Furia 5 – Co robi z ludźmi…

Lotos
Piąta edycja zawodów Furia, organizowanych przez duet Agnieszki Wolak I Darka Pollaka, po raz kolejny pokazała co można „zrobić z ludźmi”. Mentalnie, fizycznie, każdy mógł doświadczyć swoich słabości i maksymalnie wykorzystać swoje mocne strony! Taka właśnie była Furia 5.
W czerwcu w zupełnie nowej lokalizacji odbyła się Furia 5, impreza, na którą zawodnicy szykują się wiele miesięcy wcześniej, na którą czeka się, by móc poczuć wyjątkowy charakter zawodów. To okazja, by zaprezentować swoje umiejętności, sprostać zadaniom i spotkać serdecznych ludzi, którzy dzielą pasję do taktycznych zmagań. W tym roku Furia zagościła na strzelnicy Antrans w okolicy Głogowa – to kawał świetnego terenu, dość uniwersalnego i oferującego doskonałe warunki do tych zawodów. Układ strzelnicy jest „promienisty”, centralna część była lokacją „biura” i strefy wystawców, od tego miejsca w różnych kierunkach rozchodziły się tory w relaksacyjnej odległości (w przeciwieństwie do poprzedniej lokalizacji, gdzie trzeba było sporo się nałazić między torami). Dla ekipy Frag Out!/Strzał była kolejna edycja, jesteśmy z Furią od początku i jesteśmy na maksa (czyli mocne, nasze 30%) – jasne, że kochamy Furię! I wiemy, że ze wzajemnością.
Początek zawsze jest miły, uśmiechnięte twarze organizatorów, Aga, Darek, całe grono sędziów, to w zasadzie jak rodzina, a my trochę jak „stały element gry”, atmosfera jak przed grillem w ogródku u naszego Maćka. Odprawa, żarty cichną, kalkulacje, kto po co przyjechał, po chwałę, po nagrody czy pokonanie własnych słabości. Tak, właśnie tak zaczyna się Furia, każdego ogarnia własny, własny „stan wyjątkowy”.
Bierzemy graty, ostatnie dopinanie oporządzenia, okulary, ammo, łyk wody i ruszamy. Dodam, że dla nas Furia to zawody bojowe, taktyczne, sprzęt, klimat, wszystko musi się zgadzać (zawsze nasze M81 – oldschool „po bandzie”), wielu zawodników też to czuje, chociaż są próby lightowego podejścia, gdzie kamizelki w kwiatki czy „wesołe” elementy mają nam przypominać, że to sportowe zmagania. Otóż nie, w naszym subiektywnym odbiorze organizatorzy robią wszystko, by poczuć bojowy rytm, powalczyć o wyniki w pełnym taktycznym anturażu. Oczywiście każdy ma swój luz, nawet „Januszowy”, nam nic do tego. I żeby było jasne, wszyscy, którzy nas znają wiedzą, że nie jesteśmy zadufanymi bufonami z zadęciem na bycie „niedzielnym komandosem”. Dystans, dystans… zawsze i do siebie. Chociaż wiem, że zawsze będą fajniejsi, weselsi, ładniejsi, już wiecie o co mi chodzi ;)
Ruszamy na pierwszy tor – SARIN, o nieee…. Bartek, nasz operator i dusza, „Korpus” specyficznie mega wesoły i reszta ekipy sędziów… maska pgaz, minitunel, który stał się paździerzową pułapką, niespodzianka dyndająca wewnątrz, dym, piasek, no i „bentley”. Mamy wszystko i bierzemy jak leci, łącznie z tym, że moja maska została w garażu i Alex użyczył swojej (normalnie zuch). Na tym torze można było się pogubić i niedowidzieć, ale to świetny klimat, w pocie strzelasz z jednej ręki, dusisz się w masce, szukasz celu w dymie… Było bardzo dobrze, no i „kupa” wesołej jazdy. Na początek dobrze, kondycja, manual i sprzęt bardzo ok.
Drugi nasz tor to BREACHERS JOB – żarty się skończyły, ufff… sędziowie to wesoła para, rzeczowo chcą nas zdołować ilością zadań na torze. Mówili „będzie fajnie, ale nie wiem, czy dasz radę”… No i wykrakali, bieganie luz, strzelanie, drzwi, okienka gra, dół luz, ale… jest tunel w nasypie, ciemny, zimny kawał „prostokątnej, klaustrofobicznej rury”, zaczęła się walka w głowie (właśnie co robi Furia z ludźmi). Myślałem koło trzydziestki, że jestem nieśmiertelny, koło czterdziestki wiedziałem, że nic mnie nie zatrzyma, a pięćdziesiątka mówi do mnie „przemyśl to – na pewno chcesz to zrobić”? Maciek milczał, teraz wiem, że kotłowało się w głowie, Alex i Marcin super się maskowali, ale ja… ja rozważałem przywiązanie liny do nogi i wyciągnięcie mnie, jak będzie panika w kiszce z betonu. No i napiszę wam, że Ruda z Majesiem nie cisnęli, ale widziałem w oczach „stary, dawaj”, no i było na łokciach, w błocie, wciśnięty w „tubę niekończącej się otchłani”, naprzód, chwila tryumfu i akcja dalej, no ale syf z tunelu doprowadził do cięcia się strzelby. Straciłem czas, ale walka była na maksa! Zero litości, papierowe cele darły się… nie wiadomo czy od trafień, czy podmuchu wystrzału. Świetny tor, masa strzelania, walki, pokonanie własnych lelków, o których się wcześniej nie śniło. Tak, taki był Breachers Job, to był momenty naszej (przynajmniej Maćka i mojej) chwały! Już byliśmy zwycięzcami!
Potem pojawiła się chwila na krótki, fancy posiłek (burgery, dziczyzna, włoskie rolady…) w naszym wieku to idealny kamuflaż, by ukryć zmęczenie. Rozmowa z kilkoma kolegami, żarty, kilka informacji o DQ na torach, o tym, kto i jak zawinił – trochę to dodaje pikanterii na zawodach. Każdy się stara jak potrafi, jedni to przeżywają, a inni zupełny luz („Głowa”, zaczynam być Twoim fanem).
Koniec gadki, czeka BUGGY RIDE.
No i ledwo widzimy na 300 metrach „plejtraka”, witamy sędziów, podziwiamy piaszczystą rynnę, a w jednej chwili z nieba lunęło… 30 minut oberwania chmury! Tak, tak cali zmoczeni, nasiąknięte kamizelki, ale dobrze wiemy, że to wszystko po to, by lekko przytłumić nasze poczucie zajebistości.
Strzelamy w deszczu na 300, 200, 100 m. Myślcie co chcecie, ale poszło nam dobrze i to na obcej broni od RRA. Zjazd na linie… nie wszyscy, mokra lina to brzmiało jak zaklęcie od kontuzji, potem z Szuszolem akcja moździerz, nawet śmiesznie, atrakcyjność 100%, celność nieco mniej, ale ok. No i buggy z Anką „na dachu” i tu zaczęła się świetna jazda, ruch, strzelanie, zmiana magazynka, zacięcie, strzał, „wygramalanie" się z furki i strzelanie, potem jazda, strzelanie, zmiana… do tego „darcie ryją”. Jakie to było fajne! Bezpieczna esencja zawodów taktycznych! Chociaż Alex zły, bo za mało ammo zabrał na tor i czegoś nie dostrzelił, za to Marcin cały happy, bo na mechanicznych przyrządach trafił cel na 200 m. Tu napiszę DZIĘKUJĘ za to wszystkim, którzy tworzą Furię. Właśnie po takie chwile się startuje się w tych zawodch. Dla nas syf, błoto, mokry sprzęt, parujące okulary i zadanie do wykonania! TAK, o to nam chodzi. Świetna obsada toru, wesołe rozmowy i kamienne twarze podczas przebiegu :)
No i słońce już zaczęło przygasać, my zadziwiająco jeszcze w dobrej formie, ruszyliśmy na rozległy BARRICADE RUN – w zasadzie to już nas nic nie zatrzyma, a czekaj… trzeba wskoczyć do wody, aha. Kurde, gdyby to było w środku dnia, słońce by nas osuszyło. Ale hej, my po deszczu, no to już wszystko jedno, deszcz z góry czy zasyfiona sadzawka. Damy radę. Jednak wiek robi swoje, przywitał nas Łukasz, sędzia, znamy się…, drugi sędzia Łukasz i już w głowie, że każdy sędzia na torze to Łukasz, a było ich chyba z czterech. Dobra, poleciał Maciek, postrzelał, wrócił cały, zszokowany, że Prodigy się nie cięło, szczęśliwy, brudny, zmęczony odpala papieroska z tekstem „przeżyliśmy”! No nie do końca, bo jeszcze ja.
Pełna wersja artykułu w magazynie Strzał 1-2/2025