Erich Hartmann nad przyczółkiem sandomierskim. Wielkie polowanie, którego nie było

Robert Michulec
W drugiej połowie sierpnia 1944 roku Oberleutnant Erich Hartmann jako pierwszy z dwóch pilotów w dziejach lotnictwa wojskowego osiągnął 300. zestrzelenie, za co został udekorowany Diamentami do Krzyża Rycerskiego. To wyjątkowe osiągnięcie miało miejsce nad Polską, podczas walk nad przyczółkiem sandomierskim (baranowskim). W ciągu zaledwie 13 dni Niemiec zgłosił wówczas zestrzelenie 35 radzieckich myśliwców. Niniejszy artykuł odpowiada na pytanie, jak ówcześnie raportowane sukcesy Hartmanna i innych pilotów pułku JG 52 mają się do strat odnotowanych w dokumentacji uczestniczącej w tych zmaganiach radzieckiej 2. Armii Powietrznej.
Erich Hartmann jest powszechnie uznawany za największego asa myśliwskiego wszech czasów i najskuteczniejszego pilota myśliwskiego drugiej wojny światowej. Stąd nawet laicy mogą znać tę postać, podobnie jak Manfreda von Richthofena z czasów pierwszej wojny światowej. Ponad czterokrotne przebicie przez Hartmanna rekordu legendarnego „Czerwonego Barona” podawane jest jednak ostatnio w wątpliwość. Pierwsze otwarte zakwestionowanie osiągnięć „Bubiego” nastąpiło wraz z publikacją artykułu jednego z rosyjskich historyków we francuskim magazynie „Le Fana de L'Aviation” (nr 2/2005). Dmitrij Chazanow w tekście zatytułowanym „Erich Hartmann: Sporny wynik. 352 czy… 80 zwycięstw” wprost podał w nim w wątpliwość liczbę zestrzeleń Hartmanna, właściwie formułując zarzuty o fałszowanie przez niego większości z nich. Pomimo, że w swoim tekście odniósł się bezpośrednio do zaledwie kilku walk Hartmanna, w tym kanonicznych z 23 i 24 sierpnia 1944 roku, autorytatywnie zredukował faktyczny wynik „Bubiego” do poziomu von Richthofena, szacunkowo przyznając mu tytułowe 80 realnych zestrzeleń, a więc – nolens volens – uznając go za wybitnego asa.
Artykuł odbił się dużym echem, a nawet wzburzył wielu, choć nie był odkrywczy, a według dzisiejszych standardów badań należałoby uznać go raczej za esej. Argumenty w nim przytoczone odzwierciedlały zaś wówczas już artykułowane opinie wielu rosyjskich specjalistów wojny powietrznej frontu wschodniego. Przesłanie zawarte w artykule zaczęło jednak cieszyć się pewną popularnością dopiero od bardzo niedawna – jakieś 15 lat po jego opublikowaniu. Otwarcie rosyjskich archiwów umożliwiło bowiem badanie konkretnych starć, podczas których Hartmann raportował zwycięstwa powietrzne.
Problem zawyżania zestrzeleń przez asów stron wojujących w drugiej wojnie światowej przewija się przed literaturę przedmiotu właściwie od początku. Kładący pod nią fundamenty najznamienitsi autorzy uwagę na ten fakt zwracali od początku lat 70. Na przestrzeni dziesięcioleci wiedza ta jedynie się ugruntowywała, choć z oczywistych i wielorakich względów nie mogła znaleźć pełnego zastosowania. Co do clue zagadnienia, nic się w nim nie zmieniło do dzisiaj z przyczyn natury obiektywnej – nie da się, na przykład, zastosować jednej miary do tysięcy pilotów jakichś sił powietrznych, tym bardziej z racji ich pochodzenia. Dotyczy to oczywiście również niemieckich asów, w tym całej ich czołówki lub grupki najbardziej popularnych. Mimo że zagadnienie zawyżania zestrzeleń pośród asów Luftwaffe na froncie wschodnim wymaga jeszcze żmudnych, konkretnych i masowych badań, to nie powinno to przeszkadzać w przyjęciu do wiadomości faktu jako takiego. Jest rzeczą absolutnie oczywistą, nie wymagającą żadnych mozolnych badań w archiwach, że wielu asów Luftwaffe musiało zawyżać swoje strącenia już z powodów obiektywnych. Jedni robili to częściej, inni rzadziej, z powodu indywidualnych cech i predyspozycji. U jednych było to wynikiem pomyłki czy nadinterpretacji, podczas gdy u innych wyrachowania i bezczelności. To także nie może być żadnym zaskoczeniem, skoro nic co ludzkie nie jest nam obce. W tym uległość wobec sztafażu towarzyszącego asom w wojennych landszaftach, obejmującego również niektóre alianckie gwiazdy, rozczarowanie którymi przerobiono na Zachodzie już jakiś czas temu.
Wszystko to, siłą rzeczy, odnosi się i do Hartmanna, którego dokonania podlegają takiemu samemu krytycznemu oglądowi. Ale akurat ten konkretny przypadek ma i swoją drugą stronę medalu, która powoduje szczególnie chętnie branie go na celownik. Hartmann, będąc jednym z licznych asów Luftwaffe, jako oficjalnie najskuteczniejszy z nich jest bowiem zarazem osamotnioną wisienką na torcie. Stąd wykazywanie akurat jego nadinterpretacji w zestrzeleniach jest szczególnie atrakcyjne. Tym bardziej, że w jego przypadku sugeruje się nie tylko nadinterpretację zgłaszanych strąceń (overclaiming), ale i ich fabrykowanie.
Hartmann, czyli kto?
Nie ulega wątpliwości, że Erich Hartmann zalicza się do grona znamienitych asów drugiej wojny światowej. Za sugestiami zawartymi w literaturze przedmiotu należy przyjąć, że Hartmann faktycznie miał dryg do myśliwskiego latania i predyspozycje do precyzyjnego ostrzału. W młodym wieku zaczął przygodę z lataniem na szybowcach, co pozwoliło dobrze nasiąknąć skorupce. Umiejętności Hartmanna potwierdzają, choćby pośrednio, niektóre dociekania rosyjskich badaczy, dążących do zweryfikowania jego osiągnięć czy wręcz ściągnięcia go z piedestału. W czasie swoich poszukiwań natrafiają jednak i na materiały nie tylko potwierdzające jego sukcesy, ale i precyzję działania czy dominację Hartmana nad pilotami WWS.
Realne zdolności pilotażowe czy strzeleckie jakiegoś asa nie mogą jednak w każdym przypadku oznaczać automatycznie jego dużej skuteczności i – co ważniejsze – wiarygodności w powietrzu. W przypadku Hartmana na pewno nie jest to tożsame z nimbem podniebnego „blondwłosego rycerza Niemiec”, jaki nadali mu jego amerykańscy biografowie, choć wychowując się w jednym z rycerskich państw Europy mógł sobie przyswoić taką wizję swojej profesji. W rzeczywistości „Bubi” nie był niedościgle utalentowanym pilotem, wybornym oficerem czy w końcu twórcą kanonów walk powietrznych. Przypisywanie mu zdolności owocujących wymyślaniem jakiejś odkrywczej taktyki jest nonsensem godnym jego amerykańskich biografów. Według nich Hartmann wypracował „strategię walki powietrznej [tak dosłownie], która świetnie pasowała do jego sytuacji na froncie wschodnim”.
Notorycznie stosowana przez Hartmanna – wydaje się, że najpóźniej od jesieni 1943 roku – taktyka „odstrzeliwania” poszczególnych samolotów WWS z bardzo bliskiej odległości po gwałtownym ataku w nurkowaniu od strony słońca nie była jednak jego pomysłem, ponieważ niemieccy myśliwcy stosowali ją masowo na wszystkich frontach od 1941 roku. Była prostym i popularnym rozwiązaniem taktycznym stosowanym przez pilotów dysponujących sprzętem przewyższającym osiągami maszyny przeciwnika. Jedyne, co Hartmann mógł w niej doskonalić, to jej wykonywanie przez siebie samego, lecz to wszystko, nigdy bowiem nie wyróżnił się jako dowódca formacji myśliwskich.
Co więcej, omawiana taktyka dostosowana była do uwarunkowań prowadzonej przez Luftwaffe od pewnego czasu defensywnej wojny w powietrzu, gdy mniej liczni myśliwcy niemieccy musieli stawiać czoła masom samolotów RAF czy WWS w sztywnych formacjach. Na froncie wschodnim stosowała ją masa innych pilotów Luftwaffe, także w JG 52. Gdy w pewnym okresie Hartmanna najpewniej wypromowano na kolejnego pułkowego rekordzistę, przez co niemal zawsze był pierwszy do zestrzeliwania, mogło to sprawiać wrażenie, że to on był w niej specjalistą. W rzeczywistości to jednak iluzja, choć można by zarazem powiedzieć, że czołowy „ekspert” Luftwaffe w rzeczywistości był nie tyle mistrzem walki powietrznej, ile raczej wysoko wyspecjalizowanym „odstrzeliwaczem” samolotów WWS (bo nawet nie alianckich). Jak go nauczył jego pierwszy dowódca Hptm. Krupinski (swoją drogą bardzo wiarygodny pilot): „zestrzelenia są mniej ważne niż przetrwanie”, co „Bubi” najwyraźniej od wiosny 1944 roku zaczął traktować zbyt dosłownie. Hartmann, jak wielu innych czołowych asów, w pewnym momencie po prostu przestał ciągle nadmiernie narażać się w mocno wyczerpujących walkach powietrznych, zżerających siły fizyczne i nerwy w wirażach i unikach. W zamian zaczął preferować wygodne zestrzeliwanie pojedynczych przeciwników w dogodnych warunkach eliminujących nadmiar ryzyka. Możliwe, że mogło mu to najbardziej leżeć charakterologicznie. Dzięki temu nie dawał się pokonać radzieckiemu przeciwnikowi, właściwie znajdując się poza jego zasięgiem, i mógł ewoluować w jednego z najlepszych asów wojny, któremu dane było przeżyć.
Pełna wersja artykułu w magazynie Lotnictwo 7-8/2025