Czołgiem przez II wojnę światową
Tymoteusz Pawłowski
Czołgiem przez II wojnę światową
Najlepszy czołg II wojny światowej jest łatwo wybrać. Był nim brytyjski A41 Centurion. To właśnie w nim wykorzystano większość doświadczeń wojennych. Czołgi przed nim były od niego słabsze. Te po nim – nie były czołgami II wojny światowej. A które czołgi miały największą wartość bojową na przestrzenie wielu lat wojny?
Pancerze przedwojennych wozów bojowych były wystarczającą osłoną przed pociskami broni strzeleckiej. Kilkumilimetrowe blachy pancerne można było uzyskać masowo w każdej niemal hucie. Grubsze – produkowane w wyspecjalizowanych zakładach – były o wiele droższe. W dodatku, o ile wiele rozwiązań było przenoszonych do czołgów prosto z okrętów – kwestie pancerza studiowano już w XIX wieku – to na lądzie nie potrafiono sobie poradzić z łączeniem grubych płyt pancernych. Czołgi były zbyt małe, a ich kształty zbyt skomplikowane, żeby móc w pełni korzystać z doświadczeń stoczniowych. Nity czy śruby osłabiały pancerze czołgów, a spawanie blach pancernych było przed wojną w powijakach: dodatki stopowe wzmacniające pancerz utrudniały spawanie, a te ułatwiające spawanie – osłabiały odporność pancerza. Pod koniec lat trzydziestych XX wieku państwa europejskie opracowały technologię produkowania płyt pancernych o grubości kilkudziesięciu milimetrów. Nie zdołano jej jednak wykorzystać przed wojną: jesienna seria 7TP z 1939 roku – Polacy przodowali wówczas w metalurgii – miała mieć nowy 40-milimetrowy pancerz przedni. Czołgi pierwszych lat II wojny światowej – oprócz bardzo drogich czołgów przełamania – były wciąż jeszcze bardzo słabo opancerzone. Najlżejsze wozy bojowe – czołgi i samochody pancerne – choć miały pancerz odporny na ogień większości broni strzeleckiej, mogły zostać zniszczone przez ciężkie karabinowe pociski przeciwpancerne. Chociażby z tego powodu nie nadawały się do szturmowania pozycji piechoty. Innym powodem były fatalne własności jezdne. Czołgi – i samochody – rozpoznawcze mogły być szybkie, ale nie radziły sobie z pokonywaniem rowów i transzei. Do atakowania broniącej się piechoty wykorzystywano czołgi lekkie, których pancerz – choć wytrzymywał serie karabinowych pocisków przeciwpancernych wystrzelonych nawet z najbliższej odległości – łatwo było przebić pociskiem z armaty przeciwpancernej. Zupełnie odporne na ogień armat przeciwpancernych były czołgi ciężkie. Różnica pomiędzy czołgami ciężkimi a średnimi nie była widoczna dla państw, które jako uzbrojenie przeciwpancerne przyjęły 20 mm najcięższe karabiny maszynowe. Piechota tych armii, których uzbrojeniem przeciwpancernym były armaty 37-45 mm, była natomiast w stanie samodzielnie zwalczać średnie czołgi wroga z bliskich odległości. Armaty takie nie straciły swojej wartości do końca wojny: w uzbrojeniu jednostek pierwszoliniowych były jeszcze w 1945 roku.
Zabawa w Linneusza
W 1939 roku wszystko to było jeszcze pieśnią przyszłości. Rodzajów czołgów było jedynie kilka. Chociaż w różnych krajach klasyfikowano je na różne sposoby, w gruncie rzeczy można podzielić je na pięć grup:
- wywodzące się z projektów Cardena i Loyda czołgi rozpoznawcze: TK-3, T-27, CV-38, Pz-I itp.
- wywodzące się z projektów Christiego czołgi pościgowe (szybkie): 10TP, BT-7, A-13 Cruiser Tank, Pz II itp.
- wywodzące się z projektów Vickersa czołgi lekkie (piechoty): 7TP, T-26, LT-38, M11/39, Pz III itp.
- wywodzące się z projektów „francuskich” czołgi przełamania: R-35, S-35, Matilda, Pz IV itp...
- dziwaczne wynalazki: czołgi kołowe, czołgi amfibie, czołgi bezwieżowe i wielowiekowe.
O ile mistrza wszechwag wyłonić trudno, można postarać się znaleźć zwycięzców poszczególnych klas. Z potomków Cardena i Loyda wiele było udanych: włoskie CV-38 były dobrze uzbrojone, polskie TK-3 miały najlepsze właściwości jezdne, czechosłowacki ČKD AH-IV, niemiecki PzI i francuski AMR-35 miały wieże. Bezsprzecznie najlepszym z nich był brytyjski Light Tank Mk.VI: miał trzyosobową załogę, radiostację, uzbrojenie pozwalające zwalczać czołgi przeciwnika. Być może jeszcze lepszym od niego byłby 4TP – niższy, sprawniejszy, lepiej opancerzony, potężniej uzbrojony. Cóż z tego, skoro była to kategoria czołgów, bez żadnej przyszłości... Także wśród czołgów szybkich odnajdujemy prawidłowość, że czołg im młodszy, tym lepszy. Sowieckie BT były bardzo „takie sobie” – ekstremalnie ciasne, miały bardzo źle dobrane opancerzenie oraz nienajlepsze własności terenowe. Nieco młodsze niemieckie PzII były pozbawione tych wad (choć niedostatecznie uzbrojone). Najmłodsze były brytyjskie A13 – i chyba one były najlepsze. Charakterystyczne, że wszystkim wymienionym czołgom starano się poprawić opancerzenie, co powiodło się w wypadku Pz II oraz A13 (w wersji Mk IV). Potomków sześciotonowego Vickersa wyprodukowano w największej liczbie. Zadecydowała o tym przede wszystkim przedwojenna masowa produkcja T-26. Polski 7TP wydaje się być nieco lepszy, a włoski M11/39 – gorszy. Włosi jednak otrzymali w 1943 roku doskonały czołg P43/26, najlepszy wywodzący się bezpośrednio z Vickersa E. W 1939 roku wiodącymi pojazdami z tej rodziny były jednak czołgi czechosłowackie – LT-35 oraz LT-38 – które nie były jednak dziećmi z prawego łoża. Jeśli uznamy, że do tej samej rodziny należał także niemiecki Pz III, to on będzie najbardziej udanym potomkiem Vickersa, jednak już w swych początkach dwa razy cięższy od brytyjskiego.
Klasa czołgów przełamania była najbardziej zróżnicowana. Czołgi były z reguły bardzo dobrze opancerzone, lecz powolne. Wyróżniały się spośród nich dwa pojazdy: francuski Somua S-35 oraz niemiecki Pz IVC. Nie były to typowe czołgi przełamania: oba miały być wozami bezpośredniego wsparcia dla innych środków walki dywizji szybkich. W przededniu wojny francuski miał wyraźną przewagę nad niemieckim: był lżejszy, a pomimo to lepiej opancerzony. Miał nieco wyższą mobilność i nieco lepsze uzbrojenie: 7,5 cm krótkie działo niemieckie nie najlepiej sprawdzało się przy strzelaniu na wprost, a 47 mm armata francuska miała bardzo dobre właściwości przeciwpancerne oraz satysfakcjonującą zdolność rażenia stałych punktów oporu. Przewagą Pz IV – nad niemal każdym zresztą ówczesnym pojazdem bojowym – było to, że dowódca czołgu zajmował się wyłącznie obserwacją i dowodzeniem, celowanie z własnej armaty pozostawiając innemu załogantowi. Wojenne losy doprowadziły do zatrzymania produkcji S-35, gdy tymczasem Pz IV rozwijał się nadal. Czy produkt koncernu Somua miał podobny potencjał modernizacyjny? Gdyby Francuzi uzbroiliby go w długolufową 75? Czy „S-35 mdle 1943” byłby równie dobry co Pz IV H? Te pytania pozostaną bez jednoznacznych odpowiedzi... Czołgi przełamania były w swej masie pojazdami średnim. Czołgi ciężkie – tzn. odporne na ogień dział przeciwpancernych – należały do rzadkości. Osiągnięcie takiej odporności wymagało przekroczenia masy 20 ton, a tego chciał uniknąć każdy rozsądny sztabowiec. Nie bez kozery w przededniu wojny rozpoczęto opracowywanie czołgów 20-tonowych. Tak było w Rzeczpospolitej, we Francji opracowywano Char G1, w Wielkiej Brytanii późniejszego Covenantera/Crusadera, a w Sowietach T-34 (początkowo BT-20, gdzie 20 oznaczało grubość pancerza, następnie – poprzez A-20, do ważącego 19 ton A-32, z którego wiodła prosta droga do T-34 ). Masa nie powinna przekraczać 20 ton, taką maksymalną nośność bowiem miały mosty wojskowe, stawiane przez saperów. Wszystko, co ważyło więcej, było dziwadłem. Dziwadłem były sowieckie czołgi T-35, olbrzymie, drogie i ciężkie, ale nie wyróżniające się odpornością. Sposobem na stworzenie pojazdu odpornego na ogień armat przeciwpancernych i jednocześnie w miarę lekkiego, było pozbawienie go wieży. Francuzi otrzymali w ten sposób czołg B-1bis, najbardziej chyba udany przedwojenny czołg ciężki. Jego rozwiązanie techniczne zostało nieco później skopiowane – bez większego zrozumienia – przez Amerykanów w czołgu średnim M3 (Lee/Grant). Idea zaś znalazła doskonałe odzwierciedlenie w niemieckich StuGach: lekkich, bezwieżowych, odpornych na ogień piechoty, pojazdach szturmowych. Kilka lat później koło zamknęło się, gdy – wykorzystujących idę StuGa i podzespołach Pz IV – bezwieżowy Panzerjager IV był oficjalnie traktowany przez niemieckie dowództwo jako pełnoprawny czołg.
Pełna wersja artykułu w magazynie TW Historia Spec 3/2012