Karabin M1 – ta broń jest wspaniała!
Michał Mackiewicz
Pojawienie się małokalibrowej amunicji elaborowanej prochem bezdymnym i z pociskiem w metalowym płaszczu (Lebel Mle 1886) umożliwiło dokończenie prac nad strzelecką bronią automatyczną, a więc taką, w której wszystkie czynności związane z przeładowaniem dokonują się samoczynnie. Rozpoczął się gwałtowny rozwój karabinów maszynowych i pistoletów samopowtarzalnych. Jednocześnie dzięki nowej amunicji nastąpił skokowy wzrost bojowych parametrów karabinów powtarzalnych, które tym samym osiągnęły szczyt swoich możliwości. Stało się oczywiste, iż dalsza ewolucja broni strzeleckiej zmierzać będzie w kierunku zwielokrotnienia szybkostrzelności. Wydawało się, że wystarczy sięgnąć po sprawdzone już rozwiązania konstrukcyjne (obie zasady działania automatyki, tzn. opierająca się na sile odrzutu bądź odprowadzaniu gazów prochowych, były już doskonale znane), które z powodzeniem zastosowano w karabinach maszynowych i pistoletach, by stworzyć praktyczny automatyczny (tudzież samopowtarzalny) karabin wojskowy. Tymczasem zadanie okazało się nad wyraz trudne, a jego rozwiązanie miało zająć rusznikarzom blisko 30 lat. Ukoronowaniem tych wysiłków był U.S. Rifle, cal. .30, M1, nazywany popularnie Garandem, który zyskał wiekopomną sławę na polach bitew II wojny światowej.
Sprostać wymaganiom
Wyzwaniem dla konstruktorów okazały się wojskowe oczekiwania wobec nowej broni, której balistyczne parametry oraz amunicja winny być takie same jak w regulaminowych karabinach powtarzalnych. Co więcej, w przypadku modeli posiadających możliwość zmiany trybu ognia, powinny one zachowywać się stabilnie i pracować bez zacięć w przypadku ognia seriami. Nie mniej istotne było zachowanie wagi zbliżonej do karabinu powtarzalnego oraz podobnej żywotności broni. Wymagania te okazały się zrazu nie do pogodzenia. Silny nabój karabinowy doskonale sprawdzał się w karabinach maszynowych (ciężkich, lekkich i ręcznych), wyposażonych w ciężkie lufy i stabilizowanych podstawami, ale w lekkiej broni indywidualnej powodował duże problemy w funkcjonowaniu automatyki. Wyjściem z patowej sytuacji było zastosowanie słabszego naboju (dzięki temu karabiny automatyczne zyskały popularność na rynku komercyjnym, jako broń sportowa i myśliwska), albo istotne zwiększenie wagi całej broni (vide amerykański BAR), ale oba rozwiązania były nie do zaakceptowania przez czynniki wojskowe. Ponadto niemal wszystkie pionierskie konstrukcje z końca XIX i początków XX w. odznaczały się bardzo skomplikowaną budową, niepożądaną w warunkach frontowych. Wobec tego dziesiątki prototypowych konstrukcji testowanych w szeregu krajach (np. w Szwajcarii do 1914 r. przebadano blisko 20 wzorów), było każdorazowo odrzucanych przez wojskowe komisje.
W czasie I wojny światowej wysiłki zdwojono. I chociaż przyniosły one pewien efekt w postaci rosyjskiego karabinu automatycznego Fiodorowa (obr. 1916) i francuskich samopowtarzalnych RSC Mle 1917 i 1918, nie był on ostateczny, a doświadczenia eksploatacyjne były dalekie od oczekiwanych.
Mimo iż amerykańska biurokracja wojskowa cieszyła się złą sławą, a siły zbrojne rzadko kiedy korzystały z przebogatego dorobku rodzimych, genialnych bez mała, konstruktorów broni, to zainteresowanie karabinami automatycznymi w USA sięga początku XX wieku. Zanim wybuchła I wojna światowa zdążono zapoznać się z najważniejszymi konstrukcjami obcymi i krajowymi (w sumie kilkadziesiąt rozmaitych wzorów). Testy karabinów automatycznych i samopowtarzalnych kontynuowano po 1914 r., „biorąc na warsztat” m.in. produkowany w Szwajcarii karabin opracowany przez Meksykanina Manuela Mondragona, uchodzący powszechnie za pierwszy wojskowy karabin samopowtarzalny (został on oficjalnie przyjęty na uzbrojenie armii meksykańskiej, kilka tysięcy sztuk wykorzystali też Niemcy w czasie I wojny światowej). Zarówno ta broń, jak i kilkanaście innych konstrukcji, w tym także opracowanych w rządowej zbrojowni w Springfield (Springfield Armory), nie spełniło wojskowych wymogów (nota bene nieprzydatność Mondragona potwierdziły niemieckie doświadczenia frontowe).
Pomimo niepowodzeń, wysiłki zmierzające do przyjęcia na uzbrojenie regulaminowego karabinu samopowtarzalnego, który zastąpiłby powtarzalnego Springfielda M1903, kontynuowano, a lekcja Wielkiej Wojny sprawiła, iż perspektywa wyposażenia pojedynczego żołnierza w szybkostrzelną broń o dużej mocy rażenia zaprzątnęła uwagę nie tylko konstruktorów, ale także wojskowych. O potrzebie jej wprowadzenia i zaletach z tym związanych pisał m.in. A.W. Karczewski:
1) konieczność zwiększenia potęgi ognia piechoty nawet dla broni indywidualnych w celu zwiększenia ilości porażonych przeciwników w pewnym okresie czasu. Kb. samopowtarzalny posiada prawie podwójną szybkostrzelność w porównaniu do Kb. powtarzalnych;
2) duża skuteczność rażenia wskutek możności stałego obserwowania celu bez odejmowania broni od ramienia;
3) mniej niepokojąca strzelca energia odrzutu;
4) mniejsze ruchy strzelca, co wpływa na lepsze jego maskowanie w terenie;
5) usunięcie niezbędnego do powtarzania wysiłku strzelca, co zaoszczędza siłę ludzką, zmniejsza zmęczenie, wpływając dodatnio na zwiększenie celności.
I dalej:
W Stanach Zjednoczonych A. P. daleko posunięta jest praca nad przezbrojeniem piechoty i stopniowym zaopatrzeniem jej w kb. samopowtarzalny. Niestety, znane obecnie kb. samopowtarzalne nie są dość doskonałe i wskutek złożonej konstrukcji należą do broni kosztownych. Największą trudność stanowi utrzymanie ciężaru broni w granicy do 4 kg przy zastosowaniu amunicji kb. powtarzalnych[1].
I chociaż rzeczywiście utrzymanie wagi broni w granicach do 4 kg okazało się niewykonalne, Amerykanom udało się w końcu stworzyć niemalże perfekcyjny wojskowy karabin samopowtarzalny.
[1] W. Karczewski, Broń małokalibrowa. Zarys teorii strzału, konstrukcja, wykonanie, Warszawa 1934, s. 188.
Pełna wersja artykułu w magazynie Poligon 2/2017