M16 dla cywila

M16 dla cywila

Michał Sitarski

 

M16 – kultowy i ikoniczny karabinek, stanowiący marzenie wielu strzelców. Jego popularność wynika z faktu, że stał się symbolem wojsk amerykańskich z okresu wojny w Wietnamie, a potem, przez kilkadziesiąt lat był (i nadal jest) używany w siłach zbrojnych USA i wielu armiach świata w różnych wersjach, od A1 do A4.

Oczywiście zyskał także popularność w popkulturze, poczynając od filmów (jak choćby „Pluton”, „Full Metal Jacket”, „Byliśmy żołnierzami” czy „Rambo” albo „Predator”), a kończąc na literaturze i grach komputerowych. Stał się także ojcem (teraz to już nawet dziadkiem) de facto wszystkich cywilnych „karabinków rodziny AR”, zaś jego wersja SP1, wyprodukowana na rynek cywilny, tak naprawdę była pierwszym cywilnym aerem na świecie (i to już w latach 60. XX wieku).

Jest także po prostu świetnym karabinkiem, bo jest tym, co de facto zaprojektował Euge Stoner – karabinek na lekką (55 gr) amunicję 5,56 mm x 45/.223 Rem, z 20-calową lufą, systemem gazowym rifle i skokiem gwintu 1:12. Tak został wymyślony i zaprojektowany i tak właśnie działa najlepiej – jako system broni i amunicji. Wszystkie późniejsze „wariacje na temat”, czyli skracanie luf i systemów gazowych powodowały większe (np. XM177E1) lub mniejsze zakłócenia działania tego systemu i wymagały kombinowania, żeby całość poprawnie działała.

Oczywiście były także zmiany podyktowane doświadczeniami z pola walki, jak zmiana grubości lufy i formy łoża (już w wersji A2), przyrządów celowniczych (także od wersji A2), zmiana amunicji na cięższą, a przez to także skoku gwintu (ponownie A2), wprowadzenie wersji „flat top” i oszynowanego łoża (A3 i A4), kolb, chwytów itd. nie wpływały drastycznie na działanie broni, a jedynie ją usprawniały i czyniły bardziej ergonomiczną i rozbudowywały jej możliwości.

Skoro jesteśmy już przy ergonomii – układ M16b stał się wyznacznikiem rozmieszczenia manipulatorów i dopasowania broni do strzelca i tak naprawdę, do dziś w zasadzie nic lepszego nie wymyślono, ograniczając się do powielania rozwiązań pana Eugeniusza w konstrukcjach nawet niebazujących na M16.

Karabinek w wersji bazowej M16A1, pomimo 20-calowej lufy, jest bronią bardzo lekką, świetnie wyważoną, bardzo przyjazną dla strzelca i wyjątkowo (jak na wojskowy karabinek) celną. Choćby dlatego warto go mieć w swojej szafie.

Dostępność

Kilka lat temu (pięć albo sześć, nie pamiętam) na nasz rynek trafiła duża partia karabinków M16, prawdopodobnie z Malezji (choć niektórzy twierdzili, że z Izraela). W całości była to tzw. seria 9 milionów, czyli z numerami milionowymi, zaczynającymi się od cyfry 9 i wytwarzana w zasadzie przez cały okres lat 70. XX wieku. Była to broń produkowana przez Colta na eksport i przez to na lewej stronie gniazda magazynka nie ma napisu „Property of US government”. Tu mała dygresja – te „prawilne” M16 z oznaczeniem własności rządu USA są praktycznie nie do zdobycia, bo nie były eksportowane, a i nie są także sprzedawane na rynek cywilny (ponoć po zakończeniu służby są po prostu niszczone). Nieliczne egzemplarze z takim oznaczeniem, najczęściej mocno przechodzone, są bronią utraconą przez SZ USA w różnych konfliktach i wprowadzoną potem na rynek cywilny. Niewątpliwie są to „kolekcjonerskie perełki”, nawet biorąc pod uwagę skalę produkcji M16, a ich ceny – i to egzemplarzy często mocno zmęczonych życiem – potrafią wyrwać z butów.

Wracając do pierwszego rzutu M16 na rynek w Polsce – był duży, na tyle duży, że ostatnie egzemplarze z tej dostawy można znaleźć na rynku jeszcze i dziś. Siłą rzeczy są to karabinki zajechane do granic możliwości (tylko zewnętrznie, ale o tym dalej), często „wyremontowane” przez niechlujne pomalowanie ich na czarno (M16A1 NIE BYŁ czarny!). Pół biedy, jeśli to jakaś zwykła farba, którą daje się dość łatwo usunąć chemią, ale część z nich „wyremontowano” metodą kataforezy, pokrywając jakimś czarnym szajsem także wnętrze komory zamkowej i spustowej oraz, w niektórych przypadkach, również komorę nabojową (sic!). Kto wpadł na taki genialny pomysł – nie wiem, ale powinien trzymać się z daleka od remontowania broni.

Oczywiście na początku wybór był znacznie, znacznie większy i można było trafić nawet karabinki w stanie „mint”, w ogóle nieużywane, nieremontowane, tak, jak je Colt 50 lat temu wyprodukował i wysłał na drugi koniec świata. Prawdopodobnie były to jakieś magazynowe leżaki, zdjęte potem ze stanu i sprzedane. Kupiłem wówczas właśnie takiego M16 i muszę przyznać, że cieszy oko – faktycznie jest w stanie magazynowym i aż żal z niego strzelać, Dlatego... a nie, o tym za chwilę.

„Mintów” było mało, większość stanowiły karabinki używane, sporą część – broń mocno zmęczona życiem. Tylko zewnętrznie. Wewnętrznie, jeśli chodzi o stan komór, mechaniki broni, zespołu ruchomego, przewodu lufy – to wszystko było prawie nowe, bo praktycznie niestrzelane. Plotka głosi, że była to broń z jednostek wartowniczych, czyli dużo noszona i prawie niestrzelana.

Czas mijał, te lepsze egzemplarze były wykupywane (kilkadziesiąt sztuk przerobionych zostało na świetne repliki karabinków XM177E1), zostawały te gorsze, a ich cena... wcale nie malała, bo były to w pewnym momencie jedyne dostępne M16 na rynku. Aż do maja tego roku.

Bo właśnie całkiem niedawno wjechała na polski rynek dostawa kilkuset (około 600) sztuk M16 z Malezji, także z jednostek wartowniczych.

Pełna wersja artykułu w magazynie Strzał 1-2/2025

Wróć

Koszyk
Facebook
Tweety uytkownika @NTWojskowa Twitter