Czy mogli dać więcej?

 


Jerzy Gotowała


 

 

 

Czy mogli dać więcej?

 

 

 

Niezaprzeczalnym faktem jest, że wybuch wojny zastał nasze lotnictwo w połowie realizacji ambitnego planu jego modernizacji i rozbudowy, przewidywanego na lata 1937–1942. Do września przy nadzwyczaj niskim budżecie zdołano zrobić wiele, lecz jak się niebawem okazało o wiele za mało w stosunku do przygotowania sąsiadów, zwłaszcza zaś jawnie czyniącego przygotowania do wojny zachodniego agresora.
 
 

 


W lotnictwie polskim zdecydowano o skokowym powiększeniu jego potencjału, jednak bez zapewnienia dostatecznego zasilania finansowego i materialnego. Zbyt niskie kwoty budżetowe były podstawową przyczyną zacofania w sferze wyposażenia, którego przeciętny stan jakościowy, w porównaniu z zagranicą, osiągnął najniższy poziom w przededniu wybuchu wojny. Swego rodzaju paradoksem było, że działo się to wówczas, gdy nasze prototypownie opuszczały nowe samoloty, rozwiązaniami konstrukcyjnymi dorównujące światowemu poziomowi, a przemysł z braku zamówień krajowych ratował się kontraktami z odbiorcami zagranicznymi dla pełniejszego wykorzystania mocy produkcyjnych. Jeszcze latem 1939 r. wywożono z kraju cenne samoloty, których potem jakże brakowało na wrześniowym niebie. Z tego względu osiągnięcia konstrukcyjne nosiły swego rodzaju ,,wyspowy” charakter. W rezultacie obok wspaniałych osiągnięć, jak dwusilnikowy bombowiec PZL-37 Łoś i wdrożenie do produkcji bardzo dobrych i oczekiwanych również przez zagranicę samolotów liniowych (rozpoznawczo-bombowych) PZL-46 Sum i obserwacyjnych LWS-3 Mewa zanotowano dotkliwe i groźne dla bezpieczeństwa kraju porażki – brak dobrych myśliwców.

Plan modernizacji i rozbudowy polskiego lotnictwa był jednak tyle ambitny, co niemożliwy do wykonania, a nawet przy do końca zrealizowanym i tak lotnictwo nasze ilościowo i technicznie odstawałoby od niemieckiego, francuskiego czy brytyjskiego. Przecież lotnictwo tych krajów dysponowało już o klasę lepszym sprzętem i nie można przypuszczać, że na tym poziomie by pozostało. Daleko było nawet przyszłościowemu PZL-50 Jastrząb do już eksploatowanych w europejskich krajach Messerschmittów 109, Hurricane’ów, nie wspominając już o Spitfire’ach.

Truizmem jest niewątpliwie podkreślanie, że lotnictwo nasze nie należało do formacji uprzywilejowanych. Rozwijało się w cieniu innych rodzajów wojsk uważanych za główne, spełniając w stosunku do nich rolę pomocniczą. Podstawę sił zbrojnych stanowiły związki piechoty, które wesprzeć miała artyleria, rachityczna technika pancerno-motorowa i dawno przebrzmiała kawaleria. Układ taki krył w sobie niebezpieczeństwo małej efektywności w warunkach nowoczesnej wojny, w której nasycenie sprzętem technicznym o wysokich walorach bojowych odgrywać miało rolę pierwszoplanową. Wizję takiego konfliktu kreślili od dawna uznani teoretycy pola walki, ale hipotezy te nie trafiały do przekonania dowódców wyższych szczebli dowodzenia, od których zależały wiążące decyzje, dotyczące kierunków rozwoju sił zbrojnych. Wielce ujemny wpływ na postęp w dziedzinie doskonalenia lotnictwa wywarły ,,historyczne” poglądy głównych postaci Naczelnego Dowództwa Wojska Polskiego na warunki prowadzenia przyszłej wojny, w której usilnie dopatrywano się analogii do działań z lat 1914–1920, kiedy decydujący wpływ na przebieg działań wywierały piechota, artyleria i kawaleria. Lotnictwo w tej strukturze stosownie do doświadczeń wojny polsko-bolszewickiej, traktowane było jako z gruntu pomocniczy środek walki, do którego zadań należały przede wszystkim działania rozpoznawcze i obserwacyjne. Nic więc dziwnego, że strukturalny przekrój posiadanego w 1939 r. sprzętu bojowego obejmował: aż 54% samolotów rozpoznawczych i obserwacyjnych, 36% samolotów myśliwskich i 10% samolotów bombowych. Wielkie zatem na pozór bogactwo sprzętu w rzeczywistości było złudzeniem, na domiar złego złudzeniem kosztownym.

 

Pełna wersja artykułu w magazynie NTW Numer Specjalny 5

Wróć

Koszyk
Facebook
Tweety uytkownika @NTWojskowa Twitter