„Indyki”na Bałtyku
Marian Kluczyński
Mamy rok jubileuszu 100-lecia Marynarki Wojennej RP, a więc jest to okazja do przypomina jej najwspanialszych lat. Takimi dobrymi latam dla Marynarki Wojennej były lata osiemdziesiąte i początek lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. To wówczas otrzymała ona najwięcej w swojej historii okrętów, a miało być ich jeszcze więcej, bo np. z planowanych dwunastu okrętów desantowych projektu 767 powstało tylko pięć, przekwalifikowanych na okręty transportowo-minowe, a z sześciu okrętów dozorowych proj. 620 powstał tylko jeden (obecnie korweta ZOP). W tym czasie flotę Marynarki Wojennej zasiliły dwa bliźniacze okręty hydrograficzne proj. 874, żaglowiec szkolny proj. B79/II, dwa kutry ratownicze proj. 5002, zbiornikowiec proj. ZP 1200 i siedemnaście trałowców projektu 207 – Indyk. Część była dziełem polskich konstruktorów i stoczniowców, a pozostałe pochodziły z importu (cztery okręty rakietowe proj. 1241E typu Tarantul oraz nowoczesny okręt podwodny proj. 877E typu Kilo, a także małe okręty rakietowe proj. 660 typu Orkan, które powstały na kadłubach pozyskanych po byłej NRD.
Najliczniejszą grupę stanowiło siedemnaście trałowców redowych tzw. „plastików” powstałych w Stoczni Marynarki Wojennej w Gdyni, które później przekwalifikowano na trałowce bazowe. Tę grupę okrętów chciałbym przybliżyć naszym czytelnikom zarówno ze względu na specyficzną konstrukcję, jak i fakt powstawania w iście sprinterskim tempie. W roku stocznię opuszczały dwie jednostki. Było to pionierskie dzieło polskiego konstruktora i stoczniowca, posiadające nowatorską, a zarazem skomplikowaną technologię. Także materiały do ich produkcji wykorzystano od krajowych producentów (spoiwo na bazie żywicy, maty, tkaniny i matotkaniny z włókna szklanego niskoalkalicznego). Po raz kolejny Polak udowodnił, że potrafi. A co najważniejsze, że ten produkt dobrze służy marynarzom.
Wszystko zaczęło się pod koniec lat sześćdziesiątych w Stoczni Północnej im. Bohaterów Westerplatte w Gdańsku, gdy w Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni ruszyła produkcja proj. 206F. W Gdańsku rodziła się koncepcja budowy trałowców redowych. Rozważano też budowę takich trałowców w oparciu o kadłub trawlera rybackiego w Ustce. Powstały dwa takie projekty kutrów trałowych ( B410-IVS (KT 625 i KT 626). Jednak koncepcja ich budowy upadła. W celu minimalizacji pól fizycznych myślano o kadłubach drewnianych. Zważywszy, że już w latach pięćdziesiątych budowano jednostki z tworzywa sztucznego, zdecydowano się na laminat poliestrowo-szklany, a w Marynarce Wojennej eksploatowane były już motorówki projektu M-150. Wkrótce ruszyły prace naukowo-badawcze w tym zakresie. Zakład Techniki Okrętowej OB MW opracowywał stosowną analizę takiego projektu. Projektowi nadano numer 207 i opatrzono kryptonimem „Indyk”. Przy projekcie tym pracowali specjaliści ówczesnej Wyższej Szkoły MW w Gdyni i Politechniki Gdańskiej. Współpracowano też z Instytutem Budowy Okrętów w Zagrzebiu. Pracami kierowało BPKT Stoczni Północnej. Konstruktorami tego projektu byli: mgr inż. Roman Kraszewski, a następnie pałeczkę przejął mgr inż. Janusz Jasiński. Prace projektu nadzorował kmdr Kazimierz Perzanowski z Szefostwa Budowy Okrętów DMW. Tak zrodził się projekt małomagnetycznego trałowca redowego, którego budowę miała prowadzić Stocznia Ustka. W ostateczności zdecydowano, że będzie on budowany w Stoczni Marynarki Wojennej w Gdyni. Stocznia MW poczyniła stosowne przygotowania. Zakupiła specjalistyczny sprzęt, taki jak obrotnice do wykonywania kadłuba i specjalne kopyta. Nim stocznia zbudowała dwie nowoczesne hale produkcyjne, wykorzystywała prowizorycznie przystosowaną do tego celu halę wydziału drzewnego. W tym czasie powstał też podnośnik przy halach i stanowiska lądowe.
— Szkoda, — mówi jeden z byłych użytkowników takiej jednostki — że po ogłoszeniu upadłości likwidacyjnej Stoczni MW wspomniane obrotnice (jedna w ogóle nie była używana) i kopyta zostały sprzedane na złom. Obecnie w stoczni nie ma już nic, co by przypominało tamte dobre lata.
Była to, jak już wspomniałem, chyba najdłuższa seria okrętów zbudowanych w tej stoczni. Otworzył ją projekt 207 D typu Gopło – ORP Gopło o numerze burtowym 630, który stał się jednostką prototypową i doświadczalną. Zwodowano go w Stoczni MW 16 kwietnia 1981 roku, a do służby wszedł 13 marca 1982 roku. Służył on m.in. do testowania nowych typów stacji hydrolokacyjnych i trałów, a także innych urządzeń i uzbrojenia, które miały trafić do Marynarki Wojennej. Do 17 czerwca 1987 roku był w składzie 13. dTr., a następnie trafił do Dywizjonu Okrętów Badawczych (3. Flotylla Okrętów) w Gdyni Oksywiu. Po reorganizacji MW w 1995 roku trafił do Dywizjonu Okrętów Szkolno-Badawczych (3.FO). W 1997 roku ORP Gopło został poddany modernizacji. Otrzymał podobne wyposażenie jak trałowce proj. 207M, dołożono do numeru projektu literkę M (207DM) i wrócił do 13 dTR w Helu.
— Gdy po ponad sześciu latach służby na okrętach projektu 206F tzw. „blaszakach” — mówi drugi dowódca ORP Gopło kmdr rez. Bogusław Korczyński — przesiadłem się na nowego „plastika” byłem mile zaskoczony. Po pierwsze nowy, pachnący jeszcze farbą, wspaniała załoga…. Miał on z projektem 206F tyle wspólnego, co kawałek radiostacji R-619. I tylko kawałek. Zaskoczyła mnie, zresztą nie tylko mnie, nie do opisania panująca na nim cisza. Żadnego huku, burczenia czy innych odgłosów. Nie odczuwało się żadnej wibracji. Jedyną oznaką, że pracują silniki było lekko słyszalne na pokładzie „pufnięcie” przy ich uruchamianiu oraz palące się na wyświetlaczach na GSD czerwone cyferki „800” (obroty silników). Konstrukcja i wyposażenie okrętu stwarzały nam jakościowo nowe warunki pracy i odpoczynku. Przede wszystkim było ciepło i sucho. Kto pełnił wachty na odkrytym GSD – wie, co mam na myśli. Wygodne kabiny i pomieszczenia załogi, wspaniały system łączności wewnętrznej, dość duża mesa i ... radio stereo AMATOR w kabinie, którą dzieliłem z zastępcą.
ORP Gopło miało pewne błędy np. lewa burta o około 2,5 cm była grubsza. Wiadomo, że Stocznia MW nie miała jeszcze doświadczenia i robiła metodą prób i błędów, bo nikt nie miał wtedy instrumentów do modelowania. Zrobili więc lewa burtę i próby wykazały wybiegającą daleko poza potrzeby wytrzymałość. Prawa powstała o połowę cieńsza, a my woziliśmy piasek jako wyrównanie. Była w tym jednak i dobra strona. W razie „czego” podstawialiśmy pod uderzenie lewą burtę. Po próbie wykonanej przez 617 (miał potem zdemolowaną prawą burtę), „Blaszaki” omijały nas szerokim łukiem, a „miejsce plastików” w porcie na Helu nigdy nie było zajęte przez innych. Chciałbym też wspomnieć o wspaniałych ludziach, z którymi miałem zaszczyt służyć na ORP Gopło i dzięki którym okręt wykonywał niezwykle trudne zadania okresu eksploatacji doświadczalnej. Bez zbędnych komentarzy, po prostu zwykła wyliczanka: porucznicy Andrzej Tamas i Roman Lemiech (późniejsi dowódcy tego okrętu – trzeci i czwarty), chorążowie Wiktor Larisch, Mieczysław Stecka, Jerzy Łanucha, bosmani Andrzej Bujas i Czesław Cuper — dodaje komandor Korczyński.
Polska, jak mało które państwo, może poszczycić się pięknymi tradycjami w budowie okrętów dla sił przeciwminowych. Pomimo poważnych problemów, gdy po latach zaborów Polska odzyskała Niepodległość, w II RP rozpoczęto budowę tzw. „ptaszków” – trałowców typu Jaskółka: OORP Jaskółka, Mewa, Czajka, Czapla, Rybitwa i Żuraw. W całości były one polskiej konstrukcji, a że polski przemysł stoczniowy był w powijakach, budowano je w różnych stoczniach: Stoczni Rzecznej w Modlinie, Stoczni Gdańskiej i w Warsztatach Portowych MW (późniejsza Stocznia MW). Budowa tych jednostek pozwoliła zdobyć pewne doświadczenia. Po wojnie przez pewien czas polska Marynarka Wojenna korzystała z amerykańskich i radzieckich jednostek.
W latach 1955-1958, w Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni na licencji byłego ZSRR zbudowano trałowce w dwóch wariantach proj. 254K i opcji zmodernizowanej w Polsce proj. 254M. Pierwszej wersji wykonano trzy sztuki, a w zmodernizowanej dziewięć sztuk. Nosiły one nazwy OORP Żubr, Tur, Łoś, Bizon, Dzik, Bóbr, Rosomak, Delfin, Foka, Mors, Ryś, Żbik. Dopiero w 1963 roku pojawiły się pierwsze polskie jednostki z serii 12 trałowców bazowych projektu 206 F. Zbudowała je gdyńska Stocznia im. Komuny Paryskiej. Ich projektantami byli: inż. Henryk Andrzejewski i inż. Dionizy Wiśniewski. Trafiły one do nowo utworzonego 13. Dywizjonu Trałowców w Helu (9. Flotylli Obrony Wybrzeża). Otrzymały one nazwy i numery burtowe: Orlik, Krogulec, Jastrząb, Kormoran, Czapla, Albatros, Pelikan, Tukan, Flaming, Rybitwa, Mewa i Czajka. To ich załogi usunęły liczne niebezpieczne przedmioty z czasów I i II wojny światowej pozostające na dnie Bałtyku. Trzy proj. 206F, w najlepszym stanie, na przełomie bieżącego wieku zmodernizowano w gdyńskiej Stoczni MW do klasy niszczycieli min: OORP Flaming, Mewa i Czajka. I chociaż są dobrymi jednostkami, to zważywszy na ich wiek muszą być zastąpione nowymi. Niebawem ich miejsce zajmą nowe niszczyciele min typu Kormoran II powstające w Gdańskiej Stoczni Remontowa Shipbuilding S.A. przy współudziale Ośrodka Badawczo-Rozwojowego Centrum Techniki Morskiej w Gdyni. Pierwszy już jest w służbie, a kolejne mają powstać. Jak widać Polska była i jest w stanie budować dobre okręty, potrzebne jest jedynie większe zrozumienie polityków dla potrzeb Marynarki Wojennej, a czasem także rządowe wsparcie dla danego projektu. Gdyby korweta proj. 621 typu Gawron otrzymała takie wsparcie ówczesnego rządu, dzisiaj przynajmniej cztery z planowanych siedmiu byłyby w służbie. Nie byłoby problemu czy ratować stan naszej Marynarki Wojennej używanymi fregatami, czy realizować zawieszone programy budowy nowych okrętów.
Pełna wersja artykułu w magazynie MSiO 9-10/2018