Chińczycy atakują za Olzą

 


Leszek Erenfeicht


 

 

 

Chińczycy atakują za Olzą

 

 


W krajach z prawdziwym rynkiem broni konkurencja sprawia, że ceny są zróżnicowane, a klient ma szeroki wybór towaru z każdej możliwej półki. Jak jest u nas, wie każdy, kto po ciężkich bojach z policją zdobył w końcu upragnione „kwity” i stanął przed koniecznością trudnego wyboru – jaki jeden, jedyny egzemplarz danej klasy broni ma sobie kupić.



 

 



Iść na całość, wydać dwie średnie krajowe pensje na karabin czy pistolet renomowanej firmy, czy pójść jeszcze dalej i wydać ich pięć czy sześć na coś u nas ekskluzywnego – a w kraju z normalnym rynkiem z półki średnio-wyższej? Broni taniej jest u nas jak na lekarstwo, mało który sklep – o ile nie celuje w rynek ochroniarski – prowadzi marki, do których w ościennych krajach z ugruntowanym rynkiem należy lwia część obrotów. Po pierwsze, strzelcy mają u nas opinię klientów dzianych i zblazowanych, nie wiedzących co robić z pieniędzmi – co poza jednostkami nie jest prawdą. Po drugie, gdy policja dusi rynek i nie wydaje pozwoleń warunkujących jego istnienie, sklepów nie stać na zdobywanie wierności klientów, bo sytuacja zmusza je do wykorzystywania okazji, promując podejście typu „raz a dobrze” i „na biednego nie trafiło”. Nie jest to wina sprzedawców: w końcu sklep z bronią to z założenia ma być interes dochodowy, jak każdy inny, a nie działalność charytatywna, zaś w Polsce koszty prowadzenia tej działalności są sztucznie zawyżane przez stawiane firmom księżycowe wymagania. Rynek trzymany za gardło żelazną policyjną ręką odbiera sklepom szansę na nadrobienie niskich marż obrotem. Po trzecie wreszcie: czy karabin kosztuje 1000, czy 10 000 PLN, papierologia i wymogi policyjne są dokładnie takie same, bo istnieją właśnie po to, by odstraszać ludzi słabej wiary i portfela, by utrudniać im zakup w naiwnej wierze, że w ten sposób umacnia się bezpieczeństwo publiczne. Sytuację krajowych sklepów utrudnia dodatkowo fakt, że od czasu wstąpienia do Unii Europejskiej polski klient nie jest już zmuszony do ograniczania się do krajowej oferty. To zaś otwiera możliwości, o których do niedawna nie mógł marzyć – w tym zakup taniej broni z niskiej półki, której sprowadzanie do Polski nikomu się nie opłaca. Nadal wymaga to jednak od klienta paru poświęceń. Po pierwsze, pogodzenia się ze świadomością, że wydając pieniądze za granicą, osłabia się dodatkowo krajowy rynek strzelecki. Ileż jednak lat można jeszcze czekać na to, żeby najbardziej zainteresowani wzrostem sprzedaży przedsiębiorcy i wzrostem podaży strzelcy wreszcie przestali się ograniczać do kłótni we własnych środowiskach i zjednoczyli siły w walce o rozszerzenie dostępu do broni? Z drugiej strony możemy zachować czyste sumienie, ograniczając zakupy do asortymentów w kraju i tak niedostępnych. Po drugie, konieczne jest dopełnienie kolejnych, po uzyskaniu upragnionego pozwolenia, formalności urzędowych (patrz ramka). Po trzecie, przy zakupie może być konieczny wyjazd za granicę, by zakupioną broń przywieźć, co wiąże się z kolejnymi formalnościami i kosztami – bo przesyłanie broni pocztą jest u nas póki co zabronione.


Pełna wersja artykułu w magazynie Strzał 11-12/2010

Wróć

Koszyk
Facebook
Twitter