Karabin przeciwpancerny wz. 35
Michał Mackiewicz
Karabin przeciwpancerny wz. 35
Chociaż obraz II Rzeczypospolitej bywa ostatnimi laty nadmiernie idealizowany, nie ulega najmniejszej wątpliwości, iż dźwigające się z katastrofy zaborów oraz zniszczeń I wojny światowej młode państwo polskie dokonało rzeczy wielkich. Do najbardziej spektakularnych sukcesów należało zbudowanie przemysłu zbrojeniowego oraz wykształcenie młodej, zdolnej i myślącej perspektywicznie kadry inżynierskiej. Dzięki temu w 1939 r. Wojsko Polskie ruszyło do walki uzbrojone i wyposażone w sprzęt pochodzący głównie z rodzimych fabryk. W większości przypadków rynsztunek ten reprezentował najwyższy europejski standard i jakością nie ustępował produktom zagranicznych koncernów szczycących się wieloletnim doświadczeniem. Do najbardziej efektywnych broni w realiach początkowej fazy II wojny światowej należał karabin przeciwpancerny wz. 35 – popularny „Urugwaj”.
Broń ta nie należy do szczególnie unikatowych, biorąc bowiem pod uwagę zaledwie kilka tysięcy wyprodukowanych karabinów, liczba zachowanych do dzisiaj egzemplarzy jest niemała, a „Urem” pochwalić się mogą nie tylko wiodące muzea, ale także mniejsze placówki o profilu historyczno-wojskowym. Oczywiście sztuk, które dotrwały w stanie magazynowym, jest znacznie mniej, przeważają tak zwane depozyty ziemne, co prawda mocno zniszczone i często zdekompletowane, ale mające dużą wartość historyczną z uwagi na miejsce znalezienia.
Największą kolekcją karabinów przeciwpancernych wz. 35 szczyci się warszawskie Muzeum Wojska Polskiego. Do najlepiej zachowanych należy broń o numerze seryjnym 6588, którą odnaleziono kilkadziesiąt lat temu w przedwojennym domu na warszawskim Bródnie. Jest kompletna i w pełnej oksydzie, ale pozbawiona oryginalnego dwójnogu (karabin znaleziono bez tego elementu), który dołożono od innego „wykopkowego” egzemplarza. To właśnie „wykopki” stanowią gros zbioru. Należy do nich między innymi kb ppanc. wz. 35 o numerze 3851, znaleziony w 1975 r. przez wędkarza w rzece Rawce koło Bolimowa. Jest niemym świadkiem jednych z najbardziej dramatycznych walk stoczonych we wrześniu 1939 r. Co warte podkreślenia, zachował się w bardzo dobrym stanie, jest kompletny i „w drewnie”. W ostatnich latach kolekcja tych karabinów została powiększona dzięki przypadkowemu odkryciu zespołu broni schowanej przez żołnierzy 21. Pułku Piechoty po kapitulacji Warszawy (rejon ulicy Targowej). Oprócz pięciu Browningów wz. 28, zapasowych luf, dwóch granatników wz. 36, hełmu i pistoletu Mauser, kaliber 6,35 mm, były tam także trzy „Ury”. Zostały poddane profesjonalnej konserwacji i są dzisiaj eksponowane na wystawie stałej w gmachu głównym MWP.
Jeśli chodzi o inne placówki, warto wspomnieć o karabinach przeciwpancernych wz. 35 w bydgoskim Muzeum Wojsk Lądowych (egzemplarz sprowadzony staraniem Polskiego MSZ z Norwegii w 2012 r.), Muzeum im. ks. dr. Władysława Łęgi w Grudziądzu oraz w Wojskowej Akademii Technicznej. Stan wszystkich trzech jest niemal magazynowy. Natomiast w Muzeum Ziemi Biłgorajskiej znajduje się jedyna znana jak dotąd oryginalna skrzynia transportowa na karabin wz. 35.
Powstanie broni
Zanim omówimy historię powstania oraz rolę tytułowego karabinu w Wojsku Polskim, kilka słów poświęcić wypada nomenklaturze nazewniczej. Otóż formalnie broń przyjęto do uzbrojenia jako karabin wz. 35, co oczywiście w żaden sposób nie oddaje jej charakteru i przeznaczenia. Specjalne względy, o których będzie niżej mowa, spowodowały pominięcie określnika. Gdyby nie utajnienie, projektu nazwa brzmiałaby: karabin przeciwpancerny wz. 35. I takie jej brzmienie wydaje się jak najbardziej właściwe. W relacjach żołnierzy, którzy mieli możliwość zetknięcia się z tym karabinem, jest on najczęściej nazywany po prostu karabinem przeciwpancernym, nierzadko – rusznicą przeciwpancerną, nigdy zaś karabinem wz. 35, ani tym bardziej „Urem”, spopularyzowanym już po wojnie.
Debiut czołgu nastąpił latem 1916 r. nad Sommą. Niespełna dwa lata później na polu walki pojawiła się wyspecjalizowana broń przeznaczona do jego zwalczania. Niemiecki Tank Gewehr (T-Gewehr) M1918, bo o nim mowa, był monstrualnym mauzerem, bardziej przypominającym siedemnastowieczne strzelby wałowe aniżeli późniejsze karabiny przeciwpancerne, ważył blisko 18 kg, strzelał nabojem 13,25 mm x 92 mm (Tank und Flieger) i cechował się potężnym odrzutem, który łamał ponoć strzelcom obojczyki. Pomimo tych oczywistych wad, będących zresztą nieodłączną cechą konstrukcji pionierskich, okazał się on karabinem skutecznym (przy 90-stopniowym kącie uderzenia pocisk penetrował 15-milimetrowy pancerz z odległości 300 m), zwłaszcza w obliczu cienkich pancerzy ówczesnych czołgów. Tym bardziej że dwuosobowa obsługa – strzelec i amunicyjny – dysponowała całkiem sporym zapasem nabojów – 132 sztukami. Epizod związany z użyciem karabinu został odnotowany, a sam T-Gewehr stał się protoplastą nowej rodziny broni strzeleckiej.
Pierwsze dziesięciolecie po zakończeniu Wielkiej Wojny było okresem światowej demilitaryzacji i mimo prowadzonych tu i ówdzie rozmaitych prac studyjnych nie sprzyjało to konstruowaniu nowych wzorów uzbrojenia. Początek lat 30. tendencję tę odwrócił, a rozpoczęty wówczas szybki (w niektórych krajach wręcz błyskawiczny) proces modernizacji sił zbrojnych dotyczył między innymi broni pancernej. Równolegle z jej rozwojem opracowywano środki obrony przeciwpancernej, przede wszystkim szybkostrzelne działka, jednak w niektórych krajach powrócono do koncepcji specjalnego karabinu do zwalczania czołgów. W większości przypadków sięgnięto po sprawdzony wzorzec, czyli broń dostosowaną do strzelania pociskiem znacznie większym i cięższym niż klasyczny karabinowy, mieszczącym nadto rdzeń wykonany z twardego metalu (na przykład brytyjski Boys 14 mm). Także w Niemczech podjęto w latach 30. prace nad następcą T-Gewehra. Nowy nabój – Patrone 318 (P318) – oparto na amunicji do T-Gewehra, tyle że w 94-milimetrowej łusce zwężono średnicę szyjki i osadzono pocisk kalibru 7,92 mm. Amunicję tę produkowano w trzech rodzajach: pocisk z rdzeniem (z czasem rdzeń ze stali zastąpiono wolframowym), ze smugaczem i kapsułką zawierającą gaz łzawiący. W tym ostatnim przypadku chodziło niewątpliwie o zwiększenie efektu w przypadku przebicia pancerza, trudno jednak powiedzieć, czy sprawdziło się to w praktyce. Amunicję tę dostosowano do karabinów opracowanych w zakładach Gustloff Werke, były to Panzerbüchse Modell 38 i 39 (PzB-38, PzB-39).
Tymczasem w Polsce postanowiono pójść nieco inną drogą, konstruując broń dostosowaną do nowej amunicji o niezwykłych właściwościach. Efektem tych właśnie prac był karabin przeciwpancerny wz. 35.
Pełna wersja artykułu w magazynie Poligon 5/2014