Artyleria w zwalczaniu pojazdów opancerzonych
Jarosław Wolski
Artyleria nie bez podstaw nazywana była „Bogiem Wojny” - jej ogień zwykle jest decydujący dla skuteczności prowadzonych działań. Stanowi ona ogromne zagrożenie nie tylko dla siły żywej, ale też pojazdów opancerzonych. Paradoksalnie możliwości artylerii w tym ostatnim obszarze wciąż są niedoceniane, tymczasem w ciągu ostatniego ćwierćwiecza dokonał się tu ogromny postęp.
Aż do lat 70. XX w. artyleria lufowa oraz rakietowa użytkowały głównie relatywnie proste i tanie środki ogniowe, wyposażone w głowice burzące lub odłamkowo – burzące. Oczywistym wzmocnieniem możliwości artylerii w zwalczaniu pojazdów opancerzonych miało być, zarówno w krajach NATO jak i ZSRR, zastosowanie taktycznych ładunków jądrowych małej mocy. Ich użycie w zasadzie rozwiązywało kwestie skuteczności artylerii w zwalczaniu pojazdów – ładunek jądrowy o mocy 0,1kt cechuje się promieniem śmiertelnego rażenia równym 400 m przy zwalczaniu zgrupowań pancernych. Późniejsze wprowadzenie ładunków radiacyjnych (neutronowych) zwiększyło ów promień do 700 m. Jednakże wraz ze zmianami doktryny, zarówno Układu Warszawskiego jak i NATO, punkt ciężkości przesuwać się zaczął ku konwencjonalnym środkom rażenia. Znaczącą poprawę skuteczności artylerii w zwalczaniu zgrupowań pancerno-zmechaniowanych (zwłaszcza w ruchu) umożliwiło pojawienie się w połowie lat 70. subamunicji kumulacyjno-odłamkowej, dedykowanej zarówno wieloprowadnicowym wyrzutniom rakietowym (MLRS), jak i stosowanej w udoskonalonych pociskach artyleryjskich. Mimo skokowo wyższej efektywności, rozwiązanie to okazało się być pełnym niedoskonałości. W kolejnej dekadzie zintensyfikowano prace nad artyleryjską amunicją samonaprowadzającą, zdolną do precyzyjnego rażenia pojazdów opancerzonych.
Pełna wersja artykułu w magazynie NTW 1/2016