Latarki firmy Imalent

Michał Grodner
Imalent to chińska firma produkująca latarki w segmencie premium, która powstała w 2012 roku i od samego początku wyróżniała się doskonałą jakością produktów, ciekawymi projektami oraz skupieniem się na tworzeniu potężnych szperaczy o bardzo dużej mocy. Imalent wszedł również w kooperację z amerykańskim producentem emiterów LED, powstałą w 1987 roku firmą CREE (obecnie Wolfspeed Inc.), niekwestionowanym liderem na rynku.
Choć oferta firmy początkowo skupiała się na latarkach bardzo dużej mocy przeznaczonych dla grup poszukiwawczo-ratowniczych, ochrony obiektów infrastruktury krytycznej, straży granicznej itp., to z czasem dołączyły do nich latarki czołowe, EDC oraz latarki taktyczne. Za każdym razem był to produkt doskonałej jakości, świetnie zaprojektowany, wykonany z najwyższej jakości komponentów, a także dość nietuzinkowy, bo projektanci Imalenta nie podążali utartymi ścieżkami, ale przy projektowaniu wielu modeli myśleli nieszablonowo.
Doskonałym przykładem takiego podejścia są dwie latarki EDC, z których jedną producent klasyfikuje nawet jako latarkę taktyczną.
Latarka ta jest typowym przedstawicielem kategorii do codziennego noszenia – sam producent umieścił akronim EDC w nazwie modelu – latarki dość uniwersalnej, małej, wygodnej i bardzo eleganckiej.
Budowa
Latarka wykonana jest ze stopu aluminium wykończonego na czarno metodą anodowania. Bardzo ładnie zaprojektowany korpus latarki skrywa mały wyświetlacz OLED informujący o aktualnie używanym trybie, napięciu ogniwa, stanie naładowania oraz włączonej funkcji elektronicznej blokady. Wyświetlacz ukryty jest za ciemną szybką ochronną z poliwęglanu, który dodatkowo ma fakturę szronu, więc jest całkowicie ukryty i niewidoczny, jeśli nie wyświetla aktualnie żadnych informacji.
Latarka jest naprawdę niewielka, ale nie aż tak mała, aby były trudności z jej obsługą, bo musimy pamiętać, że zasilana ogniwem 18350 latarka może być jeszcze prawie o połowę mniejsza – jak np. Sofirn SC21 – ale nie da się wygodnie obsługiwać tylnego włącznika, jeśli trzymamy latarkę chwytem odwróconym. Tylny włącznik jest wykonany ze stali i pracuje bardzo przyjemnie, jest jednak bardzo czuły i łatwo o przypadkową aktywację. Dobrze więc, że producent umieścił w sterowniku latarki blokadę elektroniczną uruchamianą czteroklikiem. Po jej włączeniu na wyświetlaczu pojawia się symbol zapiętej kłódki, który po kilku sekundach gaśnie, wyświetla się jednak za każdym razem, gdy chcemy uruchomić latarkę i przypomina o blokadzie. Z tyłu latarki, tuż obok przycisku włącznika, po stronie przeciwnej do wyświetlacza OLED, znajduje się port ładowania. Są to w zasadzie dwa styki z magnesem, do których „przykleja się” kabel ładowarki. Na pewno jest to rozwiązanie wygodne i ładne, ale ma też swoje wady, o czym w podsumowaniu. Latarka nie ma w komplecie żadnego etui ani klipsa – jak widać producent przewidział jedynie noszenie jej w kieszeni, plecaku lub nerce luzem.
Wymiary latarki to 81 mm x 25 mm, a jej masa wynosi 87 g. Korpus latarki jest uszczelniony i spełnia normę IPX-8, czyli wytrzymuje zanurzenie na głębokość 2 m oraz jest odporny na upadki z wysokości 1,5 m.
Zasilanie
Latarka zasilana jest popularnym ogniwem 18350, ale niewymiennym, na stałe wlutowanym w latarkę. Deklaruje jego pojemność na 1100 mAh, jednak pomiary podczas ładowania wykazały pojemność nawet lepszą, bo wynoszącą 1208 mAh. Naprawdę fantastyczny wynik. Ładowanie „do pełna” zajmuje jedynie 1 h i 45 minut i to pomimo ładowania prądem zaledwie 1A. To również bardzo dobre parametry, bo przy relatywnie krótkim czasie ładowania, który osiągnął producent, widać również dbałość o żywotność ogniwa. Ładowanie niskim prądem, bez forsowania, gwarantuje długą żywotność akumulatora, co jest szczególnie istotne przy braku możliwości jego wymiany.
Świecenie
Sercem latarki jest dioda XHP70 o emiterze w rozmiarze 7 mm x 7 mm. Jest to nowoczesny LED czołowego amerykańskiego producenta, firmy CREE. Zapewnia dużą jasność oraz, dzięki dużej powierzchni, szeroki snop emitowanego światła. Zastosowane zwierciadło typu orange peel (skórka pomarańczy) daje światło równomiernie rozproszone – w zasadzie bez wyodrębnionego spota. Temperatura barwowa światła to 6100 K przy minimalnej mocy oraz 6500 K przy mocy maksymalnej. Jest to więc światło zimne, zapewniające trochę większą jasność niż światło ciepłe, dające przy okazji wrażenie większej jasności i ostrości. Średnia wartość CRI to 72, czyli odwzorowanie barw jest dość dobre i kolory widziane w tym świetle powinny być w miarę żywe. Prawdę mówiąc, nie trzeba chcieć nic więcej przy latarce EDC – biorąc pod uwagę temperaturę barwową światła oraz współczynnik odwzorowania barw można być pewnym, że każdy będzie z niej zadowolony. Pomiary (wykonane nieprzemysłowym luxometrem, a więc obarczone możliwym błędem) wykazały około 3500 lm w trybie TURBO (zamiast deklarowanych 4000 lm). Pozostałe poziomy były zbliżone do deklarowanych, przy czym poziom niski był aż dwukrotnie wyższy, niż podaje producent (40 lm zamiast 20 lm). PWM niewidoczny i w zasadzie nie występuje nawet w pomiarach. Wykresy częstotliwości i amplitudy pulsowania diody są bardzo płaskie, co oznacza, że światło nie tylko jest bezpieczne dla oczu przy dłuższym użytkowaniu, lecz także, że „migotanie” diody nie męczy naszego wzroku. Deklarowany przez producenta zasięg to 203 m, jednak musimy pamiętać, że wszyscy czołowi producenci podają zasięg zmierzony wg normy ANSI, czyli jest to odległość od latarki, gdzie docierające światło osiąga wartość minimum 0,25 lx (luxa). Realny zasięg, czyli ilość światła wystarczająca do oświetlenia obiektu światłem o użytecznym natężeniu, to zazwyczaj około połowa pomiaru zgodnego ze standardem ANSI. W tym przypadku będzie to około 100 m.
Pełna wersja artykułu w magazynie Strzał 1-2/2025