Karabiny Wielkiej Wojny w praktyce
Leszek Erenfeicht
Karabiny Wielkiej Wojny
w praktyce
W trakcie pierwszej wojny światowej zadanie walki ogniowej stopniowo przejmowała broń maszynowa i artyleria, ale nadal podstawowym uzbrojeniem żołnierskich mas były karabiny powtarzalne, przeżywające w latach 1914 – 1918 okres szczytowego rozwoju technicznego.
Wielka Wojna miała być pierwszą wojną technologiczną, w której najnowsze osiągnięcia ludzkiej myśli – samochód, samolot, sztucznie kreowane związki chemiczne – wykorzystano do produkcji broni, mających wyręczyć żołnierzy w ich zadaniach i pomóc w szybkim osiągnięciu zwycięstwa przez skuteczniejsze zabijanie przeciwnika. Skończyło się jak zwykle: czterema latami błota, smrodu, chorób i hekatombą armatniego mięsa ściskającego w rękach karabin z bagnetem. Wszystkie armie walczące w światowym konflikcie były zasadniczo uzbrojone w ten sam typ broni: karabin powtarzalny z zamkiem ślizgowo-obrotowym na małokalibrowy nabój scalony centralnego zapłonu. Różnice sprowadzały się do kształtu użytego pocisku (ostrołukowy czy tępołukowy), formy łuski (wtok czy wystająca kryza) i kalibru – powyżej czy poniżej 7 mm.
Chcąc dokonać porównania wartości użytkowych karabinów Wielkiej Wojny trzeba było przede wszystkim uzyskać dostęp do samych karabinów, co zaskakująco okazało się stanowić – mimo rozwoju ruchu kolekcjonerskiego w naszym kraju – dość poważny problem. Na nasze ogłoszenie w tej sprawie (STRZAŁ 3-4/14) odpowiedziały zaledwie dwie osoby, co było dla nas sporym rozczarowaniem. Tym bardziej więc chwała tym, którzy się odważyli: panom Piotrowi Sałapie z Nowego Sącza i Michałowi Baranowi-Barańskiemu z Gdańska.
Ostatecznie, po rozważeniu propozycji, pojechaliśmy do Nowego Sącza, gdzie skorzystaliśmy z karabinów użyczonych przez Piotra Sałapę z jego już imponującej – a wciąż rosnącej – kolekcji.
Strzelanie ze wszystkich karabinów prowadziliśmy w identycznych warunkach, stojąc z oparciem o barykadę (imitującą okop) na 100-metrowej osi strzelnicy myśliwskiej w Tyliczu koło Krynicy-Zdroju. Przez poprzednie dni padało, więc warunki mieliśmy też okopowo-błotniste, idealnie pasujące do celu testu. Żaden z uczestniczących strzelców nie pretendował do miana snajpera, choć wszyscy strzelamy od lat – nasze umiejętności nie ustępowały więc prawdopodobnie przeciętnym poborowym pierwszej ćwierci XX wieku, a nawet mogły je nieco przewyższać. Początkowo planowaliśmy zacząć od ustalenia, gdzie przystrzelane są udostępnione karabiny, ale po tym, jak mimo wystrzelania całego przydziału amunicji do długiego Mannlichera nadal nie byliśmy w tarczy, daliśmy sobie spokój z podstawą i resztę strzałów oddawaliśmy już z naszego improwizowanego okopu, stojąc na drewnianej palecie wśród wody po kostki. O dziwo – pomogło. Wszystkie pozostałe karabiny trafiały już w tarczę, choć ich przyrządy celownicze na spółkę z naszymi umiejętnościami zadbały o kilka zaskoczeń – zarówno in minus, jak in plus.
Mannlicher M.95
Austrowęgierski karabin był jedynym testowanym z dwutaktowym zamkiem ślizgowoobrotowym – i jednym z dwóch używanych w czasie Wielkiej Wojny (drugim był kanadyjski Ross P1907). Mannlicher wynalazł Pakettladung, czyli ładowanie ładownikiem (strasznie brzmi, ale co zrobić), nam niestety niedane było korzystanie z jego dobrodziejstw i musieliśmy ładować karabin pojedynczymi nabojami. Nie mogliśmy więc ocenić zalet i wad tego systemu w praktycznym zastosowaniu, choć z poprzednich okazji strzelania z Mannlicherów mam z nimi mieszane doświadczenia – nowe ładowniki prosto z paczki działają bez zarzutu, ale im więcej używane, tym gorzej idzie strzelanie. Stan karabinu też nie jest bez znaczenia: niektóre działają po 100 latach bez zarzutu, pozwalając na łatwe przeładowanie przy ramieniu – ale niektóre chodzą jak po grudzie. O celności długiego Mannlichera M.95 nie możemy się wypowiadać, bo nie udało się nawet ustalić, gdzie bije. Mechanicznie ten akurat egzemplarz też nie był idealny – wyrobione wodzidła powodowały, że rączka zamkowa po krótkim ruchu w tył utykała i wymagała drugiego szarpnięcia do przeładowania. Teoretycznie mniej celny z racji krótszej lufy i linii celowniczej karabinek M.95 trafiał jednak w tarczę bez większego problemu i na dodatek działał idealnie, pozwalając na lekkie, szybkie i nie wymagające nadmiernej koncentracji na działaniu broni przeładowanie.
Pełna wersja artykułu w magazynie Strzał Specjalny 4