Cudowna broń II RP


Igor Witkowski


 

 

 

 

Cudowna broń II RP

 

– nowe koncepcje, niezwykłe pomysły

 

 

 

Mogłoby się wydawać, że temat projektowania i konstruowania nowych wzorów uzbrojenia i sprzętu wojskowego w Polsce międzywojennej jest już tak dobrze opracowany, przez historyków, że właściwie nie ma niczego takiego, czego byśmy nie znali. Oczywiście dostępne opracowania przedstawiają obraz dosyć reprezentatywny dla oddania rzeczywistości historycznej w obszarze tworzenia techniki wojskowej, jednak mimo wszystko jest jeszcze całkiem sporo spraw, które albo nie są znane w ogóle, albo znane są dosyć słabo.

 

 

7

 

Zagadnieniem szczególnie ciekawym, jest przy tym dosyć szerokie spektrum rozwijanej techniki. W wielu publikacjach stawiano pytanie: jak potencjał badawczo-rozwojowy Polski międzywojennej i możliwości jej przemysłu wyglądały na tle świata? Powyższe pytanie w istocie dotyczy dwóch zupełnie różnych kwestii. O ile możliwości naszego przemysłu są dobrze znane i trudno przedstawić tu jakieś fakty, które znacząco zmieniałyby znany już obraz, to kwestia opracowywania nowych wzorów uzbrojenia i sprzętu wojskowego jest opisana mimo wszystko słabiej. Chodzi tu nie tylko o to, że dla stworzenia w miarę pełnego obrazu nie wystarczy wyliczenie wszystkich projektów czy prototypów, ale nie do końca zrozumiane są zwłaszcza kwestie związane z wypracowywaniem i wyborem koncepcji, w oparciu o które technikę wojskową następnie projektowano. Jednym ze sposobów stawienia czoła takiemu problemowi, sposobów pokazujących właśnie ograniczenia historiografii dotychczasowej, jest sformułowanie pytania o to, w jakim zakresie projekty nowej techniki wojskowej z lat trzydziestych ubiegłego wieku (zwłaszcza z drugiej połowy tej dekady) były oryginalne, a w jakim stopniu stanowiły powielenie i kompilacje rozwiązań stworzonych gdzie indziej. Dalej idącą konsekwencją takiego postawienia sprawy byłoby pytanie o to, na ile nasze koncepcje rozwoju techniki były własne, a ile w nich pokrywało się z tym, co wcześniej istniało w innych krajach. Nie czuję się na siłach, aby odpowiedzieć na to drugie pytanie, jednak do naświetlenia wcześniejszej kwestii mogę przynajmniej dorzucić pewne szczegóły.

Należy w tym miejscu podkreślić, że w ciągu dwudziestu lat od odzyskania niepodległości w 1918 r. tworzenie nowoczesnego przemysłu zbrojeniowego zostało zaledwie rozpoczęte, a przecież to, czym dysponowali żołnierze w 1939 r., musiało zostać stworzone wcześniej. Na tym tle z pewnością nie mieliśmy powodów do wstydu np. w lotnictwie. Udało się stworzyć i wprowadzić do produkcji zaskakująco wiele typów samolotów. Co prawda trudno mówić o nich jako o ścisłej awangardzie, jednak ogólnie rzecz biorąc reprezentowały one poziom całkiem przyzwoity. Przypomnę chociażby samoloty PZL-24 i PZL-37 Łoś. Do tego dochodzą prototypy m.in. PZL-38 Wilk, PZL-46 Sum, PZL-50 Jastrząb. Na innych polach było mimo wszystko podobnie. Pomimo niewielkiej de facto oryginalności konstrukcji czołgu 7TP, jego wprowadzenie do uzbrojenia trzeba mimo wszystko traktować jako sukces. Był to jeden z pierwszych czołgów na świecie napędzanych silnikiem wysokoprężnym, z radiostacją. Ciekawym szczegółem, opisanym dalej, było stworzenie dla niego oryginalnego i bardzo dobrego peryskopu odwracalnego mjr. Gundlacha, jaki później stał się standardem w większości armii świata. Lekki czołg rozpoznawczy (tankietka) TKS reprezentował, mimo prostoty, poziom typowy dla innych, analogicznych konstrukcji europejskich z tego samego okresu. Z najcięższym karabinem maszynowym kalibru 20 mm stawał się on całkiem wartościową bronią wsparcia piechoty. Z pewnością nowoczesne były, wytwarzane na licencji Boforsa, armaty przeciwpancerne kal. 37 mm i przeciwlotnicze 40 mm. Mieliśmy i własne, oryginalne konstrukcje sprzętu artyleryjskiego, nie zawsze dobrze znane. Wystarczy tu wspomnieć o armatach przeciwlotniczych kalibru 75 mm, o prototypie armaty dalekonośnej kal. 155 mm, czy o moździerzu ciężkim 310 mm. Zatrzymajmy się jednak na chwilę przy lotnictwie.

Może się wydawać, że teza o zbliżonym do światowego, czy raczej europejskiego, poziomie naszych konstrukcji lotniczych została mimo wszystko brutalnie i dosyć szybko zweryfikowana we wrześniu 1939 r. Ale czy na pewno? Mimo wszystko mieliśmy samoloty porównywalne z niemieckimi, tyle że nie było możliwości finansowych i przemysłu, który mógłby je wyprodukować w odpowiednich ilościach. Przykłady względnej nowoczesności były, jednak były one raczej nieliczne, tak że ogólny obraz był dosyć przygnębiający. Nie mieliśmy ani jednego myśliwca mogącego konkurować z Messerschmittem Bf 109, a jeśli chodzi o bombowce, to wyjątkiem pozytywnym był wprawdzie PZL-37 Łoś, jednak było ich tylko kilkadziesiąt, z czego część służyła do szkolenia i nie nadawała się do użycia bojowego. Z pozostałych część została zniszczona lub mocno uszkodzona już na samym początku walk. A bombowiec ten był bodaj jedynym naszym „atutem jakościowym” w wojnie powietrznej. W zeszycie z cyklu „Typy broni i uzbrojenia” na jego temat, z 1970 r. napisano:

Samoloty bombowe PZL-37 Łoś były najnowocześniejszymi i najlepszymi samolotami polskimi w okresie międzywojennym oraz należały w swej klasie do najlepszych na świecie. Samolot Łoś o bezkonkurencyjnie małych, jak na bombowiec, wymiarach, nie miał w chwili wejścia do służby równych sobie samolotów pod względem udźwigu bomb i prędkości lotu. Łoś był samolotem szybszym i bardziej zwrotnym od bombowców niemieckich (...). Stosunkowo duże straty Łosi we wrześniu 1939 r. (ok. 58%) wynikły na skutek niewłaściwego, ale przymusowego ich zastosowania do zwalczania broni pancernej przeciwnika. (...) Bardzo cenną zaletą Łosi była także możliwość wykorzystania przez nie lotnisk polowych nawet o nawierzchni gruntowej. Zaleta ta pozwalała na dobre maskowanie Łosi w zagajnikach na małych lotniskach polowych, dzięki czemu samolotom hitlerowskim udało się tylko raz na lotnisku w Kucinach wykryć i zbombardować Łosie na ziemi. Ponadto Łosie słynęły z wygodnej i prostej techniki pilotażu. Łosia, jak mówiono, można było prowadzić wysiłkiem zaledwie dwóch palców jednej ręki.

Słabością tego samolotu było słabe uzbrojenie obronne, składające się z trzech karabinów maszynowych kalibru 7,7 mm – zresztą oryginalnej, polskiej konstrukcji. Wadę tę zamierzano usunąć w projektowanym dopiero nowszym bombowcu PZL-49 Miś, który miał otrzymać do obrony 20 mm działko szybkostrzelne. Prace nad nim rozpoczęto dopiero w ostatnich latach przed wojną i w momencie jej wybuchu projekt został przerwany na etapie makiety.

Odpowiedzią na to samo zagrożenie był też dwusilnikowy samolot myśliwski PZL-38 Wilk, który został oblatany w 1937 r. Był to myśliwiec klasy spopularyzowanej później w Luftwaffe jako „samolot niszczycielski”, czyli przeznaczony do zwalczania bombowców. Ogólny schemat budowy był podobny jak w przypadku PZL-37 Łoś, tyle że przednie stanowisko strzelca/nawigatora zostało przekształcone w przedział mieszczący działko kalibru 20 mm i dwa karabiny maszynowe kal. 7,7 mm. Samolot, z polskimi silnikami Foka, miał rozwijać prędkość 500 km/h.

 

Pełna wersja artykułu w magazynie TW Historia 5/2014

Wróć

Koszyk
Facebook
Twitter