Ręczne granaty odłamkowe w Wojsku Polskim w latach 1945-1955 (cz. II)
Bogusław Perzyk
Ręczne granaty odłamkowe
w Wojsku Polskim
w latach 1945-1955
(cz. II)
Po zakończeniu II wojny światowej w ludowym Wojsku Polskim zapoczątkowano proces porządkowania uzbrojenia, w zakres którego weszło m.in. szereg czynności związanych z odpowiednim rozlokowaniem amunicji, zapewnieniem jej jak najlepszych warunków przechowywania oraz ustaleniem dynamiki przyszłych rozchodów, a także zaplanowaniem wielkości pokojowych i mobilizacyjnych zapasów oraz źródeł ich pokrycia. Całokształt tych problemów, w odniesieniu do stosunkowo prostego rodzaju uzbrojenia jakim są granaty, wydawał się być mało złożony i łatwy przez to do ogarnięcia, lecz wrażenie okazało się mylne.
Już w połowie 1948 roku, w Departamencie Uzbrojenia traktowano nadchodzący rok 1949 jako przełomowy dla sytuacji amunicyjnej w Wojsku Polskim. Większość zapasów pochodziła z sowieckiej produkcji z czasu wojny i jej wiek właśnie przekraczał barierę minimum 4 lat. Od tego momentu naboje, pociski i granaty zaczynały się starzeć w trudnym do oszacowania tempie. Wiedziano, że stopniowo trzeba będzie je wycofywać z użytku – jako niebezpieczne lub nieskuteczne. Zakładano, że już w 1949 roku w niektórych grupach amunicji będą to wielkości osiągające nawet 25% stanu magazynowego. Ten problem w niewielkim stopniu dotyczył granatów ręcznych, ponieważ największym zagrożeniem była obawa, iż w ogóle może ich zabraknąć. Po wykonaniu zadań ćwiczebnych 1948 roku, w magazynach zostało około 185 000 granatów F-1, na 200 000 potrzebnych teoretycznie w roku 1949 (dla utrzymania 1,5 j.o. plus 0,5 j.o. na szkolenie), więc jeśli zawiodły by dostawy, po następnych, znowu zaplanowanych niebywale intensywnie szkoleniach, w końcu 1949 roku pojawiłby się prawdziwy kryzys zaopatrzenia WP w granaty obronne.
Organizowanie produkcji granatów w Polsce w 1949 roku
W tym względzie nie bez znaczenia był fakt, że na początku stycznia 1949 roku przypomniało o sobie rozdrażnione Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego, które nie otrzymało dawno zamówionych granatów i skorygowało zakres rzeczowy swoich potrzeb – zamiast 100 000 granatów zaczepnych, teraz chciało dostać 60 000 F-1 i 40 000 RG-42. Teoretycznie nieco lepsza była sytuacja z granatami zaczepnymi, gdyż na 1 stycznia 1949 roku wojsko miało ich około 250 000 sztuk. Wśród nich było 150 000 nowych sowieckich RG-42 z 1947 roku, które na początku 1949 roku stanowiły 38% całkowitej liczby granatów ręcznych w WP i uważane były za najbardziej wartościowe, zdatne do długotrwałego magazynowania. Nowe granaty polskiego wyrobu czasu pokoju, elaborowane materiałami wybuchowymi z odzysku (pochodzącymi z wcześniej wspomnianych niemieckich bomb lotniczych) i z zapalnikami o wątpliwej jakości, darzone były przez rodzimą służbę uzbrojenia niskim zaufaniem, co do możliwości ich długiego przechowywania. Z tego powodu, wbrew początkowym założeniom, wiele z nich od razu przeznaczano do zużycia ćwiczebnego, aby zachować zapas granatów sowieckich, o lepszych jednak parametrach, mimo że pochodziły z produkcji wojennej. Wracając do granatów zaczepnych, to wykonanie zadań ćwiczebnych w 1949 roku oraz realizacja zamówienia MBP, przy braku nowych dostaw doprowadziłyby całe zaopatrzenie WP w granaty odłamkowe na próg katastrofy, ponieważ w magazynach pozostałby niemal tylko wspomniany ZN z sowiecką produkcją z 1947 roku.
Pełna wersja artykułu w magazynie Poligon 6/2009