Gra w statki i nie tylko…
Krzysztof Kubiak
Napięcie w cieśninie Ormuz jest niemal stałym elementem współczesnych stosunków międzynarodowych. Źródeł owego fenomenu upatrywać można jeszcze w 1979 r., kiedy to rewolucja islamska obaliła w Iranie monarchię, ustanawiając na jej miejscu teokratyczną republikę islamską.
Równocześnie doszło do wyjątkowo brutalnego rozbratu między Iranem, rządzonym już przez szyickich duchownych, Stanami Zjednoczonymi i ściśle z nimi sprzymierzonym Izraelem. Stany Zjednoczone ze strategicznego alianta stały się uosobieniem wszelkiego niemal zła, dla którego nie bez powodu teokratyczna elita rządząca zarezerwowała miano „Wielkiego Szatana”. Z kolei w historycznej pamięci Amerykanów głęboko zapisał się upokarzający, trwający od 4 listopada 1979 r. do 20 stycznia 1981 r. kryzys związany z przetrzymywaniem w charakterze zakładników przez radykalnych islamskich studentów grupy amerykańskich dyplomatów i marines pojmanych w teherańskiej ambasadzie. Potem było już tylko gorzej. Podczas wojny z Irakiem irańska marynarka i korpus Strażników Rewolucji Islamskiej usiłowali przerwać eksport ropy podtrzymujący gospodarkę wojenną przeciwnika, a gdy czarne złoto finansujące Saddama Husajna przyjęły do swoich terminali załadunkowych Kuwejt i Arabia Saudyjska, postawiono miny na podejściach do cieśniny Ormuz. Zmusiło to Amerykanów najpierw do przeprowadzenia systematycznych działań eskortowych, podczas których ochraniano przejęte pod amerykańską banderę kuwejckie zbiornikowce, a następnie do zorganizowania operacji odwetowej „Praying Mantis”, wymierzonej w irańskie okręty i szybkie kutry. Dla Irańczyków czas ten kojarzy się jednak przede wszystkim z zestrzeleniem przez amerykański krążownik USS Vincennes 3 lipca 1988 r. irańskiego samolotu pasażerskiego lecącego z Teheranu do Dubaju. Zginęło 274 pasażerów i 16 członków załogi.
Do kolejnej odsłony kryzysu doszło, gdy Teheran, wykorzystując unicestwienie państwa Saddama Husajna, stanowiącego naturalną przeciwwagę dla Iranu, zaczął wykorzystywać sprzyjającą mu, a wykreowaną w istocie przez Stany Zjednoczone, koniunkturę strategiczną. Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej, a przede wszystkim jego elitarna formacja Al-Kuds, odpowiedzialna za operacje zagraniczne, zintensyfikował wsparcie dla sympatyków i klientów Iranu w całym regionie – od Houti w Jemenie, poprzez zdominowane przez szyitów wschodnie, roponośne prowincje Arabii Saudyjskiej, przez Bahrajn i syryjskich alawitów, z których wywodzi się sprawująca władzę elita, po operujący w Libanie Hezbollah. Oczywistym było, że próba faktycznej rekonfiguracji regionalnego układu sił spotka się ze sprzeciwem Stanów Zjednoczonych, gdzie za podjęciem zdecydowanych kroków przeciw Teheranowi równie żarliwie lobbują Saudyjczycy, co Izraelczycy. O ile administracja Baracka Obamy starała się obniżać napięcie, licząc zapewne na zmianę polityki Iranu za pomocą miękkich środków (w tym zawarcia umowy zakładającej zniesienie sankcji w zamian za wstrzymanie perskiego programu atomowego w 2015 r.), ekipa Donalda Trumpa linię ponownie zaostrzyła. W konsekwencji tego Iran i cieśnina Ormuz ponownie znalazły się w centrum uwagi światowych środków masowej komunikacji. Znakomicie przyczyniły się do tego ataki na zbiornikowce, do których doszło na wschodnich podejściach do cieśniny Ormuz.
Pierwsza fala ataków miała miejsce 12 maja 2019 r. Ładunki wybuchowe (zwane minami limpatycznymi), założone przy użyciu zaczepów magnetycznych, eksplodowały wówczas na burtach czterech statków kotwiczących na redzie portu Fudżajra (to jedno z siedmiu państewek wchodzących w skład Zjednoczonych Emiratów Arabskich) leżącego nad Zatoką Omańską. Podkreślić należy, że półwysep Musandam przecięty jest rurociągiem zasilającym terminal Fudżajra, dzięki czemu statki ładujące tam saudyjską ropę nie muszą przechodzić przez cieśninę Ormuz. Wybór miejsca przeprowadzenia ataku był więc nieprzypadkowy. Równie nieprzypadkowe było zaatakowanie dwóch konkretnych statków. Uszkodzenia odniosły bowiem saudyjskie zbiornikowce do przewozu ropy surowej Al-Kuds (243,5 m długości, 105 000 t nośności, budowa 1999 r. w Samsung Shipbuilding) oraz Amjad (333,5 m długości, 300 000 t nośności, budowa 2017 r. w Hundai Samho Heavy Industries). Dwie pozostałe jednostki zaatakowane zostały raczej przypadkowo, na skutek ich błędnej identyfikacji. Trudno bowiem za szczególnie wartościowe, a zwłaszcza politycznie wyraziste cele uznać norweski produktowiec Andrea Victory (183,0 m długości, 47 000 t nośności, budowa 2005 r.) czy emiracki zbiornikowiec bunkrowy A Michel (108,6 m długości, 6700 t nośności, budowa 1988 r.).
Tym niemniej (uznając za nieistotne ewidentne dwa „chybienia”, które stały się udziałem zakładających ładunki wybuchowe) sprawcy ataku, a nie ma raczej wątpliwości co do tego, że za akcją stał Iran (oczywiście pomijając zwolenników teorii spiskowych, od których zaroiło się w internecie, ale które trudno traktować poważnie), wyraźnie dali do zrozumienia Saudyjczykom, że nawet wyprowadzenie infrastruktury przeładunkowej poza Zatokę Perską nie gwarantuje ciągłości eksportu wydobywanej przez nich ropy. Ponadto po raz kolejny pokazano, że możliwości Teheranu sięgają daleko poza irańskie terytorium, a jednocześnie było to swoiste preludium do tego, co mogłoby się wydarzyć w przypadku niekontrolowanej eskalacji napięcia, a zwłaszcza otwartej agresji przeciwko Iranowi, która z pewnością skłoniłaby to państwo do podjęcia prób nie tylko zablokowania cieśniny Ormuz, ale zerwania eksportu surowców energetycznych z całego regionu.
Argumenty irańskie zostały przedstawione wyjątkowo jasno i klarownie, ale w opinii Teheranu nie do wszystkich trafiły z wystarczającą mocą. Postanowiono więc przeprowadzić drugą lekcję poglądową możliwości i bojowej sprawności Dywizji Morskiej Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej. 13 czerwca zaatakowany został produktowiec Front Altair żeglujący pod banderą Wysp Marshalla, ale należący do armatora norweskiego (251,8 m długości, 110 000 t nośności, budowa 2016 r.). Statek przewoził 75 000 t nafty dla odbiorcy japońskiego. Ze względu na charakterystykę ładunku na statku wybuchł pożar, ewakuowano załogę liczącą 23 osoby i dopiero później z jednostek ratowniczych przystąpiono do akcji gaśniczej. Powodem zdarzenia był prawdopodobnie również ładunek wybuchowy założony na burcie poniżej linii wodnej. Z kolei w przypadku uszkodzonego tego samego dnia japońskiego zbiornikowca Kokuka Courageous doszło do przebicia burty poniżej linii wodnej i choć pływalność jednostki nie była zagrożona, 44 marynarzy ewakuowano do jednego z portów irańskich. I w tym przypadku data, a chyba i wybór obiektów ataków nie były przypadkowe. Misję dobrych usług zmierzającą do deeskalacji napięcia w stosunkach irańsko-amerykańskich rozpocząć miał premier Japonii Shino Abe. Atak na statek japoński i przewożący ładunek dla Japonii nie dawały mu tymczasem zbyt wielu szans na odniesienie sukcesu. Część komentatorów postawiła nawet pytanie, czy owa koincydencja zdarzeń nie oznacza przypadkiem, że Korpus Strażników Rewolucji powoli wyswobadza się z kagańca nałożonego mu przez szyickich duchownych i sam zaczyna kreować politykę państwa. Byłaby to szczególnie niebezpieczna ewentualność, uwiarygadniana dodatkowo faktem rozpoczęcia „cywilnej” kariery politycznej przez gen. mjr. Ghasema Solejmaniego, długoletniego dowódcę Ghods, który faktycznie ocalił reżim Baszszara al-Assada w Syrii i dowodził siłami odgrywającymi kluczową rolę w pokonaniu tzw. Państwa Islamskiego w Iraku. Dodać można, że w przypadku Kokuka Courageous „nieznani sprawcy” popełnili poważny błąd. Nie dość, że nie eksplodowała część założonych przez nich ładunków, to usiłując zdemontować pod osłoną ciemności pozostałe, dali się sfotografować. Był to też bezpośredni dowód irańskiego sprawstwa, ale jak zwykle nie wszystkich przekonał.
Pełna wersja artykułu w magazynie MSiO 9-10/2019