Iowa kontra Yamato
Sławomir Lipiecki
Iowa kontra Yamato
– pojedynek mistrzów
Który okręt jest najlepszy? Który pancernik był najpotężniejszy? To chyba najczęściej zadawane pytania zarówno przez początkujących, jak i zaawansowanych shiploverów na całym świecie. Pomimo że w praktyce scenariusz pojedynku dwóch tak potężnych okrętów jak pancerniki był mało prawdopodobny i zwykle niezgodny z obowiązującą doktryną lub przyjętą taktyką, to perspektywa takiego starcia do dziś rozpala umysły miłośników spraw morskich. Powodem tego jest m.in. fakt, że mniejsze jednostki nie wzbudzają już takich emocji.
Zwykle za najpotężniejsze okręty liniowe jakie kiedykolwiek zbudowano uznaje się amerykańskie pancerniki typu Iowa i japońskie typu Yamato. Czy były także najdoskonalszymi technicznie okrętami w historii? Które z nich wyszłyby zwycięsko z hipotetycznego pojedynku jeden na jednego? Odpowiedź na to pytanie jest zaskakująco prosta – amerykańskie Iowy! Te uzbrojone w latach 80. XX w. w oręż nuklearny, wielozadaniowe olbrzymy były bowiem zdolne samodzielnie rozprawić się ze znakomitą większością flot wojennych, a ich potencjał w wielu sytuacjach dalece przewyższał możliwości nawet najnowszych superlotniskowców. Czy jednak to samo można o nich powiedzieć w kontekście II wojny światowej i realnej możliwości stoczenia pojedynku z japońskimi gigantami?
Najdoskonalsze okręty w historii
By wyłonić faktycznego zwycięzcę, należy całą sprawę rozpatrywać dwubiegunowo, a przede wszystkim cofnąć się w czasie do lat II wojny światowej. Od chwili wejścia do linii jednostki typu Yamato były koncepcyjnie przestarzałe, bowiem okręty liniowe pozostały liniowymi już wówczas tylko z nazwy. Przed nowoczesnymi, ale jednak coraz mniej licznymi pancernikami, stawiano bowiem znacznie więcej zadań. Dla okrętu tej klasy lat 40. przestała być celem wyłącznie „bezmyślna” walka artyleryjska z innymi jednostkami. Oczekiwano od nich o wiele więcej, w tym w szczególności bezpośredniego wsparcia kombinowanych zespołów floty oraz zabezpieczenia własnych linii komunikacyjnych i przerywania takowych przeciwnikowi – słowem, działania w systemie. Rosła także ich rola jeśli idzie o obronę plot. (nie tylko własną, ale także eskortowanych jednostek) oraz wsparcia wojsk lądowych na wybrzeżu, a nawet dozoru radioelektronicznego. Tym samym pancernik stał się swoistą ruchomą twierdzą – skomplikowaną i uzbrojoną „po zęby”, tak by sprostać nowym wymaganiom i zagrożeniom. W najmniejszym stopniu dotknęło to jednostki japońskie, które w dalszym ciągu budowano i modernizowano pod kątem „generalnej bitwy” z amerykańską Battle Line. Tym samym okręty typu Yamato nie były uniwersalne. Nie nadawały się praktycznie do niczego poza pojedynkowaniem się z innymi jednostkami i ostrzału brzegu (na dodatek w ograniczonym zakresie). Ich niewielki zasięg operacyjny wykluczał je z pełnienia roli okrętów strategicznych na Pacyfiku (nie mówiąc już o zasięgu globalnym). Słabe i nieefektywne lekkie uzbrojenie plot. o małym zasięgu skutecznym (ok. 3 km dla armat Typu 96 kal. 25 mm), w połączeniu z niezbyt dużą prędkością maksymalną (w praktyce najwyżej 26 w. przy wyporności bojowej), nie pozwalały im również pełnić funkcji okrętów plot. i wsparcia lotniskowców (prędkość tych ostatnich przekraczała nawet 34 w. w trakcie odpierania ataków powietrznych), tudzież eskortowania bądź dalekiej osłony konwojów, czym podczas wojny zajmowały się pancerniki Aliantów. Faktem jest, że liczne, aczkolwiek zupełnie nieskuteczne, uzbrojenie plot. japońskich okrętów mogło co najwyżej spełniać funkcję obrony własnej, nie pozwalając postawić „parasola” ochronnego nad eskortowaną jednostką (nie mówiąc już o zgrupowaniu). Ewentualny udział superpancerników w ostrzale brzegu także napotykał trudności. Armaty kal. 460 mm L/45 miały bardzo niską żywotność luf, co nie pozwalało na zbyt długie prowadzenie celnego ognia, a to w przypadku wsparcia desantu lub niszczenia konkretnych umocnień brzegowych było sprawą szalenie istotną. Japońskie jednostki miały nieskuteczny system przeciwtorpedowy (pozbawiony na dodatek możliwości przechowywania paliwa). Ich kadłuby zaopatrzone były w zbyt wiele połączeń, w dodatku w większości nitowanych, a modernizacja tudzież wymiana uszkodzonych elementów była prawie niemożliwa bez całkowitej przebudowy. Najlepszym tego dowodem była rozpaczliwa, nieudana w praktyce próba poprawienia wadliwego złącza pancerza burtowego z główną pancerną grodzią wzdłużną, dokonywana zaraz po storpedowaniu Yamato przez okręt podwodny USS Skate w grudniu 1943 r. Poprzez wspomniane złącze dostało się do wnętrza ponad 3000 t wody (zatopiona została część magazynów ładunków miotających wieży nr 3), a należy dodać, że eksplozja torpedy nastąpiła w niemal najszerszym, jednym z najlepiej chronionych grodziami rejonów kadłuba! Najważniejsze jednak było to, że zdolność operacyjna jednostek typu Yamato była uzależniona od pogody. Przy średnim stanie morza i ograniczeniu widzialności (nie mówiąc już o mgle, szkwałach lub nocy) ich możliwości prowadzenia walki z innymi okrętami, jak i samolotami były bliskie zeru. Instalacja nowoczesnych układów kierowania ogniem wymagałaby na tych jednostkach całkowitej przebudowy zarówno systemów łączności w kadłubie, jak i całej architektury nadbudówek (do tego Japonia musiałaby nadrobić co najmniej dziesięcioletnie zaległości techniczne wobec USA). Nie mniej istotną kwestią był fakt, że Japonii takie okręty były zupełnie niepotrzebne. Przewaga jakościowa i liczebna US Navy w pancernikach nad Cesarską Flotą była bowiem tak wielka, że Japończycy musieliby zbudować wiele jednostek tej klasy, by myśleć o konfrontacji, a na to nie było ich stać (poza tym posiadający ogromne moce przemysłowe Amerykanie natychmiast odpowiedzieliby okrętami liniowymi o podobnej wielkości, a za to o niebo lepiej skonstruowanymi i bardziej uniwersalnymi (czego przykładem mogły być np. zaprojektowane, lecz ostatecznie nie zbudowane jednostki typu Montana. Powstawanie tych niezwykle kosztownych w budowie (282 mln jenów według kursu z 1941 r. to 66 mln dolarów z tegoż okresu) i skomplikowanych jak na warunki japońskie jednostek omal nie zrujnowało budżetu marynarki. Bezwzględnie lepszą inwestycją byłaby budowa kilku lotniskowców lub krążowników ciężkich, niż obu superpancerników. Japończycy zdali sobie z tego sprawę dopiero po bitwie o Midway, kiedy to zapadła decyzja o przebudowie trzeciego z nich – Shinano – na lotniskowiec. Wady jednostek typu Yamato można wymieniać długo. Przez swój niewielki zasięg operacyjny i słabości konstrukcyjne nie były okrętami mogącymi chronić lub zwalczać żeglugę, co jest sprawą najważniejszą w każdej wojnie – nieważne bowiem ile zatonie okrętów wojennych, istotne są jedynie stałe, nieprzerwane dostawy surowców i gotowych produktów.
Na tym tle zupełnie inaczej prezentuje się konstrukcja okrętów liniowych typu Iowa. Co prawda niektóre zagraniczne pancerniki (w tym Yamato) nieznacznie wyprzedzały je w pojedynczych parametrach, jednak nikomu nigdy nie udało się zbudować jednostek o tak wysokich i jednocześnie zrównoważonych cechach. Pancerniki typu Iowa były o co najmniej 6-7 w. szybsze niż Yamato. Ponadto miały nieco większe zanurzenie. Dzięki temu były niemal równie stabilnymi platformami artyleryjskimi co ich „nieco” szersi na konstrukcyjnej linii wodnej (KLW) japońscy przeciwnicy. Czynniki te odgrywały ważną rolę podczas morskiego boju artyleryjskiego. Iowa była też okrętem bardziej manewrowym przy dużej prędkości. Najistotniejszą różnicą między okrętami typów Yamato i Iowa była jednak siła artylerii. Przy uzbrojeniu głównym Yamato kal. 460 mm, armaty Iowy Mk 7 L/50 kal. 406 mm teoretycznie wyglądały gorzej. Tym bardziej, że pocisk przeciwpancerny z Yamato ważył o 20% więcej, a zasięg japońskich armat (podczas II wojny światowej) był o 7% większy. Jest to jednak bardzo mylące porównanie i warto sięgnąć głębiej. Artyleria główna pancerników typu Iowa została optymalnie rozplanowana i cechowała się bardzo dobrymi właściwościami balistycznymi. Przewód gwintowany lufy miał długość aż 17,32 m. W efekcie dawało to pociskowi wyższą prędkość początkową, a co za tym idzie stabilność w locie oraz większy zasięg i przebijalność. W stosunku do kalibru, armaty na pancernikach typu Iowa miały dłuższe lufy niż ich odpowiedniki na typie Yamato. Z tego powodu, mimo że japońskie armaty miały o 13% większy kaliber, ich donośność – jak już wspomniano – była większa tylko o 7%. Ponadto amerykański pocisk APC Mk 8 wystrzelony z armaty Mk 7 na dalszym dystansie prowadzenia ewentualnej walki cechował się nieco większą przebijalnością burt, względem 460-milimetrowego pocisku japońskiego. Niewiele większy zasięg japońskich armat (w omawianym okresie, tj. w pierwszej połowie lat 40.) nie miał w praktyce żadnego znaczenia. W warunkach poligonowych największa odległość, z jakiej ustawione na lądzie ciężkie działo trafiło kiedykolwiek w zamierzony cel ogniem na wprost, wynosiła na początku II wojny światowej około 32,2 km. Rekord ten osiągnęła w sierpniu 1938 r. bateria artylerii obrony wybrzeża z Fort Weaver na Hawajach, strzelając przy idealnych warunkach meteorologicznych z armaty US Army kal. 406 mm M1919 L/50. Praktyczny rekord padł natomiast w bitwie morskiej rozegranej 9 lipca 1940 r. u wybrzeży włoskiej Kalabrii, gdy brytyjski pancernik Warspite trafił pociskiem kal. 381 mm odległy o 23,7 km włoski pancernik Giulio Cesare. Oba te wyniki osiągnięto przed wprowadzeniem radarowych systemów kierowania ogniem. Później, 16 lutego 1944 r., podczas akcji koło atolu Truk, pancerniki Iowa i New Jersey potrafiły przy podwyższonym stanie morza regularnie nakrywać i obramować mały, odwrócony rufą, manewrujący cel (niszczyciel Nowaki) z odległości 31-36 km, przy czym zarówno obiekt ataku, jak i okręty ostrzeliwujące szły z prędkością powyżej 30 w. Jeśli przyjąć, że w miejscu niszczyciela znalazłby się okręt wielkości pancernika, z pewnością odnotowano by co najmniej kilka druzgocących w efekcie trafień bezpośrednich. W prawdziwej akcji bojowej, armaty amerykańskie Mk 7 kal. 406 mm miałyby więc wyraźną przewagę wynikającą nie tylko z technicznie nowoczesnej konstrukcji wież, podajników czy automatyki, ale przede wszystkim dzięki radarowemu systemowi kierowania ogniem. Armaty pancerników amerykańskich naprowadzane były na cel przez dalocelowniki Mk 38 i Mk 37 wspomagane przez radary artyleryjskie. System ten uznano za najdoskonalszy w swojej klasie i pozostał niemal niezmieniony do czasów współczesnych. Dowodem jego skuteczności były ćwiczenia przeprowadzone przez Iowę w pobliżu Nowego Jorku między 21 a 25 kwietnia 1988 r. Udane dalocelowniki Mk 38 wraz z radarami mikrofalowymi Mk 13, mierniki prędkości wylotowej pocisków, pozwalające monitorować proces spalania ładunków miotających, oraz wysokiej klasy analogowe i cyfrowe przeliczniki artyleryjskie pozwoliły pancernikowi uzyskać dwa bezpośrednie trafienia w cel pierwszą salwą na dystansie 42 800 m (sic!). Zastosowanie jako artylerii średniej efektywnych, szybkostrzelnych i niezawodnych w praktyce, armat uniwersalnych kal. 127 mm (5”), wyposażonych w pociski plot. z zapalnikami zbliżeniowymi, wraz z rozbudowanym systemem kierowania ogniem, okazało się wyjątkowo trafnym rozwiązaniem. Zalety takiej artylerii potwierdziły działania wojenne. Dla porównania, zupełnie nie sprawdziły się rozwiązania przyjęte przez państwa Osi. Ich floty wojenne stosowały oddzielne baterie artylerii średniej do zwalczania celów morskich i powietrznych. Było to marnotrawstwo wyporności nadmiernie obciążając okręty, komplikując jednocześnie ich systemy opancerzenia oraz kierowania ogniem. Także lekka artyleria plot. Bofors Mk 2 kal. 40 mm okrętów amerykańskich wyposażona była w efektywne systemy kierowania ogniem (pod koniec wojny również radarowe), czego brakowało na okrętach państw Osi. Dla przykładu, chociaż Yamato w 1945 r. uzbrojony był w aż 24 armaty plot. kal. 127 mm i ok. 150 kal. 25 mm, w swojej ostatniej bitwie zdołał zestrzelić tylko kilka (sic!) z kilkuset atakujących samolotów amerykańskich. Przyczyną tego była nie tyle przestarzała konstrukcja armat plot., co brak dobrego systemu kierowania ogniem oraz pocisków z zapalnikami zbliżeniowymi. Poza tym cel należało zestrzelić przed zrzuceniem torpedy lub bomby, a nie po fakcie. Dla porównania, 10 listopada 1944 r. Iowa została zaatakowana w pobliżu Luzonu przez kilka samolotów pilotowanych przez kamikaze. Pancernik prowadził ogień jednocześnie do siedmiu celów, zestrzeliwując niemal natychmiast trzy z nich, przy czym ogień otworzono już z odległości 10 km, a bezpośrednie trafienia pociskami kal. 127 mm odnotowano na dystansie ponad 6 km (rozrywały one wrogie maszyny na kawałki). Z kolei podczas bitwy na Morzu Filipińskim (19/20 czerwca 1944 r.), osłaniający amerykańskie samoloty wracające na lotniskowce pancernik New Jersey zestrzelił sześć japońskich maszyn w ciągu zaledwie pięciu minut!
Pełna wersja artykułu w magazynie MSiO 4/2012