Gordyjski węzeł Gawrona
Przemysław Krajewski
Gordyjski węzeł Gawrona
Nie można myśleć o wizji rozwoju Marynarki Wojennej RP bez rozwiązania problemu przyszłości korwety Gawron, które to przedsięwzięcie konkuruje o środki finansowe z innymi projektami modernizacji morskiego komponentu Sił Zbrojnych RP. Twierdzenie odwrotne również jest prawdziwe – nie da się rozwiązać kwestii korwety wielozadaniowej bez sprecyzowania jej roli w wizji przyszłej MW. Wyjście z impasu jest możliwe tylko pod warunkiem przedstawienia propozycji jeszcze akceptowalnej finansowo dla polityków i już odpowiadającej operacyjnie marynarzom.
Artykuł stanowi autorską próbę zaproponowania kompromisowego rozwiązania i przecięcia tytułowego węzła. W naszych poszukiwaniach wyjścia z sytuacji, w jakiej znajduje się program budowy serii korwet, przenieśmy się na drugą stronę oceanu i popatrzmy, co dzieje się z nowym nabytkiem US Navy – okrętami Littoral Combat Ship (LCS). Jeżeli miałby powstać, seryjny Gawron może być potraktowany jako szczególny przypadek LCS, czyli okrętu, który w zamiarze US Navy miał być:
- wystarczająco tani, aby powstać w większej liczbie;
- wystarczająco wszechstronny, aby operować na niebezpiecznych wodach przybrzeżnych;
- łatwo modyfikowalny, aby sprostać nieprzewidywalnym zagrożeniom w przyszłości.
Dwa okręty już pływające – Freedom i Independence – dają możliwość sformułowania pierwszych ocen i są aktualnie obiektem gorących dyskusji oraz polemik (patrz szerzej w NTW 2/2011). Warto się tej dyskusji przyjrzeć. Dlaczego? Ponieważ Bałtyk jest morzem zamkniętym o średniej głębokości niewiele ponad 50 m i z pewnością zalicza się do kategorii „littoral”. Jakikolwiek okręt Marynarka Wojenna wprowadzi do służby, będzie on szczególnym przypadkiem LCS-a i podobnie jak on, powinien spełnić powyższe trzy postulaty.
Lekcje zza oceanu
Podstawowe zarzuty podnoszone wobec amerykańskich LCS-ów sprowadzają się do kilku argumentów dających w sumie negatywną odpowiedź w kwestii spełnienia wspomnianych trzech warunków:
1. Za drogi. Cenę jednostkową określa się na prawie 600 mln USD i trudno go nazwać okrętem tanim. Co poszło nie tak, skoro pierwotnie planowany koszt wynosił 220 mln USD? Wskazówki może udzielić opinia brytyjskiego architekta okrętów D. K. Browna: (…) tania korweta (...) jest możliwa, ale jest potrzebna ścisła kontrola projektu na samej górze, aby zapewnić, że wymagania nie spowodują wzrostu kosztów do nieosiągalnego poziomu. Wspomniany autor nazywa to „projektem niestabilnym” – projekt rośnie pod ciśnieniem coraz to nowych i bardziej wyrafinowanych systemów uzbrojenia, prowadząc nieuchronnie do eskalacji kosztów. Podaje jako przykład historię projektu taniej fregaty dla Royal Navy. Okręt, który początkowo miał być praktycznie nieuzbrojoną platformą dla sonaru holowanego i śmigłowca, pod wpływem ciągłego modyfikowania specyfikacji przerodził się w końcu w wielozadaniową fregatę rakietową typu 23 (Duke). Dla odmiany największym powojennym sukcesem Amerykanów była seria fregat typu... Oliver Hazard Perry. Czy ktoś jeszcze pamięta, że ich pierwotnym oznaczeniem nie było „FFG” tylko „PF”, czyli „Patrol Frigate”? Fregaty typu O.H. Perry były rezultatem polityki „high-low mix” admirała Elmo Zumwalta Jr. (dowódcy US Navy na początku lat 70. XX wieku), który poszukiwał okrętu zoptymalizowanego tylko w jednym obszarze walki (przeciwlotniczy, przeciwpodwodny lub przeciwokrętowy) o standardowym kadłubie i siłowni. Wyposażenie oraz software i hardware miały być relatywnie nieskomplikowane. Kontrola kosztów projektu była wręcz brutalna i w jej efekcie zrezygnowano między innymi z drugiej linii wału, radaru trójwspółrzędnego na rzecz dwuwspółrzędnego, uniwersalnej dwubelkowej wyrzutni rakiet na rzecz pojedynczej, czy zastąpieniu skomplikowanego sonaru prostszym. Zumwalt arbitralnie ograniczył również wyporność do 3400 t zamiast projektowanych 3700 t. Jego działania wyglądają jak najlepsza recepta na osiągalny finansowo okręt!
2. Za słabo uzbrojony. Ideą wiodącą programu LCS są wymienne moduły uzbrojenia dla poszczególnych obszarów walki. Tak więc podstawowy pakiet w postaci armaty kal. 57 mm i systemu obrony bezpośredniej RAM/SeaRAM ma służyć wyłącznie do samoobrony. W swej krytyce oponenci LCS-ów pomijają fakt, że możliwości bojowe w dużej mierze są „zaszyte” w modułach. Bardziej poprawne byłoby więc porównywanie LCS w pełnej konfiguracji. Istotne jest to, że zarówno Kongres, jak i US Navy uważają, że okręty są warte budowy seryjnej.
3. Zbyt skomplikowany i nieprzetestowany. Podkreśla się fakt stosowania technologii i rozwiązań niebędących jeszcze w służbie czy użyciu. Niektóre z elementów modułów są wciąż niekompletne czy niegotowe (więcej o modułach i problemach z nimi w NTW 2/2011). Podnosi się także kwestie nierealistycznego, zdaniem krytyków, oczekiwania wymiany modułów na zasadzie „plug-and-play”. Zarzuca się, że okręty oddano do służby przedwcześnie, nie testując ich w pełni. Krytyka idąca w tym kierunku potwierdza powiedzonko adm. Wayne’a E. Meyera, „ojca” programu Aegis, który mawiał: zbudować trochę, przetestować trochę i nauczyć się wiele. Nic bardziej trafnego w odniesieniu do naszej korwety.
Zostawmy ostateczną ocenę LCS-ów innym, natomiast wykorzystajmy płynące z tego programu dość proste lekcje:
- „ścisła” kontrola projektu jest niezbędna, szczególnie w jego końcowej fazie;
- uzbrojenie okrętu ma być nie tyle silne co uniwersalne. Potencjał wzrostu daje technologia modułowa i skalowalność systemów C2;
- eksperymenty z integracją systemów kierowania walką są największą niewiadomą i stanowią największe ryzyko finansowe. Admirał Meyer ma racje. Po prostu nie mamy środków na pokrycie takiego ryzyka i musimy korzystać z rozwiązań już sprawdzonych.
Pełna wersja artykułu w magazynie NTW 4/2011