Dlaczego nie było frontów w Planie „Z” w 1939 r.?


Piotr Hac


 

 

 

 

„Zapomniany szczebel dowodzenia…”

 

 

Dlaczego nie było frontów w Planie „Z” w 1939 r.?

 

 

 

Front (Grupa Armii), jako pośredni pomiędzy Naczelnym Dowódcą a armią szczebel dowodzenia nie został uwzględniony w polskim planie wojny z Niemcami, pomimo tego że istniały przesłanki do jego zastosowania. W konsekwencji fronty tworzono dopiero w warunkach najgorszych z możliwych, już po wybuchu wojny, przy generalnym odwrocie, bez środków łączności i odpowiednich sztabów oraz, co kuriozalne... przy zmniejszającej się długości frontu i liczbie wielkich jednostek. Przytoczone argumenty pozwolą rzucić nowe spojrzenie na ten zapomniany przez polskich sztabowców szczebel dowodzenia.

 

 

PO CO W OGÓLE FRONTY?
Każdy dowódca ma ograniczone zdolnościami psychofizycznymi możliwości skutecznego zarządzania podległymi sobie jednostkami. Uzyskiwanie informacji, ich analizowanie, wyciąganie wniosków i wydawanie poleceń jest procesem niełatwym, męczącym i wymagającym skupienia się na rzeczach najważniejszych. Głównodowodzący od wieków, w celu usprawnienia dowodzenia wojskami, potrzebowali dowódców niższego szczebla. Przełożeni ci mieli za zadanie pilnować, aby myśl przewodnia dowódcy została wprowadzona w życie, a wojsko biło się w taki sposób i w takim czasie, w jakim chciał tego głównodowodzący. Dowódca, który ma zbyt szeroki obszar myślowy do opanowania, gubi się, żadnej części zadania ostatecznie nie wykonuje dobrze i zaczyna podejmować błędne decyzje. Poprzez wieki prób i błędów wypracowano pewien schemat szczebli dowodzenia od komórki najniższej po najwyższą: sekcja – drużyna – pluton – kompania –batalion – pułk (Brygada) – Dywizja – Korpus – Armia – Front (Grupa Armii) – Wódź Naczelny. Rozwój liczebności wojsk, techniki łączności, a przede wszystkim doświadczenia I wojny światowej przyniosły dodatkowo znaczące zwiększenie szybkości i zakresu zarządzania wojskami. Możliwe teraz było efektywne dowodzenie dziesiątkami jednostek na terenie całego kraju i wydawanie im poleceń oraz uzyskiwanie meldunków o sytuacji praktycznie w jednym czasie. Kosztem tego rozwoju było znaczące zwiększenie liczby uzyskiwanych informacji o wojskach własnych oraz nieprzyjaciela, i wynikająca z tego konieczność inwestowania w struktury dowodzenia. Życie pokazało jednocześnie, że skuteczny dowódca, to taki, który nie jest obciążony większą liczbą jednostek podległych jak 3–4 przy szczeblu niższym (z uwagi na bezpośrednie oddziaływanie pola walki), lub 4–6 przy szczeblu wyższym. Takie wartości liczbowe funkcjonowały również w II Rzeczpospolitej i były ogólnie przyjęte w organizacji wojska. W armii przedwojennej podstawowym szczeblem dowodzenia operacyjnego była trzy- pięciodywizyjna Armia, wzmacniana jedną lub dwiema brygadami kawalerii. Zrezygnowano z tworzenia korpusów, czasami dowódcy armii tworzyli grupy operacyjne na określonych kierunkach działania. Przy ówczesnych środkach łączności dowodzenie tak zorganizowaną armią było optymalne i mimo wszystko skuteczne. Większe problemy pojawiały się przy zarządzaniu Armiami przez Naczelne Dowództwo...

 

POLSKIE UGRUPOWANIE ARMII I SGO W PLANIE „Z” – BRAK FRONTÓW
Polski plan obrony przed Niemcami był wypadkową możliwości obronnych państwa, ukształtowania granicy i obostrzeń wynikających z politycznej racji stanu. Jak wiadomo, Wojsko Polskie w 1939 r. zostało ugrupowane początkowo w pięć Armii i jedną Samodzielną Grupę Operacyjną, w lipcu powstała kolejna Armia, jedna bardzo silna Armia odwodowa i dwa odwody miejscowe. W sierpniu plan rozwinięto o jeszcze jeden odwód miejscowy i korpus interwencyjny. W ten sposób ostatecznie miało podległych bezpośrednio pod Naczelnego Wodza (nie licząc samodzielnej Obrony Wybrzeża i lotnictwa będącego w dyspozycji Naczelnego Dowództwa). Liczba związków wzrastała wraz z pracami nad planem, ale przede wszystkim z uwagi na sytuację polityczną i zwiększające się zagrożenie ze strony granicy południowej.

Niezależnie od negatywnie ocenianej kordonowej ochrony granic i wysunięcia zdecydowanej części sił na lewobrzeżną stronę Wisły, należy mieć w pamięci, że istniało pewne zagrożenie, że Niemcy rozpoczną działania przeciwko Polsce nie w formie napaści zbrojnej na cały kraj, a będą „wydzierać” pewne terytoria, balansując na granicy wojny. Przede wszystkim chodziłoby tu o opanowanie Gdańska (pucz wewnętrzny lub działania z zewnątrz), Pomorza lub nawet Wielkopolski. Po błyskawicznym przeprowadzeniu takiej operacji, opinii międzynarodowej przedstawionoby to jako definitywny koniec rewindykacji terytorialnej Niemiec i liczono na załagodzenie negatywnego wydźwięku. W sytuacji podjęcia przez Polskę zdecydowanej interwencji zbrojnej, akcję niemiecką skierowaną wobec całego terytorium Polski próbowanoby przedstawić jako „obronę przed polską napaścią”. Casus Czechosłowacji wskazywał, że brak militarnej reakcji na anektowanie przez Niemcy części terytorium Polski mógłby być argumentem dla mocarstw zachodnich przeciw wypowiedzeniu wojny Niemcom. Jednak rozszerzanie linii przyszłych hipotetycznych walk z Wehrmachtem, a szczególnie powołanie Armii „Karpaty” powinno skłonić marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza lub jego współpracowników do rozważenia usprawnienia dowodzenia podległymi Armiami poprzez utworzenie dowództw frontów. Wydaje się, że taka decyzja mogłaby być podjęta najpóźniej w lipcu 1939 r., gdyż wtedy musiało już być jasne, że sprawne zarządzanie wszystkimi podległymi związkami operacyjnymi będzie napotykało na problemy, wtedy również wykrystalizowałyby się trzy geograficzne główne kierunki możliwych działań przeciwnika. Dałoby to odpowiedni czas na utworzenie dowództw frontów i skonkretyzowanie ich zadań, a także rozważenie kwestii przydzielenia odwodów.

 

 

Pełna wersja artykułu w magazynie TW Historia 5/2014

Wróć

Koszyk
Facebook
Twitter