KING KONG
Paweł Żurkowski
KING KONG
– amerykańskie działo samobieżne M12
kalibru 155 mm i transporter amunicji M30
Po wylądowaniu w Normandii i skonsolidowaniu obszernego przyczółka alianckiego w ramach operacji Overlord, amerykańska 12 Grupa Armii wprowadziła do walki po raz pierwszy w czasie II wojny światowej samobieżne działa 155 mm M12. Do końca działań wojennych w Europie ich przydatność została wielokrotnie udowodniona, a konstrukcja oraz uzbrojone w nią dywizjony otrzymały znaczną ilość bardzo pozytywnych opinii. Z pewnością jedną z nich, chociaż nieformalną, było imię King Kong nadane nieoficjalnie, w celu podkreślenia potęgi uzbrojenia. Droga powstania i rozwoju działa samobieżnego M12 wcale jednak nie była krótka, a za to pełna przeciwieństw. W rezultacie, w porównaniu do ilości innych typów uzbrojenia wyprodukowanego przez Stany Zjednoczone Ameryki w czasie II wojny światowej, dział M12 zbudowano bardzo niewiele. Stanowiły one poniżej 0,5% masy sprzętu pancerno-motorowego użytego przez US Army w Europie w latach 1944–45.
Międzywojenne przepychanki
W końcowym okresie I wojny światowej ciężka artyleria polowa American Expeditionary Forces (Amerykańskich Sił Ekspedycyjnych) w Europie była wyposażona m.in. we francuskie armaty GPF kalibru 155mm. Armata została skonstruowana przez podpułkownika armii francuskiej Louisa J.F. Filloux w 1917 r. i od jego imienia nazwana Grand Puissance Filloux (Wielkiej Mocy Filloux). Ze względu na prostotę budowy działa i wytrzymałość konstrukcji, łatwość obsługi, sprawny układ oporopowrotny i szeroki zakres kątów ostrzału w poziomie oraz dużą donośność Amerykanie bardzo cenili sobie ową konstrukcję. Dla swoich potrzeb armaty produkcji francuskiej oznaczyli 155mm Gun M1917. Pod sam koniec wojny rozpoczęli produkcję armaty także u siebie w kraju pod oznaczeniem M1918MI, wprowadzając niewielkie zmiany w budowie obsady oraz trzonu zamka i mechanizmu odpalającego. W ciągu lat 1920-tych znaczną część oryginalnych luf francuskich wyposażono w nowe obsady i trzony zamka produkcji amerykańskiej. Tak zmodyfikowane armaty oznaczono M1917A1. Amerykanie, naśladując francuski pomysł, jeszcze pod koniec I wojny światowej zbudowali 10 samobieżnych zestawów armat 155 mm GPF pod oznaczeniem Motor Carriage Mark II. Jako podwozia do nich wykorzystano specjalnie dostosowane, gąsienicowe ciągniki firmy Holt. Działa te nigdy jednak nie znalazły zastosowania bojowego. Także słynny konstruktor J. Walter Christie pokusił się w 1919 r. o zaprojektowanie i budowę prototypu działa samobieżnego kalibru 155 mm na podwoziu kołowo-gąsienicowym cechującym się „zwiększoną” manewrowością (skrzynia biegów z czterema biegami w przód i czterema w tył, prędkość maksymalna ok. 30km/h na kołach i podobno zdolność pokonywania stoków o nachyleniu do 45° – !?).
Zaraz po zakończeniu Wielkiej Wojny nie brakowało w armii amerykańskiej oficerów artylerii, którzy przewidywali wielkie korzyści wynikające z ewentualnej motoryzacji artylerii. W wyniku szeroko zakrojonych badań nad przyszłością amerykańskiej artylerii, ujednoliceniem jej sprzętu i analiz przyszłego wykorzystania prowadzonych przez tzw. Caliber Board (Komisję d/s Artylerii, znaną też jako Westervelt Board od nazwiska dowódcy, gen. bryg. Williama Westervelta), powołaną przez szefa sztabu amerykańskich sił zbrojnych niemal natychmiast po podpisaniu zawieszenia broni, stwierdzono konieczność zmotoryzowania wszelkiej artylerii armatniej o kalibrach powyżej 75 mm i haubicznej o kalibrach powyżej 4 cali (102 mm). Rozstrzygnięcie problemu w jaki sposób należy tego dokonać (artyleria holowana czy samobieżna), pozostawiono na razie bez odpowiedzi, chociaż skłaniano się ku artylerii samobieżnej. Przyjęto jedynie założenie, iż działa kalibru 155 mm powinny przemieszczać się z prędkością 10 km/h w przypadku zastosowania napędu gąsienicowego, a 20 km/h w przypadku napędu kołowego. Można podziwiać przenikliwość amerykańskich artylerzystów w kwestii motoryzacji tego rodzaju broni. Jednak wnioski przedstawione w raporcie końcowym Caliber Board nie znalazły uznania wśród decydentów z Field Artillery Command (Dowództwo Artylerii Polowej), a bez niego Ordnance Department (Wydział Uzbrojenia Departamentu Obrony) nie mógł oficjalnie podjąć żadnego działania zmierzającego w kierunku motoryzacji jednostek artylerii. Stąd w latach 20. i przez ponad połowę 30. amerykańska artyleria w większości pozostawała konna (w 1938 r. zmotoryzowano już jednak prawie 60% oddziałów). Główną przyczyną tego stanu rzeczy był przede wszystkim brak funduszy, związany z powojennym rozbrojeniem, a następnie Wielkim Kryzysem (jeszcze do 1925 r. prowadzono próby z tzw. Motor Carriage Mark IX – armatą 155 mm na ulepszonym podwoziu gąsienicowym Holta, później całkowicie ich zaniechano). Ale brak pieniędzy chociaż był istotną przyczyną, to nie jedyną. Wśród artylerzystów było jeszcze wielu takich, którzy podzielali opinię o wyższości konia nad maszyną. W owym czasie początków motoryzacji (przełom lat 20/30.) opinie te nie były tak bardzo nieuzasadnione. W końcu koniowi nie kończy się paliwo. Trawy czy siana było pod dostatkiem, a stacje paliwowe były wówczas jeszcze stosunkowo nieliczne. Maszyna wymaga licznych części zamiennych i specjalnie przeszkolonego personelu do napraw i przeglądów. Koniowi potrzebny był jedynie kowal i weterynarz. Duża część obywateli amerykańskich pozostawała w kontakcie z końmi na co dzień. Stopień technicznej doskonałości ówczesnych pojazdów nie dawał pewności ich niezawodnej służby. Jakość i ilość istniejących dróg ograniczała ruchliwość pojazdów kołowych. Pojazdy gąsienicowe zaś w terenie nie były szybsze od koni. Do tego przeciwnicy artylerii samobieżnej uważali, iż artyleria holowana jest zwrotniejsza, łatwiejsza do zamaskowania, mniej podatna na wyłączenie z akcji ze względu na naprawy i mniej kosztowana (!?).
Jednak w latach 30., kiedy rozwój motoryzacji w USA nabierał tempa, oczywiste stało się, że kolejne argumenty zwolenników konia jako siły pociągowej artylerii są coraz słabsze. Przy łatwości zakupu i zmniejszających się kosztach wystawienia dużej ilości jednostek artylerii motorowej w przypadku ewentualnej mobilizacji, Field Artillery Command zgodziło się na stopniowe zastosowanie trakcji motorowej w jednostkach. Zawsze przecież ciągniki mechaniczne można było w każdej chwili zastąpić końmi. O artylerii samobieżnej jednak nie chciano słyszeć. Jak już wspomniano, jednym z najważniejszych powodów zastoju rozwoju amerykańskich sił zbrojnych w okresie międzywojennym był brak funduszy, spowodowany izolacjonistyczną polityką, poczuciem bezpieczeństwa oraz kryzysem ekonomicznym. Jednak rozwój wypadków w Europie, uważnie obserwowany przez administrację prezydenta Roosevelta, skłaniał ku przekonaniu o nieuchronności nowego konfliktu światowego, w którym Stany Zjednoczone znowu nie pozostaną neutralne. W 1940 r. przeforsowano więc w Kongresie program generalnego przezbrojenia i modernizacji sił zbrojnych. Pojawiły się niemal nieograniczone fundusze. Nie bez znaczenia dla rozwoju motorowych środków walki w USA było wrażenie jakie zrobiły śmiałe i efektywne działania niemieckich sił pancerno-motorowych na początku wojny w Europie. W efekcie, kiedy w drugiej połowie 1940 r. w USA opracowano nowy czołg średni (przyszły M3) dla US Armored Corps (Amerykańskie Wojska Pancerne), zdecydowano się wykorzystać jego podwozie do budowy armaty samobieżnej 155 mm M1918MI. Projekt pojazdu oznaczono 155 mm Gun Motor Carriage T6 i w czerwcu 1941 r., po akceptacji przez Ordnance Department, w zakładach Rock Island Arsenal w Rock Island, Illinois, zamówiono prototyp pojazdu (nr WD USA 307053). Został on ukończony w połowie lutego 1942 r. i wysłany na poligon w Aberdeen (Aberdeen Proving Ground) w stanie Maryland, w celu przeprowadzenia niezbędnych technicznych prób jezdnych i artyleryjskich.
Pełna wersja artykułu w magazynie NTW Numer Specjalny 11