Czy Izrael podpali Bliski Wschód?

 


Robert Czulda


 

 

 

Czy Izrael podpali Bliski Wschód?

 

 

Obecny kryzys polityczno-militarny wokół Iranu jest bez wątpienia największym w historii. Wobec coraz poważniejszych zarzutów w stosunku do Teheranu, o potajemną realizację wojskowego programu nuklearnego, rośnie ryzyko izraelskiego ataku na Iran, który może doprowadzić do regionalnej wojny na trudną do przewidzenia skalę.

 



Patrzący chłodnym okiem obserwator mógłby stwierdzić, że obecny kryzys wokół Iranu nie jest niczym nowym – już w przeszłości Izrael, który sam w potajemny sposób wszedł w posiadanie broni jądrowej (która do tej pory pozostaje poza jakąkolwiek międzynarodową kontrolą), groził Iranowi wojną, jeśli państwo to będzie kontynuowało program nuklearny bez międzynarodowego nadzoru. Kryzysy pojawiały się także wówczas, gdy Iran informował o rozwoju rakiet balistycznych mogących razić Izrael. Jako przykład podać można rok 2008, kiedy to Teheran przeprowadził serię testów rakiet o różnym zasięgu, zarówno klasy „ziemia-ziemia”, jak i „ziemia-woda” oraz „ziemia-powietrze”. Wśród testowanej broni miały być wówczas zmodyfikowane rakiety Shahab-3, uzbrojone w jednotonowe głowice z ładunkiem konwencjonalnym, osiągające zasięg 2000 kilometrów. Reakcja Izraela była natychmiastowa. Zaledwie kilka godzin później, minister obrony Ehud Barak stwierdził jednoznacznie, że Izrael jest gotów do stanowczego działania. Izrael to najsilniejsze państwo regionu – przypomniał – już w przeszłości udowadniał, że nie boi się działać, gdy w grę wchodzi interes narodowy. Na reakcję Teheranu nie trzeba było długo czekać. Przez cały czas jesteśmy gotowi wystrzelić nasze rakiety – zripostował dowódca Sił Powietrznych Gwardii Rewolucyjnej Iranu, Hossein Salami. Jeszcze bardziej stanowczy w ocenie przebiegu wojny był generał-brygadier Masoud Jazayeri: Stany Zjednoczone poniosły już dwie haniebne porażki w regionie – przeciwko Hezbollahowi i Hamasowi. Jeśli chcą trzeciej klęski niech rozpoczną kolejną wojnę – stwierdził prowokacyjnie. Od tego momentu obie strony nie szczędzą sobie dosadnych sformułowań i pokazów siły. Gdy więc jakiś czas temu Izrael przeprowadził ćwiczenia z udziałem ponad stu samolotów bojowych, zadbano, aby informacja dotarła do prasy, a więc także i do Teheranu. Określenie ćwiczeń jako „regularnego treningu na wypadek możliwego zagrożenia dla Izraela” mówi bardzo wiele. Tym bardziej, że zasięg operacji – około 1600 kilometrów – był zaskakująco zbieżny z odległością od Izraela do instalacji atomowych w irańskim Isfahanie. Izraelskie lotnictwo przeprowadzało ćwiczenia także w Rumunii – ponoć Izraelczycy symulowali tam atak na irańskie instalacje atomowe poprzez unikanie radarów w lotach na bardzo małej wysokości. Wybór Rumunii nie jest ponoć przypadkowy – odległość z Izraela jest niemal taka sama jak do Iranu, który nie pozostał bierny. Kilka miesięcy temu irańskie okręty wojenne – fregata (według irańskiej nomenklatury – niszczyciel) Alvand i okręt zaopatrzeniowy Kharg pomyślnie pokonały wody Kanału Sueskiego wpływając na Morze Śródziemne, świadomie denerwując Izrael.

Oba państwa są w stanie permanentnej zimnej wojny. Iran jest oskarżany o wspieranie reżimu w Syrii – ostatnim bastionie antyizraelskiego frontu arabskiego (zarówno Jordania, jak i Egipt ułożyły sobie pokojowe relacje z Izraelem, Liban jest raczej neutralny). Co więcej, Iran wspiera zwalczające Izrael ugrupowania zbrojne – Hezbollah w Libanie oraz Hamas w Palestynie. Szerokim echem odbił się niedawny szturm na ambasadę Wielkiej Brytanii w Teheranie. Chociaż, według oficjalnych informacji zrobili to studenci, nieoficjalnie mówi się, że akcję wykonali Basidżowie – a więc fundamentalna bojówka władz. Izrael co chwila grozi Iranowi wojną, a także prowadzi akcje służb specjalnych. Ostatnią z nich jest oskarżenie Teheranu o przygotowanie zamachu na ambasadora Arabii Saudyjskiej w Waszyngtonie. W czerwcu 2011 roku izraelscy agenci mogli mieć udział w wysadzeniu w powietrze pasażerskiego samolotu Tu-134, który rozbił się w Rosji. Na jego pokładzie znajdowało się bowiem pięciu naukowców pracujących w irańskiej elektrowni nuklearnej w Buszer. Miesiąc później w Teheranie nieznani sprawcy zamordowali irańskiego eksperta nuklearnego. W 2010 roku życie straciło dwóch naukowców, a jeden został ranny. Wtedy też przeprowadzono (prawdopodobnie Amerykanie oraz Izraelczycy) atak teleinformatyczny z wykorzystaniem wirusa Stuxnet, który ponoć opóźnił irańskie prace. Bardzo tajemnicze są dwie niedawne eksplozje w Iranie. Najpierw, 12 listopada ub. r., wybuch spowodował potężne zniszczenia w bazie wojskowej pod Teheranem. Życie straciło 17 żołnierzy. Ponoć przyczyną było nieostrożne obchodzenie się z amunicją – siła detonacji była na tyle duża, że dostrzeżono ją w odległej o 40 kilometrów stolicy. Mówi się jednak, że faktycznym powodem była awaria testowanej rakiety balistycznej. Wersję taką uwiarygadnia śmierć generała Moghaddama, zaangażowanego w projekt rakietowy. Ponoć incydent poważnie zahamuje irańskie prace. Dużo bardziej tajemnicza była eksplozja trzy tygodnie później – niedaleko instalacji atomowych w Isfahanie. Według oficjalnych informacji żadnego wybuchu jednak nie było.

Teraz jednak sprawa jest dużo poważniejsza i wiąże się z kontrowersyjnym programem atomowym, uznawanym przez Izrael za najpoważniejsze wyzwanie dla własnego bezpieczeństwa. Jak wynika z najnowszego raportu Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (IAEA), niektóre działania irańskich naukowców były związane z programem wojskowym, czego Teheran – zgodnie ze złożonymi deklaracjami – nie powinien robić. Dotyczy to testowych detonacji ładunków wybuchowych, budowy detonatora i projektowania głowicy. Iran zaprzeczył tym doniesieniom. Jak zawsze w takiej sytuacji nie sposób ustalić prawdy ponad wszelką wątpliwość. Co istotne, z raportu nie wynika, że Iran prowadzi obecnie prace nad bombą atomową, a jedynie rozwijał zdolności, które mogłyby być wykorzystane do jej produkcji (choć w praktyce to bardziej gra słów, z których każdy może wyczytać co tylko chce). Jeśli wierzyć doniesieniom, Iran potrzebowałby od dwóch do trzech lat na wyprodukowanie bomby atomowej gdyby taka decyzja zapadła. Według Izraela Iran posiada obecnie około 4 ton wzbogaconego do poziomu 3–4% uranu i około 70 kilogramów uranu wzbogaconego do poziomu 20%. Należy przy tym odróżnić fakt zbudowania bomby od jej posiadania w stanie operacyjnym, a także od dysponowania odpowiednimi środkami przenoszenia (rakietami balistycznymi) i to we względnie dużej liczbie. Niemniej jednak Izrael ostrzega: Iran kontynuuje swoje wysiłki, by zdobyć broń nuklearną – alarmuje premier Benjamin Netanjahu – Jeśli mu się uda, będziemy mieli do czynienia ze śmiertelnym zagrożeniem dla Bliskiego Wschodu, całego świata, oraz – co oczywiste – także dla nas. Jak donosi izraelska prasa, premier Netanjahu stara się już przekonać własny rząd i parlament do zgody na niezwykle niebezpieczny plan – uderzenia lotniczego na Iran. O zgodę nie jest łatwo, bowiem byłaby to najbardziej ryzykowna operacja w historii Izraela, której konsekwencje mogą mieć wymiar globalny. Póki co udało się przekonać jednego z większych sceptyków – szefa resortu spraw zagranicznych Awigdora Liebermana. Nawet bojowy na ogół szef Ministerstwa Obrony Izraela Ehud Barak w tych trudnych chwilach stara się nie podgrzewać atmosfery. Jak stwierdził: Izrael nie chce wojny, a żadna decyzja jeszcze nie zapadła. Dodał, że najlepszym rozwiązaniem byłoby nałożenie drastycznych sankcji na przemysł energetyczny Iranu. Barak obawia się jednak, że nie uda się stworzyć koniecznej do tego koalicji Stanów Zjednoczonych, Unii Europejskiej, Indii, Chin i Rosji.

Pełna wersja artykułu w magazynie NTW 1/2012

Wróć

Koszyk
Facebook
Tweety uytkownika @NTWojskowa Twitter