M16A4 od FN, czyli być jak Marine
Michał Sitarski
Polscy strzelcy kupują bardzo dużo karabinków AR doceniając ich rozwiązania techniczne, ergonomię, możliwości modyfikacji i „ubrania” ich w przeróżne dodatki. Kosztują od 3500 złotych do nawet niemal 30 000, przy czym nie jest powiedziane, że nie da się drożej. Jest jednak pewna specyficzna grupa strzelców, którzy szukają bardzo konkretnych karabinków...
Ci posiadacze pozwolenia na broń, do których zaliczam się także i ja, szukają konstrukcji możliwie najbliższych broni używanej przez wojsko – zdarza się także, że na bazie takiej broni budowane są tzw. buildy albo setupy odwzorowujące dokładnie konfiguracje karabinków i karabinów używanych w konfliktach zbrojnych, wybranych jednostkach czy nawet używanych przez konkretnych strzelców (np. znany Gordon Rifle, czyli Colt 723 w odpowiedniej konfiguracji używany przez Garry'ego Gordona podczas operacji Irene w Mogadiszu).
Problemem jest znalezienie odpowiedniej „bazy” do obudowania jej wyposażeniem. Owszem, od czasu do czasu można kupić broń eks-wojskową, jak to swego czasu było z karabinkami M16A1 w wersji eksportowej (bez oznaczenia Property of US Government). Kilka lat temu można było przebierać w nich jak w ulęgałkach i wybrać nawet broń w stanie magazynowym w bardzo dobrej cenie, obecnie dostępne są już jedynie niedobitki po przeprowadzonym „remoncie”, który wygląda, jakby wykonał go pan Henryka za stodołą, po spożyciu sporej ilości Ducha Puszczy narzędziami i materiałami dostępnymi w szopie obok. Egzemplarze w stanie bliskim magazynowemu pojawiają się od czasu do czasu, ale za to w cenie dwa razy wyższej niż w okresie ich wysypu. Nowszych wersji M16 czy M4 po prostu nie ma i już. Miałem, co prawda, kiedyś propozycję sprowadzenia mi M16A2 (moje marzenie) w stanie idealnym, ale po sprowadzeniu, wyprodukowaniu na jego bazie egzemplarza cywilnego oraz oznakowaniu i opędzeniu całej kwitologii cena wynosiłaby... 25 000 złotych. Pięknie więc podziękowałem i zacząłem zastanawiać się nad kupnem STAG AR15 Retro, czyli karabinka będącego cywilnym odpowiednikiem M16A3/A4, bardzo dobrze zrobionego, świetnie strzelającego, ale zapaskudzonego logiem STAG na obu stronach komory spustowej, no i będącego jednak od A do Z produktem firmy cywilnej na rynek cywilny.
Miałem już wszak M4 STAG, który również jest świetnym karabinkiem, ale dla odmiany ma jeszcze lufę o długości 16”, czyli absolutnie niezgodnej z długością broni regulaminowej US Army. W sumie to bardzo udana broń, pozwalająca osiągać naprawdę dobre wyniki na tarczy, fajnie zrobiona i bardzo podobna do wojskowego odpowiednika, oczywiście o ile zapomni się o tym jelonku na obu stronach gniazda magazynka.
I tak trwałem w zawieszeniu, do momentu, kiedy wpadłem w odwiedziny do Adriana z kanału „Ostry Gwint”, mającego przepiękną kolekcję broni wojskowej lub jej dokładnych, cywilnych odpowiedników. I u niego po raz pierwszy obejrzałem dwa karabinki pochodzące z fabryki FN America, czyli amerykańskiej filii Fabrique Nationale de Herstal. Był to M4 oraz M16A4 w wersji na rynek cywilny z linii Military Collectors Series, ale schodzący w zasadzie z tej samej taśmy produkcyjnej, co broń dostarczana przez ostatnie kilka lat przez tego producenta do US Army i USMC.
I to był przełom, bo po porównaniu z moim STAG M4 okazało się, ze choć mój karabinek zrobiony jest bardzo dobrze, to jednak te od FN są zrobione zauważalnie lepiej. A do tego są niemal identyczne z wojskowymi i są naprawdę zrobione według normy MIL-SPEC.
Dlaczego „naprawdę”? Ano dlatego, że to, co na rynku cywilnym reklamowane jest jako MIL-SPEC tak naprawdę w wielu przypadkach jest tylko częściowym MIL-SPEC, bo dotyczącym jedynie wymiarów. Czyli mamy zapewnienie od producenta, że do jego karabinka będą pasować wszystkie elementy pasujące do broni wojskowej (za wyjątkiem spustu samoczynnego) oraz od innych karabinków wyprodukowanych w zgodzie z tą normą. Tymczasem MIL-SPEC obejmuje także materiały, powłoki, wykończenia, sposób obróbki itd. I właśnie karabinki M4 i M16A4 od FN America produkowane są ze spełnieniem wszystkich tych dodatkowych wymagań.
Przy okazji jeszcze jedna, dość zabawna, rzecz. Fabrique Nationale de Herstal mieści się w Europie, w Belgii, w miejscowości Herstal, a FN America jest podmiotem zależnym. Dlaczego więc w Polsce kupujemy karabinki FN, ale od tego drugiego FN za Oceanem? A dlatego, że polityka „oryginalnego” FN jest taka, że w Europie nie sprzedaje dokładnie nic na rynek cywilny, za to do USA – a bardzo proszę, ile pan/pani sobie życzy. Dodatkowo FN America produkuje broń we własnej fabryce. Mamy więc absurdalną sytuację, w której jeśli chcemy kupić broń z logo europejskiej firmy, to będzie to broń wyprodukowana w USA albo... wyprodukowana w Europie, wyeksportowana do USA i zaimportowana z powrotem przez polskiego dystrybutora. Fajnie, prawda?
Może i wygląda to zabawnie, ale ma jedną, bardzo niefajną konsekwencję, mianowicie absurdalną cenę. O jej wysokości pogadamy na końcu materiału, a teraz wspomnimy jedynie, że gdyby broń kupować w Herstal, to płacilibyśmy tylko cenę producent+transport+marżę sprzedawcy. Jeśli tę broń dystrybutor ściąga z USA, to płacimy cenę producenta + obsługę sprzedaży w USA + transport + cło (koszt zakupu+koszt przesyłki) + podatek + VAT + marża sklepu. W efekcie mamy cenę, która zwala z nóg.
Mimo wszystko – decyzja zapadła. M4 od STAG zmienił właściciela, a na jego miejsce wjechał M4 od FN, który przejął po swoim poprzedniku całe „ubranko”, czyli wyposażenie dodatkowe.
Pełna wersja artykułu w magazynie Strzał 5-6/2024