Bordello bum bum, czyli Włosi w II wojnie światowej


Tymoteusz Pawłowski


 

 

 

 

Bordello bum bum,

 

 

czyli Włosi w II wojnie światowej

 

 

 

Włosi uchodzą za najgorszych żołnierzy II wojny światowej. To powszechnie przekonanie o tchórzliwości żołnierzy z Italii nie wynika jednak z faktów, ale ze skutecznej pracy antywłoskiej propagandy. Propagandy, w której swój niechlubny udział mieli także Polacy...

 

1

 

W połowie lat 30. XX wieku światowa hierarchia militarna różniła się nie tylko od dzisiejszej, ale także tej drugowojennej. Armie amerykańska i niemiecka praktycznie nie istniały. Najliczniejsze siły zbrojne miały Związek Sowiecki oraz Chiny. Najlepiej była wyposażona armia francuska, powszechnie uchodząca za najlepszą na świecie – wynikało to jednak przede wszystkim ze sławy zwycięskiego mocarstwa z czasów Wielkiej Wojny. Wysoką skuteczność sprawdzoną na polu walki miały natomiast siły zbrojne Japonii oraz Włoch.

Włoskie siły zbrojne toczyły niemal permanentną wojnę od 1911 r., gdy śmiałym atakiem opanowały osmańską Libię. Po krótkiej przerwie Italia zaangażowała się w 1915 r. w Wielką Wojną po stronie Entanty, a po jej zakończeniu wchodziła w drobne konflikty zbrojne z Grecją, Albanią i Jugosławią. Najdłużej trwającym konfliktem była jednak pacyfikacja Cyrenajki. Przez blisko 20 lat powstańcami dowodził Omar Mukhtar, pojmany – następnie skazany na śmierć i stracony – w 1931 r. (Walki nie zakończyły się zresztą z chwilą jego śmierci.) Warto pamiętać, że w owym czasie – tak jak i obecnie – z mudżahedinami walczyli również Brytyjczycy, Francuzi i Hiszpanie. Hiszpanie ponieśli widowiskową klęskę, z której uratowali ich Francuzi, Brytyjczycy zaś nie byli w stanie uporać się z irredentą arabską. Włoskie działania wojenne w Afryce Północnej może nie były zbyt widowiskowe, ale były skuteczne: sukces osiągnięto przede wszystkim dzięki odpowiedniej organizacji prowincji i budowie infrastruktury.

Prawdziwym sprawdzianem włoskiej potęgi militarnej miał być jednak kolejny konflikt kolonialny, który rozpoczynał się właśnie w Afryce Wschodniej. Rzym dysponował tam – jeszcze w XIX wieku – koloniami w Erytrei i Somalii. W 1896 r. Włosi ponieśli z rąk etiopskich klęskę pod Aduą. Nie była to bynajmniej jedyna militarna klęska Europejczyków w wojnach kolonialnych, ale jedna z tych, które wpłynęły na linię polityczną: w Rzymie uznano, że nie ma sensu wydawać pieniędzy na podbój Etiopii i państwo to pozostało suwerenne. W 1935 r. wybuchła jednak druga wojna włosko-etiopska (włosko-abisyńska). Wojna ta doprowadziła do utraty suwerenności przez Etiopię (w tym czasie używano również nazwy „Abisynia”).


Wojna włosko-abisyńska 1935–1936
Konflikt rozpoczął się od „incydentu w oazie Ueluel”. Zarówno Abisyńczycy, jak i Włosi przedstawili Lidze Narodów dwie – zupełnie różne – wersje wydarzeń. To „ci drudzy” byli agresorami. Oaza Ueluela – formalnie leżąca po abisyńskiej stronie linii granicznej – była garnizonem „dubatów” (żołnierzy włoskich wywodzących się z lokalnej populacji). 5 grudnia 1934 r. doszło do strzelaniny pomiędzy włoskimi dubatami a wojownikami etiopskimi. Oczywiście sympatia światowej opinii publicznej stała po stronie Etiopczyków, ale to oni byli stroną agresywną: dubatów było 60, wojowników etiopskich – więcej niż 1000.

Sympatia opinii publicznej była również po stronie cesarza Abisynii Hajle Sellasjego, uchodzącego wówczas wśród Europejczyków za nowoczesnego władcę, a wśród czarnej ludności Ameryki – za „Lwa Judy”, jedynego suwerennego władcę w Afryce, który poprowadzi Afroamerykanów do prawdziwej wolności (ślady tej wiary są obecne do dziś w rastafarianizmie i ideologii muzyki reggae). Hajle Sellasje był jednak uzurpatorem na cesarskim tronie: urzędnikiem, który zdobył duży wpływ na cesarzową Zewditu, a po jej śmierci w 1930 r. krwawo rozprawił się z pretendentami do tronu. Dla Hajle Sellasjego konflikt z Italią miał być „małą zwycięską wojenką”, dzięki której nastąpi pełne zjednoczenie społeczeństwa Abisynii. Włosi nie byli postrzegani jako poważna groźba: Etiopczycy pokonali już ich przecież pod Aduą, a pacyfikacja Libii ciągnęła się przez ćwierć wieku... Podobnie Włochów postrzegała także europejska opinia publiczna: wystarczy sięgnąć po gazety z 1935 r., także polskie, żeby przeczytać, że wojna w Abisynii – nawet jeśli zakończy się zwycięstwem Włochów (co wątpliwe) – będzie ciągnęła się latami.

Włosi zgromadzili w Erytrei 5 dywizji liniowych sprowadzonych z Italii. Wspierało je kolejnych 5 dywizji kolonialnych i milicji CCNN (a 5 kolejnych dywizji dotarło do Erytrei już w 1936 r.). W Somalii stacjonowały mniejsze siły: 3 dywizje, w tym jedna tylko dywizja liniowa. Wojska włoskie były dobrze wyposażone, szczególnie w sprzęt transportowy i inżynieryjny. 110 000 żołnierzy armii polowej było wspieranych przez dwakroć tyle żołnierzy służb pomocniczych, transportowych, saperskich czy robotniczych oraz silny komponent lotniczy (500 samolotów, głównie pomocniczych). Etiopczycy stanęli do wojny mając zmobilizowanych ponad 750 000 żołnierzy – przede wszystkim w oddziałach cesarskich, ale i lokalnych. Ich wyposażenie i uzbrojenie nie było najnowocześniejsze, nie było jednak aż tak złe, jak często się je przedstawia. Etiopczycy dysponowali m.in. 200 działami polowymi, kilkudziesięcioma nowoczesnymi armatami przeciwpancernymi 20 mm i samochodami pancernymi – było to wyposażenie porównywalne do mniejszych państw europejskich (Litwy, Łotwy, Estonii, Danii, Norwegii). Etiopczycy mieli też uzbrojenie, na które nie mogły sobie pozwolić niektóre z państw europejskich: pojedyncze działa przeciwlotnicze średniego kalibru i czołgi FIAT 3000. Lotnictwo abisyńskie miało – oprócz eskadry 3 Potezów 25 – kilkanaście samolotów obsługiwanych przez zagranicznych ochotników i wykorzystywanych do „lotów sanitarnych” (czyli rozpoznawczych).

28 września 1935 r. w Etiopii ogłoszono mobilizację powszechną. To jednak Włosi wykonali pierwszy ruch i już 3 października ich awangardy przekroczyły granicę. Etiopczycy początkowo unikali walk: czekali na mobilizację całości sił, chcieli, aby Włosi oderwali się od baz zaopatrzeniowych i weszli w dogodne do zasadzki tereny. Dowództwo etiopskie planowało wykonać zmasowane uderzenie na agresora wraz z nadejściem pory deszczowej, która miała wyrównać różnice w uzbrojeniu i wyposażeniu. Etiopska kontrofensywa prowadzona na przełomie 1935 i 1936 r. postawiła Włochów w tak ciężkiej sytuacji, że w sztabie Hajle Sellasjego planowano nawet inwazję na Erytreę. Włosi potrafili jednak utrzymać szlaki komunikacyjne – do dziś powstałe w tamtym czasie drogi uchodzą za najlepsze w Etiopii – i wytrzymać zmasowane ataki Abisyńczyków. Co więcej, abisyńskie wojska nie tylko nie zdołały zniszczyć Włochów, ale – wraz z nadejściem pory suchej i pogody zdatnej do lotów – nie zdołały nawet się od nich oderwać i same zostały zniszczone.

Aby przeważyć szalę wojny, 31 marca 1936 r. Hajle Sellasje rzucił do walki oddziały Kebur Zabagna, czyli najlepiej uzbrojone i najwierniejsze mu oddziały Gwardii Cesarskiej. Zostały one zdziesiątkowane, prowadząc krwawy szturm, a pozbawiony swych pretorian cesarz nie zdołał utrzymać władzy i wyjechał – wraz z etiopskim złotem – koleją do Dżibuti. 5 maja 1936 r. wojska włoskie wkroczyły do niebronionej abisyńskiej stolicy, owacyjnie witane przez mieszkańców (którzy we włoskich żołnierzach widzieli jedyną siłę zdolną zakończyć krwawą wojnę domową o schedę po Hajle Sellasjem). W nowej kolonii – Włoskiej Afryce Wschodniej – niemal wszystko pozostało po staremu: władzę nadal sprawowali lokalni wodzowie, wciąż niezadowoleni z osoby cesarza (na którego koronowano króla Włoch Wiktora Emanuela).

 

Pełna wersja artykułu w magazynie TW Historia 2/2014

Wróć

Koszyk
Facebook
Twitter