Z Kriegsmarine do ochrony polskich granic

 


Grzegorz Goryński


 

 

 

Z Kriegsmarine do ochrony polskich granic

 

czyli historia pewnego Räumboota

 

 

Czynione przez dowództwo Wojsk Ochrony Pogranicza wysiłki zmierzające do pozyskania nowych, pełnomorskich jednostek pływających napotykały ciągle na różne przeszkody. Dopiero w marcu 1951 r. podjęto konkretne starania, rozpoczynając projektowanie okrętu dla potrzeb ochrony granicy na morzu. Jednak rozwiązanie niespodziewanie przyszło samo, o ile tak można powiedzieć. Stało się to za sprawą pewnego okrętu Kriegsmarine, który porzucony w Świnoujściu dożywał swych dni. Po odbudowie zapoczątkował on serię udanych okrętów patrolowych projektów 9 oraz 902.

 



Trudne początki
Według założeń dowództwa WOP okręt patrolowy miał charakteryzować się wypornością 100 t, długością 50 m, szerokością 7-8 m i prędkością 18 w. przy normalnej pracy silników. Kadłub miał być – zależnie od decyzji stoczni – drewniany lub stalowy. Planowano go wyposażyć w dwa-trzy silniki, uzbroić w dwa działa (dziób i rufa) i dwa kaemy (lewa i prawa burta) oraz 12 bomb głębinowych. Zapas paliwa miał wystarczyć na pokonanie 1500 Mm z prędkością 12 w., wody słodkiej na 15 dób, a żywności dla 25 ludzi na miesiąc. Jednostka miała być zdolna do pływania na otwartym morzu przy stanie 7-8. Na początku maja 1951 r. projekt wstępny „ścigacza typu OP-201” dla WOP był już gotowy. Z określenia jego wynika, że decydenci nie mieli jasnego wyobrażenia, jakiego okrętu oczekują – ścigacza czy patrolowca. Wymiary główne ustalono na: długość całkowitą 45,8 m, długość na wodnicy konstrukcyjnej 43,5 m, długość między pionami 42,5 m, szerokość maksymalną 5,8 m, wysokość boczną 3,3 m, zanurzenie w stanie wyposażonym 1,5 m, wyporność odpowiadającą zanurzeniu 125 t. 7 stycznia 1952 r. w tej sprawie, na polecenie szefa Sztabu Generalnego WP gen. broni Władysława Korczyca, zebrała się w Gdyni komisja pod przewodnictwem dowódcy MW, wadm. Wiktora Czerokowa. Po rozpatrzeniu projektu wstępnego opracowano założenia taktyczno-techniczne okrętu. Projektowaną jednostkę przeznaczono do pełnienia służby patrolowej w rejonie przybrzeżnym. W czasie wojny powinna odpowiadać potrzebom MW do przybrzeżnej służby dozorowej, tj. konwojowania okrętów i ochrony przed okrętami podwodnymi nieprzyjaciela. Dozorowiec o autonomiczności 10 dób, pływać miał po Bałtyku przy stanie morza 7. Osiągana przez niego prędkość powinna wynosić nie mniej niż 20 w., a zasięg przewidziano na 1500 Mm. Zanurzenie nie powinno przekroczyć 2 m od linii stępki, a wyporność nie powinna być większa niż 140 t. Kadłub miał być stalowy, spawany. Na linii wodnej jego poszycie powinno być grubsze do pływania w warunkach lodowych. Na jednostce znajdować się także miało uzwojenie demagnetyzacyjne. Niezatapialność powinna być zapewniona w przypadku zalania dwóch sąsiednich, największych przedziałów. Dopiero w 1953 r. prace projektowe nad prototypem dozorowca dla WOP nabrały rozmachu. Stało to się za sprawą przypadkowego (!) odnalezienia na terenie zakładów szkutniczych w Warszowie (wschodnia dzielnica Świnoujścia) kadłuba trałowca redowego niemieckiej Kriegsmarine – Räumboota (R-Boot). Zadanie wykonania projektu wstępnego dozorowca, opartego na tej jednostce, otrzymał por. Stanisław Mańkowski. Dokonał on od 10 do 14 czerwca 1953 r. pomiarów kadłuba i przystąpił do pracy. We wrześniu 1953 r. dowództwo WOP zakończyło wstępne przygotowania do budowy jednostek dozorowych wzorowanych na R-Boocie. Na taką właśnie decyzję, jak się wydaje, wpływ miała pozytywna opinia o tych jednostkach. Były one już dobrze znane i jako „zdobyczne” eksploatowano je nie tylko w ZSRR, zyskując pochlebne oceny. Wybranie R-Boota za podstawę dla przyszłych dozorowców podyktowane zostało także brakiem realnych możliwości zbudowania ich poza granicami Polski, a także kosztami budowy, które miały być o wiele niższe (sic!), niż innych jednostek o tej samej dzielności, wyporności i wymiarach. Taką opinię o R-Bootach prezentował zastępcy szefa SG WP gen. Dominowowi dowódca WOP, płk Michał Przoński. Jego zdaniem nie zamierzano korygować wymiarów głównych tej jednostki. Zmianie ulec miało uzbrojenie, które składać się miało z dwóch armat kal. 37 mm, dwóch kaemów kal. 12,7 mm oraz dwóch wyrzutni bomb głębinowych, po sześć w każdej. Stanowisko i opinia SG WP w sprawie odbudowy R-Boota, o którą prosił Przoński, zapewne była pozytywna, gdyż prace kontynuowano. Założenia o niższych kosztach budowy jednostek o kadłubach drewnianych w praktyce niestety się nie potwierdziły. W drugiej połowie 1953 r. dowództwo WOP powołało komisję rzeczoznawców: inż. Józefa Marymonta (przewodniczący) oraz inż. Jerzego Zubrzyckiego, Jana Strypułę, inż. Alojzego Ramczykowskiego i Piotra Szarwosa, którzy mieli zbadać stan kadłuba R-Boota. Komisja uznała, że jego odbudowa jest celowa w przypadku potraktowania go jako prototypu do budowy seryjnej. Postulowała ona, że powinna się nią zająć stocznia, której powierzy się potem budowę serii. Rzeczoznawcy uznali, że remont kadłuba, ze względu na kłopoty związane z jego transportem, należy przeprowadzić w Świnoujściu. Ostatecznie odbudową R-Boota zająć się miała Stocznia Północna w Gdańsku. Planowano, że do końca 1954 r. wykończyłaby ona posiadany przez WOP kadłub na podstawie dokumentacji niemieckiej. W następnym roku miała natomiast wykonać prototyp okrętu na jego bazie oraz zbudować pięć jednostek seryjnych. Optymistyczne oczekiwania zweryfikowały jednak twarde realia.

Pełna wersja artykułu w magazynie MSiO 10/2011

Wróć

Koszyk
Facebook
Tweety uytkownika @NTWojskowa Twitter