Dwa kruki z Montany
WOJCIECH WEILER
Dwa kruki z Montany
O amerykańskim producencie noży – firmie Simonich Knives LLC z Clancy w Montanie – dowiedziałem się dawno temu, poznając go przez wyrób niejako uboczny. Kolega kupił w Niemczech Jedenastkę, do której przykręcone były kapitalne okładki rękojeści. Jak się okazało, pochodziły od Simonicha.
Rzeczone okładki leżały w dłoni jak przy klejone. Wykonane z G10, nowoczesnego i bardzo wytrzymałego tworzywa sztucznego, pokryte były na całej powierzchni regularnym wzorem wyraźnych wgłębień. Właściciel pistoletu zmienia broń jak rękawiczki, więc prosiłem, żeby – jak się już tej Jedenastki będzie pozbywał – zostawił mi te cudokładki. Niestety, zapomniał. Kiedy po latach wziąłem w rękę pokazane tu dwa noże i znów poczułem charakterystyczną fakturę rękojeści, to ponownie zapragnąłem mieć coś takiego na Nineteen Eleven.
Noże państwa Simonichów
Głównym profilem produkcyjnym Simonich Knives LLC nie są jednak jedenastkowe okładki, lecz – jak sama nazwa wskazuje – noże. Wszystkie o stałej klindze i wszystkie (w podstawowej wersji) wykonane z proszkowego spieku CPM S30V: odpornego na korozję, długo trzymającego ostrość, dającego się wysoko hartować i jednocześnie nie cierpiącego na nadmierną kruchość. Firmę prowadzi obecnie Christine Simonich, wdowa po projektancie i twórcy tychże noży, Robercie, który kilka lat temu zginął w wypadku. Produkty SK LLC określane są mianem mid tech, czyli wyrobu lokującego się gdzieś pomiędzy wytworem fabrycznym, a robionym na indywidualne zamówienie customem. Obróbkę zgrubną zapewnia ponoć firma Strider Kni ves, producent kultowych noży słynących z wytrzymałości, wykończeniówka to już ręczna robota pracowników pani Christine, a za obróbkę cieplną odpowiada niekwestionowany autorytet w dziedzinie hartowania noży – Paul Bos. Wszystkie ostre wyroby manufaktury z Clancy objęte są dożywotnią gwarancją.
Oba prezentowane noże są zgodne materiałowo i konstrukcyjnie. Mamy tu więc matową matową klingę z nierdzewnego spieku S30V (zahartowaną przez Bosa na ok. 59-60 HRC), trzpień odwzorowujący kształt rękojeści, którą oddzielają od głowni dwa jelce, i przynitowane do niego okładki z G10 – laminatu z włókna szklanego i żywicy poliestrowej, tworzywa lekkiego, przy tym niezwykle wytrzymałego i odpornego na szereg czynników destrukcyjnych. G10 jest też izolatorem – to ważna cecha, choć w przypadku rękojeści noży Simonich akurat nieistotna: tworzywo sztuczne jest tylko po bokach, góra i dół metalowego trzpienia są odsłonięte i mają kontakt z dłonią. Okładki nie okrywają całej części chwytowej, tył pozostaje odsłonięty i choć zakończony jest zaokrągleniem, to oczywiście w awaryjnej sytuacji można go użyć np. jako zbijaka do szkła. Przez umieszczony tam otwór da się coś przewlec według uznania – sznurek, rzemyk, plecionkę, itp. W dużym nożu przeznaczonym do ciężkiej pracy najbardziej logicznie prezentowałaby się tam linka zabezpieczająca przed zgubieniem czy wypadnięciem z dłoni. Wykonanie i wykończenie nie jest powalające: szlify i krawędzie tnące średnio równe, widać wyraźne ślady obróbki – ale to przecież nie powinno przeszkadzać nikomu, kto tych noży będzie używać. Bo do tego je stworzono, a nie jako okazy kolekcjonerskie. Ceny też nie powalają i to akurat jest bardzo pozytywne: duży kosztuje 330 dolarów, mały jest o 100 USD tańszy – nie są to za bardzo wygórowane kwoty jak za sprzęt z topowych materiałów, w dodatku ręcznie wykańczany.
Pełna wersja artykułu w magazynie Strzał 4-5/2012