszane tablice reklam papierosów czy proszków do prania są dopełnieniem klimatu. Kiedy zapłacimy za wstęp urzędującej w budce wartowniczce- bileterce, szlaban zostaje uniesiony i możemy zacząć odwiedziny w izbie pamięci Hansa Klossa. Bo nazwa „muzeum” tak naprawdę jest mocno na wyrost i trzeba ją traktować z przymrużeniem oka, jak zresztą cały serial i jego głównego bohatera. Większość zgromadzonych tu przedmiotów nie ma nic wspólnego z inscenizacją teatralną czy filmem o superszpiegu – niestety, w polskiej kinematografii eksponaty występujące na ekranie są wielokrotnie przerabiane na potrzeby produkcji późniejszych, w efekcie czego tracą pierwotny charakter. Katowickie muzeum jest więc raczej interaktywną klubokawiarnią oddającą hołd kultowemu serialowi. Wejściowy korytarz to wystawa kaset i płyt ze „Stawką…”, komiksów i różnojęzycznych książek o Klossie. Jest też sklepik z pamiątkami, fan-shop: można kupić kalendarze, plakaty, koszulki, pocztówki, breloczki, smycze do kluczy, itp. Mnie najbardziej przypadły do gustu zapałki w esesmańskich barwach (czarne drewno z białą główką, w pudełku z Klossem i Brunnerem) oraz zapach samochodowy o kształcie niemieckiego granatu trzonkowego zamiast tradycyjnej choinki. Rewelacja! Cały lokal podzielono na kilka sal – wszystkie w wystroju wojennego bunkra: ściany z surowej cegły, pod sufitem rury, kable instalacji elektrycznej poprowadzone na zewnątrz, przyćmione światło starych lamp. Na ścianach mnóstwo fotosów filmowych, oprawionych w „pancerne” ramki z nitami, drzwi także „bunkrowe” (sztaby, nity), na toaletach stosowne napisy w języku niemieckim. Wchodzącym z korytarza do głównej części muzeum zagląda w oczy wystająca z otworu strzelniczego w ścianie lufa ukaemu MG 34. Pierwszą salę, barowokawiarnianą, nazwano „Café Ingrid” – to z odcinka „Hotel Excelsior”. Jest tu patefon z wielką tubą, stare kasy i wagi, radio z którego po włączeniu popłynie przemówienie Führera, a na barze, za szybą – małe zdjęcia hitlerowskich żołnierzy żołnierzy, nalepki z butelek i tym podobne pamiątki z dawnych lat. Nie znajdziemy tu reklam Coca - Coli czy Mirindy, wszystko urządzono w historycznym klimacie. Szare blaty surowych stołów, obstawionych równie surowymi krzesłami, pokryte są cytatami ze „Stawki…” – kwestiami wypowiadanymi przy okazjach kieliszkowo-imprezowych. Przeczytamy tu np. że „Brunner alkohol i kobiety wyczuwa na kilometr” i tym podobne kultowe wypowiedzi bohaterów serialu. Najbardziej spodobały mi się teksty Benity von Henning („Ostatnia szansa”) – „A teraz nalej jeszcze raz swojej brzydkiej dziewczynie, którą tutaj zwabiłeś” (to stolik w sam raz na pierwszą randkę z niewiastą) i SS-Standartenführera Maxa Dibeliusa („Żelazny krzyż”) – „Pan sobie nawet nie zdaje sprawy, jak ja potrafię zanudzać ludzi… Na śmierć!” (idealne miejsce na spotkanie w interesach). Takie stoły znajdziemy zresztą nie tylko w barze, ale i w pozostałych salach muzeum.
Na progu muzeum wchodzących wita niemiecka budka wartownicza i zamknięty szlaban – pomalowane w pasy białe, czarne i czerwone. Szare, postarzone ściany z odłupanym gdzieniegdzie tynkiem, stara latarnia, słup ogłoszeniowy jak na filmach o okupacji i przedwojenne, blaszane tablice reklam papierosów czy proszków do prania są dopełnieniem klimatu. Kiedy zapłacimy za wstęp urzędującej w budce wartowniczce- bileterce, szlaban zostaje uniesiony i możemy zacząć odwiedziny w izbie pamięci Hansa Klossa. Bo nazwa „muzeum” tak naprawdę jest mocno na wyrost i trzeba ją traktować z przymrużeniem oka, jak zresztą cały serial i jego głównego bohatera. Większość zgromadzonych tu przedmiotów nie ma nic wspólnego z inscenizacją teatralną czy filmem o superszpiegu – niestety, w polskiej kinematografii eksponaty występujące na ekranie są wielokrotnie przerabiane na potrzeby produkcji późniejszych, w efekcie czego tracą pierwotny charakter. Katowickie muzeum jest więc raczej interaktywną klubokawiarnią oddającą hołd kultowemu serialowi. Wejściowy korytarz to wystawa kaset i płyt ze „Stawką…”, komiksów i różnojęzycznych książek o Klossie. Jest też sklepik z pamiątkami, fan-shop: można kupić kalendarze, plakaty, koszulki, pocztówki, breloczki, smycze do kluczy, itp. Mnie najbardziej przypadły do gustu zapałki w esesmańskich barwach (czarne drewno z białą główką, w pudełku z Klossem i Brunnerem) oraz zapach samochodowy o kształcie niemieckiego granatu trzonkowego zamiast tradycyjnej choinki. Rewelacja! Cały lokal podzielono na kilka sal – wszystkie w wystroju wojennego bunkra: ściany z surowej cegły, pod sufitem rury, kable instalacji elektrycznej poprowadzone na zewnątrz, przyćmione światło starych lamp. Na ścianach mnóstwo fotosów filmowych, oprawionych w „pancerne” ramki z nitami, drzwi także „bunkrowe” (sztaby, nity), na toaletach stosowne napisy w języku niemieckim. Wchodzącym z korytarza do głównej części muzeum zagląda w oczy wystająca z otworu strzelniczego w ścianie lufa ukaemu MG 34. Pierwszą salę, barowokawiarnianą, nazwano „Café Ingrid” – to z odcinka „Hotel Excelsior”. Jest tu patefon z wielką tubą, stare kasy i wagi, radio z którego po włączeniu popłynie przemówienie Führera, a na barze, za szybą – małe zdjęcia hitlerowskich żołnierzy żołnierzy, nalepki z butelek i tym podobne pamiątki z dawnych lat. Nie znajdziemy tu reklam Coca - Coli czy Mirindy, wszystko urządzono w historycznym klimacie. Szare blaty surowych stołów, obstawionych równie surowymi krzesłami, pokryte są cytatami ze „Stawki…” – kwestiami wypowiadanymi przy okazjach kieliszkowo-imprezowych. Przeczytamy tu np. że „Brunner alkohol i kobiety wyczuwa na kilometr” i tym podobne kultowe wypowiedzi bohaterów serialu. Najbardziej spodobały mi się teksty Benity von Henning („Ostatnia szansa”) – „A teraz nalej jeszcze raz swojej brzydkiej dziewczynie, którą tutaj zwabiłeś” (to stolik w sam raz na pierwszą randkę z niewiastą) i SS-Standartenführera Maxa Dibeliusa („Żelazny krzyż”) – „Pan sobie nawet nie zdaje sprawy, jak ja potrafię zanudzać ludzi… Na śmierć!” (idealne miejsce na spotkanie w interesach). Takie stoły znajdziemy zresztą nie tylko w barze, ale i w pozostałych salach muzeum.
Pełna wersja artykułu w magazynie Strzał 4/2009