Bitwa o fabryki w Stalingradzie
Robert Michulec
Bitwa o fabryki w Stalingradzie
Po trzech tygodniach zdobywania Stalingradu, 5 października 1942 r. gen. Friedrich von Paulus wydał rozkaz wstrzymania dalszych działań ofensywnych do czasu uporządkowania i przegrupowania podległych mu wojsk. Dowództwo 6. Armii doszło do wniosku, że było to niezbędne przed podjęciem kolejnej fazy natarcia, które miało być bardziej racjonalne i systematyczne. Jako cel postawiono sobie zdobycie północnej części Stalingradu, a następnie zakręcenie na południe i stopniowe schodzenie w dół miasta, wzdłuż Wołgi.
Oznaczało to konieczność stoczenia walk o rozciągające się w północnej i środkowej części miasta kompleksy fabryczne, tworzące jak gdyby jeden przemysłowy ciąg. Były to przede wszystkim trzy wielkie fabryki, które postawiono tam w latach 30. XX w. wspólnymi siłami sowiecko-amerykańskimi. Najbardziej na północ była wysunięta Stalingradzka Fabryka Traktorów im. Feliksa Dzierżyńskiego (w rosyjskojęzycznym skrócie STZ). Poniżej niej, oddzielona jedynie nielicznymi kwartałami zabudowy i ulicami, była rozłożona fabryka przemysłu ciężkiego „Barrikady”, a jeszcze bardziej na południe, odseparowane osiedlami, znajdowały się Zakłady Metalurgiczne „Krasnyj Oktiabr”, zapewniające stal dla obu wyżej wymienionych gigantów.
Wszystkie trzy obiekty były nie tylko rozległe, ale na dodatek bardzo trudne do obrony i zdobycia. Z jednej strony w każdym z nich znajdowały się duże przestrzenie otwartego, ale i zarazem uzbrojonego terenu (kanały, rowy, torowiska, rurociągi itp.). Z drugiej strony sporą część zabudowy fabrycznej stanowiły hale o bardzo mocnej konstrukcji, które nie bardzo dawało się zawalić. Jeśli walki o poszczególne osiedla miasta były trudne, gdyż oznaczały uciążliwe walki uliczne o każdy kwartał budynków, lub nawet pojedyncze bloki, to zdobycie fabryk rozciągających się przy rzece, w zasięgu bezpośredniego ognia sowieckiej artylerii polowej stojącej na wschodnim brzegu Wołgi, było już czystym hazardem. Akcja mogła zakończyć się tyleż łatwym sukcesem, co i pyrrusowym zwycięstwem po długotrwałych zmaganiach. Chcąc jednak zdobyć Stalingrad, nie można się było uchylić od walk o te kompleksy.
Niemcy mieli środki i wolę ku temu, aby zdobyć stalingradzkie fabryki. Jeśli zdobycie Stalingradu wymagałoby jedynie zniszczenia 62. Armii według stanu z przełomu września i października 1942 r., znanego Niemcom, to był to cel osiągalny dla nich przy dużym wysiłku. Kluczem do sukcesu w takiej sytuacji byłby zmasowany ostrzał artyleryjski i akcje bombowe Luftwaffe, co oznaczało ogromne zużycie amunicji, której 6. Armii notorycznie brakowało. Istniał jednak pewien istotny szkopuł. Sowieci mogli zorganizować do obrony Stalingradu nie tylko te siły 62. Armii, którymi gen. Czujkow dysponował na przełomie września i października, ale i znacznie większe rezerwy, niż Niemcy przewidywali. Już pod koniec września 1942 r. Stawka przekazała dowództwom pod Stalingradem wiele jednostek przeznaczonych specjalnie do październikowych walk o miasto, o których wiedziano, że będą niezmiernie krwawe. Były to cztery dywizje piechoty, trzy brygady piechoty, dwie dywizje kawalerii, dwie brygady czołgów, a także aż 22 bataliony karabinów maszynowych i artylerii dla czterech jednostek stacjonarnych (rejonów umocnionych). Na ich wybicie Niemcy nie mogli już mieć amunicji, nie mówiąc o własnej piechocie, gdyż nie przewidywano wzmocnienia 6. Armii żadną nową dywizją z zasobów OKH znajdujących się w III Rzeszy. Oznaczało to, że już w momencie zaplanowania i przygotowywania „bitwy o fabryki” Niemcy byli skazani na niemal pewne niepowodzenie.
Nowej operacji nadano kodową nazwę „Herbstzeitlose” („Zimowit jesienny”). Co znamienne, plan nie przewidywał zdobycia określonych celów ostatecznych, lecz wyznaczał ramy ogólne: zajęcie STZ, dojście do Wołgi, zakręt na południe i zajmowanie jak największej dalszej części Stalingradu w zależności od posiadanych sił. Nie mniej istotne jest, że od początku uznawano za konieczne pokonanie przeciwnika siłą ognia i manewrem. Zgrupowanie uderzeniowe podzielono na trzy części: lewa część miała zakręcić na północ, środkowa przeć naprzód, a prawa łukiem wejść do STZ od południa. Prawe skrzydło miało najpierw przebijać się wprost ku Wołdze, a po spenetrowaniu obrony dokonać zakrętu na północ, co wyprowadzałoby je na tyły głównych sił nieprzyjaciela. Oznaczałoby to jego zniszczenie. Całość robi wrażenie dobrze przemyślanego, inteligentnego planu natarcia.
Czas niezbędny na przegrupowanie wojsk do zrealizowania operacji pierwotnie oceniano na kilka dni. Nie oznaczało to jednak automatycznego przerwania walk w mieście na ten czas, lecz jedynie wstrzymanie głównych akcji na rzecz drobnych działań wiążących i oczyszczających. Stało to generalnie w zgodzie z wizją bitwy Hitlera, który uważał, że czas niezbędny na przegrupowanie miano poświęcić na nękające akcje grup uderzeniowych i zmasowane bombardowania Luftwaffe. Celem takich działań miało być uniemożliwienie przeciwnikowi zorganizowania dobrej obrony. Dowództwo 6. Armii stało na podobnym stanowisku, ale zarazem dążyło do zmagazynowania jak największych środków wsparcia (bomb i amunicji) na moment rozpoczęcia natarcia. Stąd skala działań realnie prowadzonych w Stalingradzie nie spełniała wszystkich oczekiwań Hitlera.
7 października 1942 r. spod Stalingradu zameldowano, że przegrupowanie zakończy się 12. dnia tego miesiąca, a atak rozpocznie się dnia następnego. Jednak rankiem 11 października zadecydowano ostatecznie o przesunięciu dnia rozpoczęcia operacji „Herbstzeitlose” na 14 października ze względu na problemy z przemieszczaniem i osiąganiem gotowości bojowej przez jednostki LI Korp. (głównie 389. dywizja). Duży problem stanowiło przemieszczenie 305. Inf.Div., ale i koncentracja 14. Pz.Div. nie szła błyskawicznie. Przerzuty i podporządkowanie obu dywizji dowództwu LI Korp. pierwotnie miały zakończyć się rankiem 11 października, ale wszystko udało się dopiąć dopiero przedpołudniem dnia następnego.
Wydaje się, że na opóźnienie operacji nie miały żadnego wpływu akcje ofensywne podjęte przez Sowietów w północnym Stalingradzie w przeddzień operacji „Herbstzeitlose”. Zdecydowano się na nie podobno dlatego, że szybko zorientowano się w przygotowaniach Niemców do jakiegoś uderzenia w tamtym rejonie miasta. Takie tłumaczenie wydaje się jednak wielce wątpliwe. Dowództwo Frontu Stalingradzkiego nosiło się bowiem z kontratakiem od co najmniej początku października. Jego celem miało być odebranie osiedli przyfabrycznych, zajętych przez Niemców na przełomie września i października. W tym celu postanowiono wprowadzić do bitwy nowo spływające nad Wołgę jednostki, przekazane przez Stawkę kilka dni wcześniej. Chodziło głównie o doborową – jak przekonują wszystkie opracowania – dywizję piechoty: 37. Gw.Str.Diw. pod dowództwem gen. Żołudiewa. Jednostkę tę oddano do dyspozycji dowództwa 62. Armii już 3 października właśnie z myślą o uderzeniu, które miano przeprowadzić natychmiast po przerzuceniu dywizji przez Wołgę. Pierwotny termin uderzenia wyznaczono na 5 października, ale planu nie zrealizowano zapewne z powodu przyczyn niezależnych od Sowietów: wstrzymania przez Niemców tego dnia natarcia i koncentracji Luftwaffe na bombardowaniu północnego Stalingradu, co spowodowało całkowite przykucie wojsk sowieckich do ziemi. Gen. Czujkow najprawdopodobniej wykorzystał wytworzoną sytuację i zafundował swojej armii kilka dni odpoczynku od intensywnych zmagań.
37. dywizję zaczęto przerzucać przez Wołgę do Stalingradu jeszcze pierwszej nocy po jej przybyciu, a więc z 3 na 4 października. Na pierwszy rzut poszło to, co najważniejsze, a więc mięso armatnie – pułki piechoty. Sztab pozostał za Wołgą, tak jak i cała ciężka broń czy wyposażenie, w tym na przykład działa przeciwpancerne, dla których nie było środków przeprawowych. Pomimo tego wszystkie trzy pułki natychmiast skierowano na północ w celu przejęcia przez nie linii obronnej pod fabryką traktorów.
Po 37. dywizji przyszła kolej na 84. Tank.Brig. Jej czołgi lekkie przeprawiły się nocą z 4 na 5 października i następnej nocy objęły obronę pod fabryką traktorów, gdzie okopano je jako nieruchome punkty ogniowe w szykach dwóch dywizji. Bardziej efektywne wykorzystywanie czołgów przez Sowietów nie było za bardzo możliwe, gdyż każdy manewr czy atak oznaczały konieczność spalenia dużej ilości paliwa, których w Stalingradzie nie było i być nie mogło ze względu na niezwykle ograniczone możliwości transportowe przez Wołgę. Dlatego w atakach używano jednocześnie co najwyżej kilku czołgów spośród 49, jakimi brygada dysponowała.
Wraz z przerzutem przez Wołgę wzmocnień przesuwano ku północnemu odcinkowi frontu już walczące w Stalingradzie jednostki: 112. i 95. dywizje piechoty. Po wzmocnieniu obrony na północnej flance, bliżej Fabryki Traktorów przeniosło się również dowództwo 62. Armii, które znajdowało się między terenami fabryki „Barrikady” a brzegiem Wołgi.
Przez cały okres 5-13 października 1942 r. w północnym Stalingradzie trwały utarczki, przeplatane atakami pododdziałów, mającymi charakter rozpoznania bojem lub wiązania sił przeciwnika. Główny ciężarach takich akcji leżał po stronie sowieckiej, gdyż dowództwo frontu naciskało na dowództwo 62. Armii, aby jednak przeprowadziło kontruderzenie 37. dywizją i odzyskało utracone osiedla. Gen. Czujkow zapewnia w swych wspomnieniach, że był temu cały czas przeciwny i nie wyprowadził nawet ograniczonego uderzenia przygotowanego na wieczór 7 października. Nie znajduje to jednak za bardzo potwierdzenia w materiałach strony przeciwnej, w których odnotowano ciągłe uderzenia siłami kompanii czy batalionu na przestrzeni kilku dni. Na przykład 6 października grupa bojowa 389. Inf.Div. ze wsparciem kilku czołgów walczyła o kwartał domów, który stracono przed południem. Odpierano również wypad przeciwnika w sile kompanii. Następnego dnia ta sama dywizja i 100. Jg.Div. odpierały następne ataki, w tym jeden oceniony na przeprowadzony siłami pułku. Straty własne 7 października LI Korp. oceniał na 34 zabitych i 117 rannych. Po stronie sukcesów odnotowano 21 jeńców i 11 dezerterów, cztery działa oraz dwa zdobyte T-34. Ilość rannych 62. Armii, jakich udało się ewakuować za Wołgę, sięgnęła niecałych 773 ludzi, co oznacza, że w zabitych Sowieci doszli do 10-krotności strat niemieckich.
Po kilku dniach dowództwo Frontu Stalingradzkiego udało się jednak przeforsować koncepcję zaplanowanego uderzenia na dużą skalę. Niestety, wciąż nie wiadomo jaki był jego cel. Gen. Czujkow przekonuje, że Przeciwuderzenie nasze wymierzyliśmy w główne zgrupowanie nieprzyjaciela, liczyliśmy bowiem, że tylko w ten sposób uniemożliwimy jego przygotowania do nowego natarcia . Jego szef sztabu pisał jednak, że było to swego rodzaju rozpoznanie bojem, ale przyznaje jednocześnie, że akcję przeprowadzono pełnią sił . Oznaczałoby to, że rozpoznano zamierzenia Niemców i wyprowadzono uderzenie wyprzedzające, reagując w ten sposób na zagrożenie. Jego celem miałoby być zatem związanie i wykrwawienie sił przeciwnika skoncentrowanych do uderzenia na fabryki, a przez to osłabienie tego natarcia i utrzymanie własnych pozycji. Przeczy temu jednak choćby fakt, że postawiony wojskom cel pozostawał wciąż ten sam: odbicie osiedla fabrycznego STZ. Również dysproporcja sił wskazuje niezwykle boleśnie, że dowództwa obu szczebli – armii i frontu – były kompletnie nieświadome skali niemieckiej koncentracji, a co za tym idzie, i stawianych sobie przez nich celów. Wszystko to prowadzi do wniosku, że 62. Armia wyprowadzając kontratak, działała właściwie po omacku, narażając się na klęskę i ułatwiając Niemcom działania. Wydaje się, że Sowieci zastój w działaniach ofensywnych Niemców uznali za przejaw ich osłabienia, a przez to okazję do wywalczenia lokalnego zwycięstwa nad nimi.
Kontratak rozpoczął się rankiem 12 października 1942 r., choć już w nocy z 10 na 11 października Sowieci przeprowadzili stosunkowo silne uderzenia w pasie LI Korp. Pierwsze Niemcy zmiażdżyli ogniem artyleryjskim na sowieckich pozycjach wyjściowych, a kolejne przykuli do ziemi zmasowanym ostrzałem 50 m przed swoją główną linią obronną. Ataki niewielkimi oddziałami, po części wspartymi czołgami, podtrzymywano na przestrzeni 11 października. Siłę niektórych z nich Niemcy oceniali na batalion. Pododdziały 389. Inf.Div. przechodziły nawet do kontrataków, wdzierając się na 100 m w głąb przeciwnika. Dzięki temu udało się m.in. odciąć i zniszczyć grupę około 50 czerwonoarmistów, w tym wyższych oficerów i komisarzy. Własne linie generalnie utrzymywano w stanie nienaruszonym.
Główne uderzenie sowieckie 12 października – bez specjalnego entuzjazmu ze strony dowództwa 62. Armii, która wciąż miała pozostawać sceptyczna względem sensu takiego działania – zaczęło się około godz. 4.00 czasu niemieckiego w pasie oddziałów chorwackich, stojących pod zakładami metalurgicznymi „Czerwony Październik”. Niemcy ocenili je na siłę batalionu, a później odpierali ataki o mniejszej sile. Dopiero około godz. 17.00 wyszło to najważniejsze, silne uderzenie z czołgami na 389. Inf.Div.; atakowano siłami całej 37. dywizji i jednego pułku 95. dywizji. Walki te zakończyły się zdobyciem w dwóch miejscach 200-300 m terenu. Niemcy potwierdzają włamanie we własne linie obronne w dwóch miejscach, ale zaznaczają, że przejście do przeciwuderzeń garstką czołgów pozwoliło im częściowo odtworzyć sytuację. Podczas następnego dnia Sowieci nie posunęli się już dalej, pomimo podtrzymywania natarcia pełnią dostępnych sił. Niemcy przejęli inicjatywę i sprawnie przycinali 37. dywizję. Straty LI Korp. 12 października wyniosły jedynie 22 zabitych i 69 rannych, a dnia następnego ograniczały się do 20 zabitych i nie mniej niż 109 rannych . Dla porównania, 11 października, ten sam korpus stracił 31 zabitych i 106 rannych (naliczono przy tym 13 dezerterów i 33 jeńców, a także dwa zniszczone czołgi RKKA). Już z porównania strat czy efektów ataku wynika, że kontratak 37. gwardyjskiej dywizji był kompletnym nieporozumieniem i zakończył się całkowitym fiaskiem.
Pełna wersja artykułu w magazynie TW Historia 6/2012