Czy Iran może zablokować...
Tomasz Szulc
Czy Iran może zablokować
cieśninę Ormuz?
Iran, jeszcze w czasach szacha Rezy Pahlaviego, pretendował do miana „strażnika cieśniny Ormuz”. Nie bez cichego wsparcia Stanów Zjednoczonych, wojska irańskie obsadziły w 1971 r. kilka wysepek w cieśninie (Tunb, Abu Musa...), do których rościły sobie prawa także inne kraje. Rewolucja w Iranie, a potem wojna z Irakiem te ambicje przyhamowały – władze w Teheranie nie miały dość sił, aby podtrzymywać tego rodzaju pretensje. Od kilku jednak lat władze Iranu ponownie przypominają światu o swoich roszczeniach, a ostatnio wręcz grożą zablokowaniem cieśniny. Czy są w stanie i czy mogą to uczynić?
Cieśnina Ormuz stanowi jedyne połączenie Zatoki Perskiej z Zatoką Adeńską, czyli Oceanem Indyjskim. Do XX wieku nie miała ona znaczenia strategicznego, choć to przez nią kursowały arabskie dhou z towarami, a także okręty światowych mocarstw, które wchodziły w interakcje z Iranem (kontaktów z Arabami zamieszkującymi zachodnie wybrzeże Zatoki Perskiej nikt nie szukał). Sytuacja zaczęła się błyskawicznie zmieniać wraz ze wzrostem znaczenia ropy naftowej jako surowca strategicznego. Najtańszym i najszybszym sposobem transportowania perskiej i arabskiej ropy było użycie zbiornikowców, a te musiały przepływać przez cieśninę Ormuz. I znowu: do drugiej połowy XX wieku nie stanowiło to problemu, gdyż zbiornikowce były niewielkie, a państwa zatoki kontentowały się kontrolowaniem wód terytorialnych szerokości 3,5 mili. Im większe były zbiornikowce (te największe mają wyporność ponad pół miliona ton!), tym staranniej trzeba było wybierać ich trasę. Na dodatek Iran, Zjednoczone Emiraty Arabskie i Oman rozszerzyły swoje wody terytorialne do 12 mil (22 km), choć w najwęższym miejscu cieśnina ma mniej niż 50 km szerokości. Obecnie przez Ormuz przepływa 40% światowego morskiego transportu ropy, czyli ponad 20% ropy transportowanej na świecie wszystkimi metodami. Wszelkie zakłócenia w ruchu zbiornikowców przez cieśninę, a nawet tylko realna możliwość ich wystąpienia, nieuchronnie doprowadzą do wzrostu cen ropy. Świat zachodni, nękany kryzysem gospodarczym, jest szczególnie wrażliwy na wszystkie tego rodzaju sygnały, a skutek nawet niewielkich zaburzeń na rynku paliw płynnych będzie znacznie większy niż w czasach gospodarczej hossy. Władze Iranu świetnie zdają sobie sprawę z sytuacji i umiejętnie ją wykorzystują. Równocześnie Iran jest obiektem międzynarodowych zabiegów, które mają zapobiec wejściu tego kraju w posiadanie broni jądrowej. Liderem wśród podejmujących te wysiłki są Stany Zjednoczone, bo też i one, wraz z Izraelem, mają być oficjalnymi celami irańskich ataków (niewiele krajów ma w swej retoryce politycznej tak jasne zapowiedzi użycia siły militarnej, jak Iran). Obecnie trwa rozruch elektrowni atomowej w Bushehr, a równocześnie władze irańskie informują o rozpoczęciu własnymi siłami produkcji paliwa do niej. W taki sam sposób, jak wzbogacanie uranu na potrzeby energetyki, wzbogaca się go w celu zbudowania broni atomowej. Różnica polega tylko na stopniu wzbogacenia: do prętów paliwowych trafia uran zawierający 4% izotopu rozszczepialnego, do zastosowań militarnych potrzeba 98% wzbogacenia. Oznacza to, albo konieczność zbudowania wielokrotnie dłuższej (i trudniejszej do ukrycia) linii wzbogacania, albo wielokrotnego przepuszczania wzbogacanego uranu przez te same wirówki, co oznacza drastyczne zmniejszenie ilości wzbogacanego uranu. Dlatego perspektywa uzyskania tą drogą kluczowego komponentu bomby jest dość odległa. Natomiast po uruchomieniu elektrowni można ze zużytych prętów paliwowych pozyskiwać pluton i wykorzystać go do budowy broni, a proces pozyskiwania może być znacznie szybszy. Oficjalnie Iran zapowiada, że będzie oddawał całe zużyte paliwo do Rosji, skąd ma też kupować pręty paliwowe, ale skoro sam będzie produkował takie pręty, to dość łatwo będzie zużyć ich więcej, niż zostało zakupionych i z tych nadliczbowych potajemnie odzyskiwać pluton. W taki sposób ilości materiału rozszczepialnego również nie będą duże, ale w każdej chwili Iran, podobnie jak już kilkakrotnie Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna, może odmówić wydania zużytego paliwa i uzyskać dostęp do większej ilości plutonu. Kolejny trudny problem to wyprodukowanie ładunku jądrowego. Wbrew rozpowszechnionym opiniom nie jest to zagadnienie proste i kraje takie jak Iran, bez znaczącej pomocy z zewnątrz, mogą stracić lata, zanim uda się im zbudować konstrukcję rokującą nadzieje na zadziałanie, czyli wybuch. Na dodatek taka prosta konstrukcja jest zwykle duża, ciężka i wymaga więcej materiału rozszczepialnego. Dlatego jej przenoszenie wymaga ciężkich bombowców lub wielkich rakiet, a ani jednymi, ani drugimi Iran nie dysponuje. Rekapitulując – zagrożenie irańską bronią jądrową jest dość odległe w czasie, ale, zważywszy na postawę władz Iranu, całkowicie realne. Na dodatek żaden kraj dysponujący bronią jądrową (poza KRLD) nie grozi światu wojną. Oznacza to, że działania, podejmowane przez USA nie są bezzasadne, mało tego – zasługują na światowe poparcie. Oczywiście, sytuacja zmieni się diametralnie, gdy Iran będzie już miał broń jądrową – wtedy użycie siły będzie bardzo ryzykowne, a pozamilitarne metody – znacznie mniej skuteczne. Dlatego Stany Zjednoczone naciskają, a Iran korzysta ze wszelkich możliwości przeciwdziałania. Bodaj najbardziej skuteczną jest groźba blokady cieśniny Ormuz. Groźba jest naprawdę skuteczna tylko wtedy, gdy istnieje możliwość jej spełnienia. Iran, niestety, ma taką możliwość.
Pełna wersja artykułu w magazynie NTW 4/2012